Artykuły

Ucieszna krotochwila

NIE ma kurtyny. Każdy wchodzący na widownię czuje się tak jak gość zaproszony do tego drewnianego dworku, w który zamieniła się scena. Jest on jasny, słoneczny. Usposabia od razu wesoło. Zapowiada z góry tonację przedstawienia. Wprowadza w klimat "Dam i Huzarów". Utwór ten, opatrzony pieczęcią najprzedniejszej Fredrowskiej farsy rozweselał już wiele pokoleń. Jego humor i wdzięk nie wietrzeją, a walory dramaturgiczne - maestria kompozycji - stawiają go w rzędzie najcelniejszych naszych sztuk scenicznych.

Zadanie teatru w takich przypadkach jest niby łatwe: uderzyć we właściwą strunę. Nie zawsze się to jednak udaje. Każde przedstawienie to przecież nowy eksperyment (ciągłe poszukiwanie jest sensem i istotą teatru), a z wynikami artystycznymi bywa różnie. Nie zawiodła nas najnowsza inscenizacja "Dam i Huzarów" w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Reżyser Adam Hanuszkiewicz wybrał nigdy nie graną dotychczas zrytmizowaną wersją tej farsy, do której muzykę dopisał Andrzej Kurylewicz. Rytm spektaklu jest żywy, tempo rozgrywania każdej sceny znakomite.

Realizatorzy nie szukali w "Damach i Huzarach" - i słusznie - drugiego dna, historycznych odniesień. Dali się po prostu porwać humorowi, tryskającemu z tego utworu. I humor właśnie, zabarwiony tylko leciutko sentymentem (przyjaźń huzarów, której nie rozerwany nawet damskie intrygi), komizm charakterów i sytuacji są głównymi bohaterami tego przedstawienia - pogodnego i wesołego. Inscenizacja opiera się na żywiołowym ruchu, nieustannej krzątaninie i bieganinie, plastycznym komponowaniu scen zbiorowych, dla których funkcjonalnym tłem jest wspomniane już wnętrze dworku. Wszystkie elementy tej scenografii (dzieło Xymeny Zaniewskiej) są wykorzystane w sposób pomysłowy i celowy - galeryjki biegnące wzdłuż pierwszego piętra, kilkoro drzwi, w których coraz ukazuje się jakaś postać, okna, przez które wyskakują dzielni huzarzy.

Zespół porusza się swobodnie, tworzy zróżnicowaną galerię typów. Role w tym utworze Fredry są jak wiadomo niemal równorzędne, bez podziału na małe i duże. Każdy aktor ma pole do popisu.

Zespół obciąża tylko jedna, ale dość poważna wina. Zlekceważył on trochę piękno języka Fredry, mistrzostwo jego dialogów. Zwłaszcza na początku pierwszej części tego widowiska aktorzy mówili swoje kwestie tak niedbale, że niektóre słowa zostały w ogóle stracone dla publiczności. A przecież Fredrowskie zdania są tak skonstruowane, że tylko rozkoszować się ich urodą i smakiem. I ukazanie tych walorów jest pierwszym obowiązkiem aktora.

Pod tym względem wyróżniała się korzystnie Barbara Młynarska w roli Zofii, która nie tylko porusza się z gracją i była uosobieniem miłej kokieterii, ale miała również świetną dykcję. Postacią najbardziej charakterystyczną i komiczną był Grzegorz. Grał go z animuszem Eugeniusz Robaczewski.

Językowe uchybienia łatwo naprawić. A przedstawienie będzie na pewno bawiło publiczność bardzo długo. Byłam na normalnym spektaklu, nie na oficjalnej premierze. Widownię wypełniała przede wszystkim młoda publiczność. Z prawdziwą satysfakcją obserwowałam jej reakcję. Śmiechu było co niemiara. I gdy cała artystyczna kompania w takt piosenki (teksty też Fredrowskie - gra zespół muzyczny Hagaw) kłania się na pożegnanie w swych barwnych strojach, publiczność nie chce puścić jej ze sceny i nagradza brawami tak gromkimi, jakie nieczęsto słyszymy w teatrze. Prawdziwie ucieszna krotochwila! A po przedstawieniu dziewczęta z programami w ręku proszą reżysera o autografy. Na Fredrę teatry mogą zawsze liczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji