Artykuły

"Matka"

Z punktu widzenia najszerszego odbioru sztuki S. I. Witkiewicza "Matka" - nasuwa się od razu zastrzeżenie: ten spektakl nie zaspokoi poznawczych wymagań przeciętnego widza. Podkreślam: spektakl, aczkolwiek i sam tekst wcale nie należy do łatwo przyswajalnych, jeśli czytającemu zabraknie koniecznej porcji wiedzy o dziejach dramatu, w które poczęła się wpisywać historia naszej literatury po przejściu progu XX stulecia.

Stąd już następne pytanie: czy wobec tego istniała dziś potrzeba wprowadzenia do repertuaru teatru - pozycji wyciągniętej z lamusa, mimo że utwór Witkiewicza nie jest aż tak stary, jakby to wynikało z "lamusowej" przynależności?

I tu dochodzimy do trochę paradoksalnego wniosku, że czasem warto dokonać wyboru sztuki scenicznej dla węższego kręgu odbiorców - aby ukazać pewne prawidłowości rozwojowe rodzimej dramaturgii, nazbyt często zbywanej wobec "nowinek" zachodnich - pogardliwym wzruszeniem ramion. Bo przecież ten stary Witkiewicz okazuje się zadziwiająco świeży przez konfrontację z młodymi i młodszymi autorami współczesności: Beckettem, Ionesco, Sartrem i in. Bo z tego Witkiewicza wywodzi się spory kawał teatru Mrożka i Różewicza, nie mówiąc o starszych i młodszych dramaturgach, korzystających z doświadczeń Witkacego przy oblekaniu się w szatki nowej awangardy teatralnej.

A więc, znalazł się powód - dla którego można było pokusić się o wstawienie "Matki" do repertuaru - z góry zakładając, że nie będzie to spektakl dla wszystkich. Choć mógłby on oddziałać na większą liczbę widzów, gdyby jego realizatorzy nie postarali się jeszcze bardziej zawęzić wymowy sztuki. Ale o tym za chwilę.

Pisarstwo Witkacego, zwłaszcza w twórczości scenicznej - przybiera rozmiary absurdalnej groteski, lub tragi-groteski. Niekiedy wydaje się wręcz bełkotliwe. Jest to, co prawda, warstwa czysto zewnętrzna - pod którą ukrywa się wizja pisarza wietrzącego kryzys epoki, w jakiej przyszło mu (i nam) żyć między dwiema wojnami światowymi. Witkiewicz pozornie odsuwa w "Matce" konflikty społeczne swego czasu - na dalszy plan. Zajmuje się jednostką i to wcale nie najbardziej typową dla opisywanego środowiska. Bierze pod mikroskop postacie z pogranicza psychopatii - oderwane od społecznego tła. A jednak w wyolbrzymionym do monstrualnego wymiaru obrazie - naprowadzone przez pisarza oko widza dostrzeże, jak wynaturzone postawy wobec życia nieuchronnie wiodą do samozniszczenia - jak muszą ulec zagładzie całe formacje społeczne, które pustkę moralną oraz ideową bronią frazesem i przebrzmiałą tradycją. Krzywe zwierciadło dramaturga odbija ze zwielokrotnioną siłą - stan ogólnej niemożności bohaterów sztuki. W "Matce" pozory alkoholizmu matki, pozory filozoficznych koncepcji syna i pozory wampiryzmu - przechodzą w równie pozorowane sutenerstwo wobec naiwnej dziewczyny, późniejszej żony i synowej. Arystokratyczny światek "przeprowadzony" do mieszczańskich pomieszczeń - jest tworem glinianym, którego nie uda się zachować na przyszłość. Czas przeżre gliniane formy - zostaną odpryski skorup. Witkiewicz nie podsuwa tu żadnych optymistycznych rozwiązań. Udaje, że obce mu są zasady dialektycznego myślenia. Notuje tylko groteskowymi ujęciami swoją rzeczywistość. Niemal w sposób naturalistyczny.

Dlatego też budzi zdziwienie fakt, że reżyser spektaklu, a z nim i scenograf - jakby nie dowierzając autorowi, postanowili przyoblec tekst "Matki" w symbole i symboliki, które zaciążyły nad czytelnością utworu. Zagęszczenie atmosfery, posiłkowanie się wstawkami z "Nienasycenia", które mają "podbudowywać" sens społeczny utworu, opuszczanie sufitu aż do zupełnego zgniecenia negatywnego świata - ustrojenie postaci w dziwaczne ubiory etc. - wszystko to zamiast służyć czystości obrazowania, odwracało uwagę od samego tekstu sztuki i jej warstwy komediowej.

I tu - drugi paradoks. Albowiem w tak przyjętej konwencji inscenizacyjnej - przedstawienie zachowało swój styl, akcentowany katastrofizmem. Bez podjęcia zaznaczonej wstępnie nuty komediowo-operowej. Nie można więc powiedzieć, że było nieudane. Przeciwnie. Ale... ze szkodą dla odbiorcy, ze szkodą dla jasności autorskiej wizji. Nie rozumiem, dlaczego współcześni reżyserzy (w większości) pragną mówić głośniej, obficiej oraz bardziej skomplikowanym językiem - niż uczynił to sam dramaturg? Często okazuje się, że owe zabiegi są zbyteczne i po prostu - nieznośne jako "obowiązująca" maniera warsztatowa.

Aktorzy grali na ogół interesująco. Najlepiej udało się przeprowadzić sceniczny rysunek postaci, mimo "stylistyki reżyserskiej" - Ewie Lassek (w roli tytułowej) i to od drugiego aktu, Romanie Próchnickiej (naturalnie przemienianej ze skromnego dziewczęcia - ladacznicy), Zofii Więcławównie (kapitalnej służącej), Antoniemu Pszoniakowi (jako retorycznej kukle syna - pijawki - reformatora) oraz Janowi Adamskiemu - epizodycznej postaci ducha-ojca. Poza tym wystąpili: A. Klońska, W. Kruszewska, W. Ruszkowski, S. Gronkowski, Z. Hobot, J. Sykutera i E. Dobrzański.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji