Artykuły

Szkice z człowieczeństwa

W "Szkicach z Dostojewskiego", opartych na fragmentach "Idioty" i "Braci Karamazow", Maja Komorowska traktuje swoich studentów niczym najczulsze instrumenty do wygrywania najbardziej skrytych emocji.

To przedstawienie narodziło się z egzaminu III roku Wydziału Aktorskiego warszawskiej Akademii Teatralnej. Pierwszy był "Idiota", traktowany jako zamknięta całość. "Bracia Karamazow" zjawili się nieco później i chyba nie bez wątpliwości. Dobrze jednak, że dopełnili ten niezwykły wieczór. Stanowią bowiem lustro dla opowieści o księciu Myszkinie, sprawiają, że przegląda się ona jak w zwierciadle w historii Aloszy Karamazowa. Daje też pole do rozmaitych interpretacji, pozwalając w jednych bohaterach autora "Skrzywdzonych i poniżonych" widzieć odbicie bądź przedłużenie innych postaci wziętych z jego książek. Młodym aktorom dają zaś możliwość zbudowania skrajnie odmiennych ról sięgania do zupełnie innych warstw wrażliwości.

Są też lekcją teatru i nauką bycia w teatrze, prawdziwego partnerowania. Pierwszy z brzegu przykład: Kamil Mrożek, czyli Alosza w "Braciach...", w "Idiocie" jest "jedynie" kamerdynerem. Główna rola i epizod? Na pierwszy rzut oka tak. Po spotkaniu z Mają Komorowską jej studenci postawią jednak między tymi zadaniami znak równości, obu poświęcą się tak samo. "Szkice z Dostojewskiego" udowodnią im bowiem, że bez epizodów nie ma wiodących partii, wszystkie zadania są tak samo konieczne. Lekcja pokory w teatrze, który wyzbywa się indywidualnych popisów. Czasami patrzy się na dyplomantów Akademii Teatralnej w tym przedstawieniu z wrażeniem, że może mogliby więcej, mocniej, efektowniej. Może by mogli, tyle że w "Szkicach z Dostojewskiego" nie o tego rodzaju granie idzie.

Nie miejsce tu, aby szczegółowo opisywać dyplomy, które przez lata wyszły spod reżyserskiej ręki Mai Komorowskiej, chociaż "Szkicami z Dostojewskiego" wielka artystka żegna się z warszawską uczelnią. Nie wszystkie obejrzałem, ale mimo upływu lat mam za skórą nieprawdopodobną energię "Teraz ja" albo burzoną w jednej chwili odświętność "Letników" według Gorkiego. Pamiętam, jakby to było wczoraj, wizyjną siłę "Opowieści Hollywoodu" Hamptona, gdzie Komorowska, świeżo po wspaniałej współpracy z Krystianem Lupą, z sukcesem zamierzyła się na teatr wielkiej metafory, prawdziwy, choć osiągany scenicznym skrótem grand spectacle. Wreszcie nie tak odległe "Panny z Wilka" według Iwaszkiewicza - elegia na odchodzenie świata, zderzona z urodą i niewinnością młodych wykonawców. To są dla aktorów "Szkiców z Dostojewskiego" punkty odniesienia. A jednak mam poczucie, że to przedstawienie to jaszcze coś innego, że Maja Komorowska uczy swoich wychowanków języka niepodążania za nikim, ale uderzania we własne tony. To trudne, bo czasem można nie trafić. Ale uczciwe i warte uporczywego próbowania.

Rzecz o Myszkinie w ujęciu Komorowskiej i jej studentów staje się opowieścią o obcości w świecie i cenie zachowania prawa do miłości. Myszkin Karola Dziuby w jasnym płaszczu i z tobołkiem w ręku przez cały czas walczy o akceptację otoczenia i uczucie ukochanej. Gdy jednak zostanie odrzucony, nie zaprzeczy samemu sobie. Pozostanie ze swoją miłością, nawet całkiem sam. Rogożyn Juliana Świeżewskiego tłumi emocje, próbuje brutalności, przegrywa. Nastazja w olśniewającym wykonaniu Małgorzaty Mikołajczak nosi swą wyniosłość jak jeszcze jedną drogą suknię. Od pierwszej chwili widać jednak, że to jedynie próba przyjęcia za własne reguł rządzących bezdusznym światem.

Powiedział ktoś, że "Szkice z Dostojewskiego" to teatr stary, bo czerpiący z konwencji, nienegujący tradycji. Nie zauważył chyba, że Maja Komorowska wraz z autorką scenografii Małgorzatą Grabowską-Kozerą burzą tradycyjny podział na scenę i widownię, włączając publiczność w obszar doświadczeń bohaterów, a aktorom drastycznie utrudniają zadanie. Grają bowiem na wyciągnięcie ręki z pierwszego rzędu, nie mają za czym się ukryć. A co do tej konwencji.. Jakoś nie bardzo interesuje mnie dyplom, w którym studenci szemrzą pod nosem przez trzy godziny o tym, że warto byłoby dać sobie w żyłę. Wolę, gdy mistrz zadaje im konwencję i każe rozsadzić ją siłą podarowanych scenicznym postaciom uczuć. Tak jest na przykład z Aloszą Kamila Mrożka albo z Dymitrem Tomasza Olejnika we fragmentach z "Braci Karamazow". Rozmawiają z sobą, uściskiem celebrują swoje braterskie spotkanie, a jednocześnie jakoś są nieuchwytni I to ma być owo uwięzienie w konwencji?!

Nie wystawiam ocen, wymieniam tylko niektórych wykonawców, chociaż z powodu charakteru tej inscenizacji powinienem wszystkich. Maja Komorowska podarowała im doświadczenie formujące. Zadała ni mniej, ni więcej - szkice z człowieczeństwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji