Artykuły

Korespondencja

Szanowny Panie Redaktorze

Z okazji "plotki" historycznej o postaciach Wielkiego Fryderyka (Dialog nr 9) wspomniałam o dziejach scenicznych dramatu, który w roku bieżącym obrodził dwiema inscenizacjami - łódzką w reżyserii Dejmka i warszawską Józefa Grudy. Szkic był pisany wiosną, na długo przed warszawską premierą (13.8), ocena spektaklu Grudy była tylko horoskopem, który teraz udało mi się sprawdzić i w związku z tą konfrontacją piszę ten list-suplement.

Ogólnie biorąc przedstawienie zgadza się z horoskopem. Świderski jak Atlas udźwignął całe przedsięwzięcie, dwoi się i troi bo gra za siebie i innych, i choć nie ma wymiarów Fryderyka, wypełnia sobą scenę i tyle tu wnosi humoru i błazeńskiej mądrości, że promieniami-odpryskami obdziela inne postacie, nieporadne i sztywne jak przybysze z prowincji, którzy się znaleźli w Sans-Souci. Partnerem Fryderyka jest tylko stary von Zieten - Machowski: rozmowa obydwu staruszków jest w tym spektaklu jak oaza na aktorskiej pustyni, swój tu trafił na swego więc sobie używają do syta.

Najgorzej ma się sprawa z Krasickim i panią Skórzewską, postaciami dla dialektyki utworu chyba najważniejszymi. Obydwoje istnieją w dziele po to, by oświetlić zagadnienie: Fryderyk a sprawa polska. Stąd ścisłe powiązanie z królem. Prus księcia biskupa warmińskiego, niejedna scena świadcząca o ich wzajemnym zrozumieniu i towarzyskim sojuszu (oczywiście w utworze, nie w spektaklu). Nowaczyński traktuje Krasickiego na dworze Sans-Souci jak polskiego Voltaire'a, podziela jego urzeczenie polityką i osobowością Wielkiego Fryca, w jakimś sensie się z nim identyfikuje; można by sobie wyobrazić, iż będąc na jego miejscu zachowałby się podobnie.

"Nie tylko ja dykteryjkami zabawiam umysł staruszka - tłumaczy się, Krasicki pani Skórzewskiej - o nie! (...) aleć na ustawiczne pytania obraz mu maluję straszny do czego tama doprowadził brak silnego gouvernement! ciemnota!... gminorząd szlacheckich łebków!" I tamże: "Gdybyśmy byli zaprowadzili sobie fryderycyjański regiment... monarchy arbitralną wolę!..." A na to pani Skórzewską (wyrwawszy się): "Ja tak zawsze mówiła".

Nie wszystkim się Krasicki do "polityki" przyznaje. Wie, że Fryderyk dla niego "affekcyowany" i tłumaczy Lucchesiniemu powody tej królewskiej słabości: "Ot, unikam z nim dyszkurów politycznych... To mój tuz w tej partii. Opowiadam z pół kopy wesołych dykteryów dziennie a staruszek oddycha dopiero przy mnie śmiejąc się do rozpuku, (wesoło) Jedni go nadto czernią, drudzy nadto bielą a ja z tymi w kompanii, co się z nim weselą. Ha, ha". A król (w dowód przywiązania) rozgląda się za swym ulubieńcem, którego zależnie od humoru nazywa: swoim arlecchino, tonzurowanym galantem, umizgalskim labbusiem, fioletowym sibaritą i Epikurejusem, Monitorem, Spektatorem, Korrektorem co sam huncfot a na innych satiras scribet... A publiczność też się rozgląda, do kogo się odnoszą te królewskie epitety. Bo ten, do którego je król adresuje, niczym na nie nie zasłużył. Nie żeby był kimś lepszym, ale że właściwie go nie ma.

Bo Gruda się nastraszył zarówno Krasickiego jak Skórzewskiej. Pewnie do nich przyłożył dzisiejszą miarę: kolaboranci na dworze okupanta. Mniejsza o panią Skórzewską, niewielu wie, co za jedna. Ale ksiądz biskup warmiński, autor hymnu "Święta miłości kochanej ojczyzny"... horrendum. Najchętniej by oboje wyrzucił, a że mu tego nie wolno, więc powyrzucał im teksty, że stali się bezzębni i bezbarwni, zagubieni i niepotrzebni. Pozbawił ich (wbrew utworowi) kontaktu z królem, nosicielem blasków i łask, odarł ich z przymiotów, jakie przypisuje im historia i w jakie wyposażył ich autor - z mądrości, wdzięku, godności, z humoru i intelektu. Obniżył ich rangę towarzyską i ludzką. Pozbawieni walorów umysłu i urodzenia "europejczycy" polskiego pochodzenia poruszają się na scenie Sans-Souci jak zakompleksieni prowincjusze - nie książę biskup ale ksiądz proboszcz, który w obliczu majestatu stracił głowę i przestał być sobą, nie dama-ozdoba salonów, ale ponad miarę wystrojona gospodyni proboszcza.

Nowaczyński by Grudzie nie darował. Autor "Fryderyka" nienawidził mazgajstwa i nie cynizm ani kolaborację miał do wyrzucenia rodakom, ale to, co mówi o nich Fryderyk: "To nie jest naród serio, z którym by dało się coś spoinie zrobić... Jakże można z takowymi wchodzić w konszachty, jak ich w ogóle można szanować, kiedy ich się nikt nie boi... nikt..." Gruda poszedł dalej: pokazał, że to oni są bojący, że boją się Fryca i wszystkiego, także współczesnej publiczności.

Z poważaniem

Maria Czanerle

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji