Baron cygański łowi pstrągi
- W stosunku do mnie chyba popełniono błąd, bo ja w zasadzie jestem bas baryton. Jestem, jak to Włosi mówią, basso cantante - bas śpiewny, liryczny - mówi KAZIMIERZ SERGIEL - solista Opery Bałtyckiej w Gdańsku, od 40 lat na scenie.
Kazimierz Sergiel [na zdjęciu] - basso cantante 40 lat na scenie:
Debiutował jako Wielki Inkwizytor w "Don Carlosie". Grywał zbójów, biskupów, kardynałów, królów i... pijanych strażników. 40 lat na scenie - 50 wspaniałych postaci. Jeden z najpiękniejszych głosów, jakie miała Opera Bałtycka - Kazimierz Sergiel.
Znaczących ról dla basa jest niewiele - wzdycha śpiewak. Borys Godunow to jego ukochane dziecko, oprócz... córki Magdy. - Borys satrapa wielki, ale nieszczęśliwa, skomplikowana postać. Wbrew własnej woli został wybrany carem. Jest co robić aktorsko - mówi. - Dramatyczna scena halucynacji, wielka scena śmierci stwarzają okazję do połączenia tego, co można wyrazić głosem z gestem i mimiką, aktorstwem oszczędnym i szlachetnym.
Siedzimy w ciemnej, operowej garderobie. Przydałby się remont, myślę. Kazimierz Sergiel ze swadą opowiada o rolach. Lubi postaci charakterystyczne i komediowe. - Och, te moje "Barony cygańskie", czy wiecznie pijany strażnik więzienny Frosz w "Zemście nietoperza" - żartuje.
Dwie kozy
Urodził się przed wojną w Gdyni. Był najmłodszy z sześciorga rodzeństwa. Ojciec, kierowca, w czasie okupacji nie podpisał volkslisty. Rodzinę wysiedlono. - Po wojnie wróciliśmy na Wybrzeże. Nasze mieszkanie było zajęte - wspomina. - Tata znalazł kąt w Sopocie, a na podwórzu dwie kozy, które pasłem codziennie. Pewnego dnia, koło sopockich kortów zobaczyłem w trawie granat. Pooglądałem i rzuciłem w krzaki. Obserwował to Niemiec. Podniósł granat i rzucił nim we mnie.
Eksplozja, strzaskana noga, rany głowy. Pół roku w szpitalu wojskowym. Na nowo uczył się chodzić. Przestał rosnąć. - Byłem wątły więc ojciec posłał mnie do Szkoły Budowy Okrętów. Zostałem tokarzem precyzyjnym. Potem pracowałem w Morskiej Obsłudze Radiowej Statków. Zarabiał dobrze. Mając 25 lat nieoczekiwanie zdał do szkoły muzycznej. Trudno było pogodzić pracę ze studiami i obowiązkami rodzinnymi.
- Aby móc chodzić na zajęcia, brałem nocki. Chłód, przeciągi, metalowe opiłki. Miewałem chwile załamania - wspomina, ale wytrwałem. - Jak odchodziłem do opery dyrektor powiedział: - Panie Kazimierzu, nasze drzwi są zawsze otwarte, czekamy. Karierę sceniczną uparty śpiewak rozpoczął mając 28 lat. Był ambitny, dał sobie trzy lata, aby znaleźć się w czołówce krajowej. Udało się.
Pech i szczęście
Jak każdy człowiek teatru, Kazimierz Sergiel jest przesądny. Pod karą śmierci nie wejdzie na scenę w swojej prywatnej czapce. - Na scenie nie wolno gwizdać, bo opera będzie wygwizdana, a jak spadną nuty trzeba je przydeptać - ostrzega. Przez długi czas jego talizmanem była laleczka szmacianka od córki. - Wierzyłem, że przynosi szczęście, ale diabli ją wzięli.
Nic dziwnego, jak się człowiek co drugi, trzeci dzień pakuje. Sporo wtedy podróżowałem z Operą, po kraju i Europie. Byłem też specjalistą od zostawiania piżam w hotelach. Czasami je odsyłano, czasami nie. Uważa, że nie powinien być basem.
- W stosunku do mnie chyba popełniono błąd, bo ja w zasadzie jestem bas baryton. Jestem, jak to Włosi mówią, basso cantante - bas śpiewny, liryczny. Ponieważ z natury mój głos ma ciemną barwę, uznano, że jestem basem. Uczeń Haliny Mickiewiczówny (słynnej pedagog, wychowawczyni pokoleń - śpiewaków). - Byłem pierwszym niskim głosem, z którym się zetknęła - opowiada. - To było trudne dla niej i dla mnie. Nie wiedziałem, na czym śpiewanie polega. Nauczyła mnie wrażliwości muzycznej, dobrego słyszenia, jakości emisyjnej, prawidłowości dźwięku. Bardzo sobie to cenię. Nie zawsze człowiek jest w dyspozycji, a śpiewać trzeba. I wtedy przydaje się umiejętność operowania głosem. A tego się nauczyłem u maestry Haliny.
Trzy razy tak
Mówią, że ten jego głęboki bas, to nie tylko dar, ale i wabik. Pomaga w uwodzeniu kobiet. Zapewne tak, bo jest po raz trzeci żonaty. To artystyczne małżeństwo, żona Renata też jest bowiem śpiewaczką. - Do trzech razy sztuka - żartuje. - Jesteśmy razem, bo to bardzo dobra dziewczyna.
Sztandarowa rola Kazimierza Sergiela to Zbigniew w "Strasznym Dworze". Śpiewał ją ponad 500 razy. Po raz ostatni trzy lata temu. - Ważny był Mefisto w "Fauście", Rene w "Jolancie" Czajkowskiego, Zachariasz w "Nabucco" Verdiego, obecnie Silva w "Ernanim" Verdiego.
Kazimierz Sergiel pozostał wierny Gdańskowi, choć kusiła Warszawska Opera Kameralna.
- Miałem to szczęście i zaszczyt, że brałem udział w pierwszym przedstawieniu tej opery - opowiada. - Poproszono mnie do składu solistów. Śpiewałem w Warszawie trzy lata, nie przerywając pracy tutaj. Zrobiłem tam kilka charakterystycznych ról. To była dobra szkoła.
Uczy się zwykle sam. Nie z nagrań.
- Kiedy już opanuję utwór muzycznie, przystępuję do pracy z pianistą. Wtedy mogę posłuchać jednego czy drugiego nagrania - mówi artysta. - Czasami okazuje się, że mój pomysł jest kiepski, wtedy słucham innych. Nie wyważam otwartych drzwi.
Lubi pracę z dobrymi reżyserami. Nie jest zwolennikiem opery współczesnej. Najlepiej czuje się w pieśniach, toteż od lat wiele koncertuje.
Wypoczywa najchętniej na łonie natury. Jest pstrągarzem, który odwiedza wszystkie pomorskie rzeki i potoki. - Szkoda, że pstrągów jest mniej, a i ja mam mniej sił, żeby za nimi chodzić - wzdycha.