Artykuły

Dwóch Brandysów

W Teatrze Kameralnym wystawiono dwie jednoaktówki Kazimierza Brandysa. Są one adaptacjami jego prozy, które jednak tym różnią się od nagminnych na naszych scenach adaptacji, że - o ile wnosić można -zrobił je sam autor. Brandysowski wieczór odbywa się pod firmą "warsztatów dramaturgicznych". Dotychczasowe warsztaty dramaturgiczne polegały na tym, iż aktorzy przy stole odczytywali sztuki współczesne, i teatr nie decydował się prezentować w całej okazałości. Tym razem jednak dano pełne, acz skromne w środkach, przedstawienie. Przed czyją więc niedojrzałością ubezpieczał się teatr, nazywając ów wieczór "warsztatem dramaturgicznym"? Przed niedojrzałością reżyserów. Dwóch jeszcze aktorów, którym snadź zbyt ciasno w ich dotychczasowym fachu, sięgnęło po laury reżyserskie.

W "Wywiadzie z Ballmeyerem" rozważa się zagadnienie odpowiedzialności. Amerykański dziennikarz dyskutuje z byłym hitlerowskim generałem. Kiedyś w czasie wojny, powodowany koniecznościami przedsiębranej akcji bojowej, przyczynił się generał do wytępienia ludności cywilnej pewnej wyspy. Jest więc mordercą i jednocześnie jakby człowiekiem niewinnym. Góruje intelektualnie nad dziennikarzem, którego racje humanistyczne, tak zdawałoby się oczywiste, w sporze tym brzmieć zaczynają naiwnie. Liberalny inteligent nie może uporać się z twardym wojskowym. Kryteria jednostkowej odpowiedzialności rozbijają się o sytuacje, w których jednostka, uwikłana w machinę procesów zbiorowych, czyni zło nie z własnej woli, stając się jak gdyby narzędziem Ducha Dziejów.

Czy z tam postawionego dylematu nie ma wyjścia? Generał zostaje aresztowany - nie za mord masowy, lecz za zabójstwo innego generała wśród rozgrywek politycznych. Pisarz więc drwi gorzko. Biorąc za dobrą monetę racje jednostek, kieruje oskarżenie przeciw epoce, która stwarza sytuacje tak paradoksalne. Wiedziony pędem ku wielkiej literaturze, zdemonizował problem tak, by ukazać racje przemocy i zła: przypomina się "Wielki inkwizytor" Dostojewskiego. Zarazem jednak okazuje się, że generał miał na sumieniu zbrodnie, popełnione nie z czystej konieczności wojskowej. Poczucie moralne widza uzyskuje pełną satysfakcję: skoro ktoś wydaje ludobójcze rozkazy, musi mieć na sumieniu własnoręczny przelew krwi.. I zostaje ukarany. Brandys więc sam upuszcza sporo powietrza z wydętego przez siebie balonu demoniczności, aby - będąc demonicznym - pozostawać zarazem w zgodzie z potocznym wyobrażeniem o zbrodniarzach hitlerowskich.

"Wywiad z Ballmeyerem" jest jednoaktówką, składającą się jakby z kilku aktów. Wśród niech nie obeszło się i bez wizji przeszłości, bez dyskusji, prowadzonej z widziadłem. Tworzywem głównym ma tu być coś na kształt filozoficznej retoryki. Brzmi ona w teatrze martwo, Jak książkowa dysputa. I nie uporał się z nią ani reżyser, który - jak przystało na przedmiot demoniczny - usiłował wesprzeć klimat grozy grą świateł i cienia, ani aktorzy, prowadzący swój spór mową równie sztuczną, jak ta, w której rzecz została napisana.

"Bardzo starzy oboje" zabrzmiało natomiast ze sceny wcale żywo. Para staruszków czeka na swych jubileuszowych gości - i rozpamiętuje swoje życie. Coś jakby krzesła Ionesco, tylko na sentymentalno. Ionesco, pozbawiony okrucieństwa i ożeniony z Czechowem. Skecz psychologiczny z wziernikiem na epokę. Kilkadziesiąt lat, oglądanych oczami staruszków, którzy przetrwali wszystko, stwarza akcent przewrotnie optymistyczny. Wytwarza się napięcie pomiędzy zdziecinnieniem staruszków a powagą epoki. I kto w tym układzie jest niepoważny? Smutny humor raz po raz ociera się o rzewność. Utwór ten czerpie swój klimat uczuciowy z potocznych skojarzeń i potocznego doświadczenia. Mały, zrezygnowany humanizm trwa ponad burzami czasu. Przebija wszystko; mali, cisi, uczciwi ludzie - zostają. Czujemy się pochlebieni. To na nas autor zdaje się liczyć...

Żywotność swą sceniczną zawdzięczają "Bardzo starzy oboje" przede wszystkim grze Wojciecha Ruszkowskiego. Jego staruszek z dużą elastycznością balansował pomiędzy humorem i łezką, rezonerską pychą doświadczonego gaduły i tzw. lirycznym ciepłem. Bola była jednolita i bez efekciarskich konceptów, co chyba można zapisać i na konto reżysera (R. Próchnicka). Sprawnie partnerowała Ruszkowskiemu C. Niedźwiedzka. Tu i ówdzie pojawiające się tony tragiczności czy grozy dźwięczały jakoś niezręcznie, czym chyba obciążyć należy również konto reżysera. "Bardzo starzy oboje" sprawdzają się w skromniejszym kalibrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji