Artykuły

* * *

BYWA tak czasami w teatrze, że jakaś pozycja wartościowa, cenna i odkrywcza z przyczyn nie mających nic wspólnego ze złą wolą nie znajduje należnej jej oceny. Pozycją taką jest niezawodnie "MATKA" WITKACEGO. Witkacy, zdobywający sobie na naszych scenach coraz większe triumfy demaskuje tutaj w sposób bezlitosny, chwilami okrutny, nie tylko kabotyństwo próżniaków, pozerów i darmozjadów uważających się za nadludzi, ale reflektorami swego talentu wypala jak gorącym żelazem ich bezgraniczny egoizm i egocentryzm. Oto wałkoń przekonany o swym nadczłowieczeństwie, niezdolny do jakiejkolwiek roboty, jedynie i wyłącznie mocny w gębie. Żyje z pracy rąk matki, ślęczącej dniami i nocami nad maszyną do szycia, z dochodów dziewczyny ulicznej, z pieniędzy bogatej snobki. Nie wystarczy mu gadanina, nie wystarczą pieniądze. Potępia to wszystko, co nie służy "indywidualizmowi", kpi, szydzi, ze wszystkiego co ma związek z tym, co można by określić społecznikostwem czy polityką. Witkacy jest dla swego pięknoducha bezlitosny, smaga go i chłoszcze. Patrzymy na to biczowanie z uczuciem zadowolenia, myślimy o tym ilu to nierobów, snobów i egoistów drapowało się i drapuje w wielkie słowa, podobnie jak ów Witkacowski mamin synek.

Nie koniec na tym. "Matka" Witkacego oskarża równocześnie klimat lat międzywojennych, sprzyjający łowieniu ryb w mętnej wodzie jak to czyni imć pan Węgorzewski. Mamy tu do czynienia z ciętą satyrą na arystokrację, znajdujemy echa cielęcego zachwytu i podziwu dla wszystkiego co się dzieje za oceanem, choćby to było zbrodnią lub przestępstwem. W krótkich, lapidarnych powiedzeniach i sformułowaniach Witkacy obnaża najjaskrawsze bolączki naszej epoki międzywojennej. Niby to abstrakcyjne, chwilami absurdalne, a równocześnie jakże zrośnięte z naszą niedawną przeszłością, jakże groźne i celne w swej wymowie i stylistyce, której niewielu udało się posiąść po Witkacym. Bieg historii, doświadczenia dnia dzisiejszego sprawiają, że fajerwerk Witkacego przed laty sprawiający wrażenie parodii, nabiera wymowy bardzo realnej.

Teatr walnie przyczynił się do triumfu sztuki. Reżyser JERZY JAROCKI, wspomagany przez scenografa KRYSTYNĘ ZACHWATOWICZ, nie wynaturzył groteski, poszedł po linii wydobycia ze słów i sytuacji sensu pozaparadoksalnego. Ci dziwacznie ubrani ludzie, przebywający w dziwacznych wnętrzach, w których usuwają się na nich sufity, są mimo pozorów abstrakcyjno-formalnych żywi, bliscy i bardzo ludzcy. Matka EWY LASSEK, to nie tylko rodzicielka syna Leona, to reprezentantka setek tysięcy matek, zapracowujących się dla synów, wąłkoniów i nierobów. Wstrząsający w swym egoizmie i frazesowiczostwie ANTONI PSZONIAK. Po witkacowsku niesamowity, jakby wycięty z któregoś, jego portretów, WOJCIECH RUSZKOWSKI w roli ojca dziewczyny lekkich obyczajów Apolinarego Plejtusa. Wszyscy pozostali, żeby wymienić jeszcze ROMANĘ PRÓCHNICKĄ w roli tak zwanej lafiryndy, na poziomie bardzo wysokim.

Po obejrzeniu widowiska trudno opędzić się pytaniu, dlaczego dopiero teraz Witkacy dochodzi do głosu i umożliwia przeżycia tak mocne. Czyżby dlatego, że wtedy kiedy utwory jego powstawały był w swym demaskatorstwie tak okrutny, że bano się go jak ognia. Dziś, po latach, w zmienionych warunkach to prekursowskie okrucieństwo nie tylko nie razi, ale przyczynia się do głębszego rozumienia tego, z czegośmy wyrośli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji