Najbardziej pesymistyczna sztuka świata w Dramatycznym. Rytm śmierci
Nie ma prawdopodobnie bardziej ponurej sztuki niż "Końcówka" Samuela Becketta. Jej bohaterami są ostatni przedstawiciele ludzkości, którzy dożywają swych dni bez nadziei na zbawienie.
Ślepy Hamm siedzi w fotelu inwalidzkim i zadręcza służącego Clova. Starzy rodzice Hamma zamknięci są w kubłach na śmieci i ta sytuacja symbolicznie oddaje ich los. Beckett gnębi swych bohaterów świadomością postępującej degradacji Czekają na koniec marnej egzystencji i nie pozostaje im nic innego jak szydzić z własnego cierpienia.
Paradoksalnie jednak można powiedzieć, że "Końcówka" jest sztuką niewesołą, ale śmieszną. Sarkastyczny śmiech w każdym razie dość często rozbrzmiewa na przedstawieniu w Teatrze Dramatycznym. Spektakl wyreżyserował Antoni Libera, który wie o twórczości Becketta chyba wszystko. Przetłumaczył jego sztuki i wystawia je od kilkunastu lat z wielkim powodzeniem, by wspomnieć tylko beckettowski cykl w Teatrze Studio z pamiętnymi rolami Tadeusza Łomnickiego. W Teatrze Dramatycznym Libera zrealizował już klasyczne dramaty Becketta: "Szczęśliwe dni" i "Czekając na Godota". Reżyser czyta jego sztuki jak dyrygent partytury. Jest więc maksymalnie wiemy autorowi. Libera niewiele by pewnie wskórał, gdyby nie miał dobrych instrumentalistów. Kwartet Adam Ferency (Hamm), Jarosław Gajewski (Clov), Jadwiga Jankowska-Cieślak (Neli), Zbigniew Bielski (Nagg) zestrojony został po mistrzowsku. Pierwsze skrzypce gra Ferency, który w roli Hamma robi naprawdę popisową partię. Aktor nie rusza się z fotela, oczy skryte ma za czarnymi okularami i operuje właściwie tylko głosem. Dla każdego zdania Hamma Ferency znajduje odpowiednią intonację, brzmienie, rytm, tak że słucha się jego kwestii jak fascynującego utworu muzycznego.
Prapremiera "Końcówki" odbyła się 40 lat temu. Z faktu, że jest wciąż wystawiana można, wyciągnąć pesymistyczny wniosek, że diagnoza Becketta nie straciła aktualności. Ale można się też pocieszyć, że nasza gra jeszcze się nie skończyła.