Czekając na koniec
Samuel Beckett to wielki pisarz i pisarz mało budujący w potocznym, a i filozoficznym sensie. Pisarz negacji świata i redukcji człowieka do jakiejś znikomości fizycznej i metafizycznej. Nazwano jego bohaterów pariasami metafizycznymi, a obraz człowieka w jego dziele najuczciwszym dla cywilizacji zachodniej dwudziestego wieku. Jego dzieła, aczkolwiek dla wielu niezbyt przyjemne, nie da się ze współczesnej panoramy usunąć ani zignorować.
Toteż dobrze, że w Teatrze Dramatycznym można obejrzeć trzecią już z kolei sztukę Samuela Becketta w reżyserii Antoniego Libery. Po "Radosnych dniach" ze znakomitą Mają Komorowską i "Czekając na Godota" pojawiła się ostatnio "Końcówka". Wszystkie trzy sztuki należą do klasycznego kanonu dramaturgii współczesnej i traktowane są przez teatr z uwagą i szacunkiem, przynajmniej w tej wersji, jaką nam oferuje Libera, znawca twórczości Becketta. Bo chociaż z klasykiem można by postępować sobie swobodniej, tu reżyser trzyma się pierwotnego kształtu dzieła. W "Czekając na Godota", w którym mowa o czekaniu na Boga, wierność literze Becketta dała efekt chybiony, zamiast metafizycznego cyrku powstał ponury, nie budzący śmiechu gabinet osobliwości. W "Końcówce" nie mamy już czekania na Boga, a tylko czekanie na koniec. Trwa to czekanie po jakimś kataklizmie w jakimś schronieniu. Cztery wegetujące w tym schronieniu postacie odprawiają codzienny rytuał budzenia się, spędzania czasu i usypiania. Hamm (Adam Ferency) oślepły i bez władzy w nogach jest postacią centralną. To on ma władzę nad pozostałymi, nad rodzicami w kubłach asenizacyjnych, Naggiem (Zbigniew Bielski) i Nel (Jadwiga Jankowska-Cieślak). I nad Clovem (Jarosław Gajewski), sługą i kompanem do rozmowy. Między panem i sługą toczy się gra wzajemnej zależności o posmaku sadomasochistycznym. Jednocześnie są sobie niezbędni, nadający sens obecności drugiego. Wokół wszystko się kończy, za oknami krajobraz wyludniony po katastrofie, w schronieniu coraz mniej zapasów. Słabnie Nel. Clove zmienia ubranie, bo chce odejść - zobaczył kogoś na zewnątrz. Clove odejdzie, reszta pozostanie i będzie trwać dalej, aż do końca, bez złudzeń. Ponura perspektywa. Sposób, w jaki tekst pada ze sceny nie daje możliwości łagodzącej interpretacji czy choćby ulgi przez śmiech, albo zachwytu nad sztuką. Postać Hamma jest mało charakterystyczna i wyrazista. Podobnie jego nieszczęśni rodzice-beznóżki nie stają się potworkami do zabawy. Jedynie dobrą, w pełni zarysowaną postacią jest Clove w wykonaniu Jarosława Gajewskiego. O sztukach Becketta powiedział ktoś,że wymaga on partnerstwa widowni, że Beckett daje negację, a widz ma dać afirmację - i to jest ta optymistyczna część przedstawienia