Artykuły

Wolny strzelec nie trafił?

"Wolny strzelec" w reż. Marii Sartovej w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Jolanta Brózda w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Bezpowrotnie minęły czasy, kiedy melodie z "Wolnego strzelca" śpiewano na ulicy. Efekty próby ożywienia romantycznej opery to tylko kilka ciekawych pomysłów plastycznych oraz znakomity chór.

Weber "tworzy nową epokę w dziejach opery" - pisał o "Wolnym strzelcu" Webera E.T.A. Hoffmann - centralna postać trwającego w Teatrze Wielkim VI Festiwalu Hoffmannowskiego. Po premierze w 1821 r. opera była jak świeży powiew, jak odpoczynek od "turecczyzny" i dominacji Włochów w operze. Powstało dzieło okrzyknięte "pierwszą romantyczną operą niemiecką", nawiązującą tematycznie i muzycznie do "niemieckości", do germańskich, "gotyckich" legend. Współczesny widz nie jest oczywiście w stanie zachwycić się nowością "Wolnego strzelca". Powstaje pytanie, które spędza sen z powiek reżyserom: co robić, by tę świeżość przywołać? Pójść w rekonstrukcję czy w takie operowanie środkami teatralnymi, aby widzowi XXI w. wczesny romantyzm zagrał w duszy?

Podobna w tematyce do "Wolnego strzelca" opera "Ondyna" E.T.A. Hoffmanna (również prezentowana na festiwalu) jest przykładem rekonstrukcji w konwencji landszaftu. "Wolny strzelec" to widowiskowa mieszanina konwencji czyniona zapewne po to, by znaleźć w dziele Webera uniwersalne przesłanie. Do baśniowej opowieści o Maksie, który wikła się w układ z diabłem, by w turnieju strzeleckim zdobyć rękę Agaty, dołączone zostało przesłanie, które w uproszczeniu można streścić tak: "jak łatwo nam wpaść w sidła zła i zabijać się nawzajem". Na początku widzimy więc pobojowisko, bo akcja rozgrywa się po wojnie. Wojenny wątek wraca w scenie w Wilczym Jarze, gdzie "drzewami" w symbolicznym lesie są ofiary wojny. Konsekwentnie pojawia się i w finale: krzyż ze stołów, tarcze-sylwetki ludzkie na ekranie i ludzie mierzący do tarcz. Symbole są wręcz zbyt dosłowne. Dla kontrastu mamy lekką ludowość, przewrotnie ujętą: kostiumy "z epoki" w ostentacyjnie surowej przestrzeni. Do tego jeden z najciekawszych pomysłów plastyczno-teatralnych: żywe portrety przodków w pokoju Agaty, od czasu do czasu nieoczekiwanie poruszające się.

W natłoku efektów wizualnych, często ciekawych, giną bohaterowie, jakby obok muzycznej partytury zabrakło reżyserskiej "partytury" dla wyrażania emocji. Poza momentami komediowej lekkości w scenach "damskich" - reszta jest powierzchowna, niedopracowana. Wśród solistów brakuje indywidualności. Na tym tle wyróżnia się Roma Jakubowska-Handke w partii Agaty - swobodna na scenie i równie swobodnie śpiewająca wdzięczne weberowskie melodie. Bohaterem tego spektaklu jest chór, dla którego Weber napisał wspaniałą, pełną kolorów muzykę. Chór, który wprowadza na scenę życie. Szkoda, że orkiestrze tę barwność udało się wydobyć tylko w nielicznych momentach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji