Artykuły

Donizetti nie tylko beztroski

"Don Pasquale" Gaetana Donizettiego w reż. Jitki Stokalskiej w Warszawskiej Operze Kameralnej. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.

Z okazji 50-lecia pracy artystycznej Jitki Stokalskiej, Warszawska Opera Kameralna postanowiła przypomnieć trzy przedstawienia w jej reżyserii, które niegdyś cieszyły się ogromnym powodzeniem, będąc na stałe w repertuarze tej sceny za dyrekcji Stefana Sutkowskiego. Jednym z tytułów był "Don Pasquale" Gaetana Donizettiego, który po raz pierwszy pojawił się w 1973 roku i zrealizowany został wspólnie z Andrzejem Sadowskim (scenografia). Dyrygował wówczas Jerzy Michalak, a wśród solistów były m. in. takie gwiazdy jak Bogna Sokorska, Bożena Betley czy Florian Skulski. Kolejna wersja tej opery pojawiła się w styczniu roku 1993 pod kierownictwem muzycznym Mieczysława Nowakowskiego. Powrót do tego przedstawienia okazał się pomysłem bardzo ciekawym, albowiem inscenizacja Jitki Stokalskiej wciąż pozostaje dziełem imponująco świeżym, a zatem przetrwała próbę czasu. Ma ona piętno charakterystycznego języka artystki, która bez prób eksperymentowania za wszelką cenę czy szukania nowatorskich rozwiązań, stara się zagłębić przede wszystkim w strukturze utworu i z niej czerpać wszelkie konteksty czy interpretacyjne niuanse. Pomaga jej w tym przestrzeń zakomponowana przez Andrzeja Sadowskiego, w której najważniejszy obok wszystkich śpiewaków i solistów jest zespół mimów aranżujący kolejne sytuacje i zmiany miejsc akcji.

"Don Pasquale" Donizettiego to opera komiczna o niewielkiej obsadzie, dająca śpiewakom, a także widzom, jako gatunek, możliwość prawdziwej uczty wokalnej. Jitka Stokalska znakomicie wykorzystuje to, w jaki sposób sam autor podszedł do swego dzieła. A zrobił to nie uciekając od dystansu, z chęcią wykreowania muzycznej zabawy. Nie znaczy to wcale, że nie można w tym utworze odnaleźć takich momentów, które mogą być pożywką dla nieco głębszej, mniej beztroskiej refleksji na temat kondycji człowieka i jego miłosnych uniesień. W warszawskim spektaklu, podobnie jak w życiu, tak naprawdę nic nie jest do końca czarne ani białe. Z takiego założenia wywodzi się wiele zabawnych sytuacji, które jednocześnie relatywizują to, co stanowi osnowę dramatycznego konfliktu, nie zapominając o tym, co jest tylko dla istoty tych działań pretekstem. Stokalska dysponuje bardzo dobrym, do tego bogatym i wysublimowanym warsztatem reżyserskim, dlatego potrafi bez problemów poruszać się zarówno w obszarach znaczeń korzystających z dosłowności, jak i tych mających oddziaływanie pośrednie. Do tego artystka dysponuje słuchem muzycznym, który pozwala jej z partytury wykorzystać wszystkie zawarte w niej przydźwięki, mogące rozszerzać pola reżyserskiej wyobraźni i pogłębiać humorystyczną tkankę znaczeń, wydobywających całe bogactwo uczuciowych zależności i nieporozumień. Dzięki znakomitej tytułowej roli Dariusza Macheja (co za swoboda, pomysłowość, dowcip i wyjątkowa naturalność), rewelacyjnego zarówno aktorsko, jak i wokalnie, mamy tu do czynienia z postacią wcale nie tak jednoznaczną. Solista korzystając dość wyraźnie ze środków farsowo-groteskowych w kreowaniu zgrzybiałego lowelasa, nie zapomina o tym, by postać nie zatrzymała się na poziomie jednoznaczności, a niosła w sobie również pewien ładunek siły czysto dramatycznej. Jego potyczki z energią i żywiołowością kobiecości (w roli Noriny bardzo dobra Joanna Moskowicz ) są tyleż śmieszne, co na swój sposób żałosne. Zwłaszcza wtedy kiedy Norina z cnotliwej i bezpretensjonalnej panny, choć od początku przebiegłej, staje się po zamęściu istotą w swej chciwości wielce antypatyczną i zaborczą w swych kolejnych dążeniach i żądaniach. Machej i Moskowicz doskonale odnajdują się w sytuacjach wzajemnych utarczek, czyniąc nas jakby świadkami tego, co się dzieje (tutaj ważną też funkcję spełnia zespół wokalny z kwintetem mimów - to od początku świetny kontrapunkt dla reguł obowiązujących w intrydze prowadzonej w komedii miłosnej), zwłaszcza że Don Pasquale marzy tylko o tym, by jak najszybciej pozbyć się nieznośnej żony, a ona pragnie uciec czym prędzej w objęcia Ernesta (zupełnie bezbarwny wokalnie-aktorsko w tej roli Diego Godoy). Partnerem godnym dwójki protagonistów pozostaje więc tylko w roli dwulicowego zausznika Stanislav Kuflyuk jako dr Malatesta. Śpiewak po raz kolejny potwierdził, że dysponuje głosem o ciekawej, naturalnej barwie i jest w tej chwili jednym z najbardziej interesujących barytonów w Polsce.

Na sukces tego przedsięwzięcia i jego ponadczasowość składa się przede wszystkim szacunek dla autonomii samego żywiołu muzycznego. Żywiołu wartkiego i żywego w pulsie, który pozwolił na uruchomienie całego ansamblu tancerzy, śpiewaków i solistów, czyniąc z nich z jednej strony uczestników scenicznych wydarzeń, z drugiej jakby komentatorów akcji, w której przyszło im wziąć udział. Dobrze, że Warszawska Opera Kameralna sięgnęła do tej właśnie opery Donizettiego, w której muzyka jest egzemplifikacją niewyszukanego humoru i niewybrednej zabawy, wychodzącej jednak poza beztroską wesołość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji