Artykuły

Podróże kształcą

Holland-Festival, w którym po raz pierwszy wziął udział teatralny zespół z Polski, ma już bogatą tradycję artystyczną. Rozbudowany w części operowo-koncertowej i baletowej najwięcej miejsca i czasu udziela w zasadzie muzyce, tańcom a nawet spotkaniom poetyckim pisa­rzy Zachodu i Wschodu.

Natomiast tradycje konfrontacji teatralnych są tu stosun­kowo ubogie. Wprowadza się je dopiero od niedawna. Warto jednak, zanim przyjrzymy się jeszcze raz holenderskim wy­stępom Starego Teatru, przypomnieć - na jakim to tle scenicznym przyszło zapoznawać tamtejszą publiczność z teatrem polskim oraz z naszą dramaturgią narodową

Wśród natłoku zespołów operowych, orkiestr, chórów i ba­letów - które zajęły większość terminów Holland Festival (od 1 do 23 czerwca br.) - dawka sztuki teatralnej wydaje się dość nikła, a wachlarz scen gościnnie prezentujących swoje osiągnięcia - dość charakterystyczny. Obok Royal Shakspeare Company ze Stratfordu, znalazł się nowojorski teatr z ,,The Manhattan Projeckt" (m. in. pokazując "Alicję w krainie czarów", amerykańską wersję "Czajki" Czechowa i "Końcówkę" Becketta). Obok Teatru Heskiego z Wiesbaden w Kafkowskim wieczorze "Sprawozdanie z pewnej akademii" - wystąpił zespół Bernarda Hallera z Paryża (Et alors). Obok Nowej Sceny z Antwerpii "De Ballade voor Grote en Kleine Poppen" można było obejrzeć spektakle amsterdamskiego te­atru Poezji (Vroman, Neruda, Lucebert).

Cóż więc wynika z tego zestawienia różnych (narodowo) ale nie odległych dla wyobraźni przeciętnego widza nider­landzkiego sztuk dramatycznych (Szekspir, Kafka, Czechow, Beckett) nie mówiąc o "Alicji w krainie czarów" oraz włoskim "Misterium Buffo" granym w ojczystym języku holenderskim przez rodzimy teatr? Ano wynika po prostu sprawa zasad­nicza: olbrzymia większość odbiorców nie ma żadnych trud­ności z rozumieniem mowy angielskiej, francuskiej i nie­mieckiej. Gdy dodamy do tego znajomość treści demonstro­wanych utworów - ich oddźwięk na widowni stanie się wyraźniejszy, a skomplikowane (jeśli były!) formy inscenizacji nie będą nastręczały tylu kłopotów, ile np. sprowadza na odbiorcę, brak rozeznania fabuły czy odniesień, filozoficzno-artystycznych w obserwowanym na żywo przedstawieniu.

STĄD - wydaje się - rozgłos, jaki towarzyszył np. "Biesom" Dostojewskiego w pamiętnych wojażach Teatru Starego po Europie, był uzasadniony znajomością lite­ratury oraz jej uniwersalną wymową treściowo-artystyczną. Stąd i nazwisko Wajdy, jako inscenizatora (w oparciu o liczne jego filmy, spopularyzowane na Zachodzie) miało do­datkową siłę przyciągającą publiczność. Nie wątpię, że po­dobnie byłoby z "Procesem" Kafki, zrealizowanym przez Ja­rockiego - choć nie para się on reżyserią filmową, ale dzie­ło pisarza przełamało bariery, jakie musi pokonać literatura jednego obszaru, kulturowego, aby zyskać zrozumienie na odmiennych (choćby minimalnie) terenach kultur i cywili­zacji.Mimo pewnych zbieżności ogólnoeuropejskich.

Tych zbieżności nie ma, niestety, na polu teatru, upra­wianym przez Wyspiańskiego. "Noc Listopadowa" piętrzy już przed polskim odbiorcą zbyt wiele przeszkód, aby przebrnąć przez wszystkie warstwy konstrukcji dramatycznej, spląta­ne wątki symboliczno-historyczne i myślowe, związane z tragedią powstania listopadowego - a co dopiero mówić o dotarciu do wyobraźni widza obcego! Nie tylko zmuszone­go do śledzenia zawiłości języka poetyckiego, pełnego patosu oraz ironicznych kontrapunktów - lecz także języka "opowiadającego" dzieje bardzo specyficznego odcinka historii Polski - zdecydowanie odrębne od (na pozór) podobnych perypetii walk wolnościowych ludu holenderskiego.

NAJLEPSZYM dowodem recenzenckich "komedii omy­łek" była właśnie na gruncie holenderskim próba po­równywań "Nocy Listopadowej" z... operą "Gijsbrecht" - czyli z bardzo tradycjonalnym utworem na temat walki powstańczej Niderlandów przeciw najeźdźcom. "Gijsbrecht" jest operą. Ale już samo libretto operowe ma znaczenie ra­czej drugorzędne, z niewielkimi wartościami literackimi. To po prostu literatura bez ambicji artystycznych. Jako opera natomiast preferuje (co zrozumiałe) muzykę oraz partie wo­kalne. Toteż wszelkie analogie z "Nocą Listopadową" graniczą z nieporozumieniem w skali artystycznych ocen. Wprawdzie Wajda przy pomocy muzyki Zygmunta Koniecznego uopero­wił dramat Wyspiańskiego, ale ta operowość jest wyraźnie zabiegiem maskującym drwinę. "Nakładką" ironii pseudoro­mantycznej, spod której wyziera cała współczesna przekora antyromantyczna, antybohaterska. Trudne to było do poję­cia dla mniej wytrawnych krytyków holenderskich, którzy wręcz zarzucali reżyserowi "supernowoczesnemu" brak... udziwnień inscenizacyjnych. Bo udziwnienia formalne są dla większości tamtejszych recenzentów wyrazem współczesnego kształtu widowiska teatralnego. Podczas gdy odwołanie się do parodii operowej, przyjęto tu bez określenia: parodia. A opera - mimo kultu dla tego gatunku scenicznego w Ho­landii - pozostaje (formalnie) czymś staroświeckim.

JUŻ TYLKO z tych wypowiedzi krytycznych widać, jak trudno utorować sobie drogę do wrażliwości i skamie­niałych pojęć o rodzajach i stylach języka teatralnego na innym obszarze kulturowym. Tylko bardzo wyrobieni ludzie, przeważnie ci, którzy utrzymują stale kontakty zawo­dowe z teatrem światowym, wykazywali nie tylko znajo­mość przedmiotu, ale i wypowiadali się z entuzjazmem o artyźmie ujęcia inscenizacyjnego dramatu Wyspiańskiego o­raz o dobrej klasie aktorskiej tego przedstawienia (Nowic­ki, Budzisz-Krzyżanowska), Dla nich było to wydarzenie bez precedensu w dotychczasowej historii Holland Festival. Tym niemniej brak możliwości odbierania każdej kwe­stii sztuki w równoległym tłumaczeniu, pozostawiał niedo­syt. Obawiam się, że w ten sposób nasz dramat narodowy (już klasyczny) nadal nie znalazł sprzyjającego klimatu do jego odbioru na Zachodzie. Toteż wydaje mi się sprawą dys­kusyjną udział teatru w tego typu festiwalach międzynaro­dowych tylko z jedną lub dwiema sztukami, reprezentującymi klasykę polską. Należałoby raczej grać na przemian dramaty dotyczące przeszłości, z dramatami współczesnymi. O­czywiście polskimi! I stwarzać - w wyniku tego - lepsze warunki dla zorientowania zagranicznych widzów - dając im okazję bardziej zróżnicowanego spojrzenia na to, co dzieje się w naszym teatrze narodowym. Choć wyciąganie po­chopnych wniosków jedynie z tego, że niby - uniwersalna łatwość odbioru widowiska decyduje o sądach na temat osiągnięć polskiego teatru, byłoby również działaniem upro­szczonym.

NOC LISTOPADOWA - acz nie przedarła się ze wszystkim, z czym mogła w sensie ideowo-artystycznym do wyobraźni całkowicie obcego adresata - spowodowała z pewnością (chociażby biorąc przykład ze znanego krytyka holenderskiego, Andree Ruttena) potrzebę zainteresowania się bliżej - poza konkretnymi spektaklami festiwalowymi - istotą zjawisk teatralnych w Polsce oraz skalą ich arty­stycznego smaku, prawie zupełnie nie znanego w tej części Europy. Smaku przecież - jak wyznał Rutten - bez które­go niewiele się wie o wszystkich tendencjach odnowy tea­tru światowego. I to tendencjach w teatrze zachodnioeuro­pejskim raczej nie stosowanych. Ze szkodą dla wewnę­trznych wartości prezentowanych sztuk oraz techniki ich ujmowania na scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji