Artykuły

Wyjątkowe role wśrod banalów

Niewina w reż. Pawła Miśkiewicza w Starym Teatrze w Krakowie. Ocenia Magda Huzarska.

Gazeta Krakowska Nr 57

08-03-2004

Premiera w Starym Teatrze

Konserwatywny gród nad Wisłą opierał się przez długi czas idącej zwartym pochodem przez polskie sceny fali "młodych brutalistów", którzy - jeśli już pojawiali się w krakowskich teatrach - to sporadycznie i jakby z pewną taką nieśmiałością, nie wywierając na nikim większego wrażenia. Jak do tej pory omijała nas też młoda dramaturgia niemiecka, mało subtelnie diagnozująca naszą rzeczywistość.

Tak było do soboty, kiedy to w Starym Teatrze pokazano sztukę Dei Loher "Niewina". Gdyby był to kolejny, mało istotny, źle zrealizowany spektakl, nie byłoby powodu do dyskusji nad repertuarem, który znalazł się na scenie Starego Teatru. Jednak inscenizacja Pawła Miśkiewicza, choć nie zawsze równa, to jednak posiadająca momenty przejmujące, skłania do zastanowienia się, czy właśnie takim językiem powinna przemawiać narodowa scena.

I nie chodzi tu oczywiście o wulgaryzmy, których akurat w "Niewinie" jest jak na lekarstwo, ale o banał jaki przebija z samego tekstu n Dei Loher.

Składa się on z pozoru niewiążących się ze sobą epizodów. Na scenie pojawia się dwóch emigrantów, którzy przez tchórzostwo nie pomagają topiącej się kobiecie. Za chwilę wparowuje na nią z impetem starsza pani, podająca się za matkę mordercy i odwiedzająca pogrążonych w rozpaczy rodziców ofiary jej syna. Dalej wchodzimy do ciasnego domu zrobionego z kontenera (świetna scenografia Barbary Hanickiej), w którym mieszka bezrobotny Franz z marzącao dziecku Różą oraz chorą na cukrzycę jej matką. Obserwujemy też zmagania ze sobą i ze światem starzejącej się filozofki i jej milczącego męża jubilera. Jest również niewidoma tancerka go-go, której operację oczu sfinansuje jeden z emigrantów. Losy tych ludzi, jak w telenoweli, połączą się ze sobą i okaże się, że choć świat jest zły, to jednak każdy ma jakieś marzenia.

Do tego mało odkrywczego wniosku doprowadzą nas aktorzy, którzy stworzyli kilka wyjątkowych ról. I, co ciekawe, nie są to postacie, które autorka wyeksponowała. Bardziej poruszył mnie milczący jubiler Zbigniewa Kosowskiego niż jego wypluwająca z siebie setki słów żona. Przejęły mnie wyciszone role Iwony Budner jako naprawdę nieszczęśliwej Róży i jej preparującego trupy męża (Piotr Grabowski). A nade wszystko zrobił na mnie wrażenie Zbigniew Kaleta, borykający się ze swoją winą i Ewa Kaim godząca się na niespolegliwość świata, o czym wyczytała w swojej pisanej brajlem książce.

Bo świat właśnie taki jest i żeby o tym się przekonać, wystarczy włączyć telewizor, w którym usłyszymy informację o samobójcy, który zakłócił porządek drogowy, obejrzymy serial, w którym bogiem okażą się pieniądze i będziemy rechotać na sitcomie, w którym pokażą upiorną teściową. Po co więc chodzić do teatru?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji