Artykuły

Marek Pacuła nie przyjdzie już do Piwnicy

W poniedziałek odbędzie się pogrzeb kolejnego niezapomnianego artysty Piwnicy pod Baranami. Wspomnienie Wacława Krupińskiego.

Marka Pacułę pamiętają wszyscy bywalcy Piwnicy pod Baranami i koncertów poświęconych Piotrowi Skrzyneckiemu.

"Był zwykłym, szarym obywatelem niewielkiego kraju o ustroju określonym położeniem geograficznym państw sąsiednich i mimo że był jedynakiem, miał brata (Ustawa z dnia 31 sierpnia 1981 r. o Kontroli Publikacji i Widowisk art. 2 pkt 1). Mieszkał w mieszkaniu wybudowanym już w tym ustroju, którego standard określały przepisy (Ustawa z dnia 31 sierpnia 1981 r. o Kontroli Publikacji i Widowisk art. 2 pkt 1). Pracował w dużym przedsiębiorstwie, którego produkcja nie była mu znana w całości, ponieważ pracował na pierwszej zmianie, a do południa robili tylko gąsienice, ale po południu (Ustawa z dnia 31 sierpnia 1981 r. o Kontroli...). Spał regularnie siedem godzin na dobę i czasem nawet śniło mu się inne życie (Ustawa z dnia 31 sierpnia 1981 r....). Miał swoje dość odważne poglądy polityczne i kiedyś nawet dla ich publicznego zamanifestowania, przechodząc koło bardzo znanego pomnika wśród róż (Ustawa z dnia 31 sierpnia...). Kiedy dwa lata temu przyszło mu napisać życiorys, zaczął go od słów: Urodziłem się (Ustawa z dnia 31 sierpnia...), a kiedy umarł, na klepsydrze nie było już nawet jego nazwiska, tylko: Ustawa z dnia 31 sierpnia 1981 r. o Kontroli...). Cześć Jego pamięci!".

To jeden z ważnych monologów Marka Pacuły, wydany na 6-płytowym albumie Piwnicy pod Baranami, której poświęcił ok. 40 lat życia; no, z kilkuletnią przerwą.

Z cenzurą miał do czynienia i jako dziennikarz, i jako satyryk. Opowiadał na przykład, jak to cenzorka zażądała zmiany w tekście "Za chlebem" z jego cyklu "Opowiadania pozytywistów według Henryka Sienkiewicza": "Stary Dyzma siedział na przyzbie, a w izbie piszczało. - Co tak piszczy? - zapytał stary Dyzma. - Bieda - odpowiedziała Bieda i poszła dalej za granicę, bo znała staro-cerkiewno-słowiański. I nazwę tego języka cenzorka wykreśliła, sugerując wersję: "bo znała inne słowiańskie języki". Marek ucieszył się. - Będziemy mieli całą RWPG.

Marek Pacuła był następcą Piotra Skrzyneckiego z woli artystów

Choć od paru lat nie mógł już uczestniczyć w życiu kulturalnym Krakowa, to jednak wciąż o nim pamiętano, jako o znakomitym konferansjerze Piwnicy pod Baranami i twórcy przedstawień.

Trafił do Piwnicy za sprawą Wiesławą Dymnego, mając już za sobą artystyczną działalność w uniwersyteckiej Grupie Twórczej Sowizdrzał, współtworząc z Krzysztofem Materną radiowe "Spotkania z balladą" (dopiero później pojawiła się wersja telewizyjna). Bo - jak na polonistę przystało - jego światem była literatura i sztuka. Choć miał po liceum pomysł, by zdawać na medycynę. - Nawet zaliczyłem chemię, ale oblałem fizykę, którą zdawałem na maturze, tak więc opatrzność czuwała na przyszłymi pacjentami... - żartował po latach.

Kompan Dymnego

Ogromnie ważny był dla Marka rok 1971; skończył studia, został redaktorem w krakowskiej telewizji, wziął ślub z Barbarą Natkaniec (poznali się jako nastolatki 10 lat wcześniej) i jeszcze Wiesław Dymny wciągnął go do Piwnicy, czyniąc zeń kompana i partnera m.in. w budzących zawsze śmiech widzów "Rozmówkach chłopskich".

- Byłem cały przerażony. Niemniej Wiesiek był dla mnie tak dużym autorytetem, że w tej sytuacji nie miałem nic do powiedzenia - mówił mi Marek przed laty.

Wkrótce, zachęcony przez Piotra Skrzyneckiego, zaczął też prezentować własne monologi. Bywało, że modyfikował na potrzeby chwili teksty Dymnego, bywało, że podsuwał mu własne pomysły; tak było podobno ze słynnym pytaniem: "Dlaczego z trzech stron mamy przyjaciół, a tylko z jednej morze?".

W lutym 1978 r Dymny nagle zmarł. Ale Marek Pacuła będzie mu wierny zawsze, przywołując jego twórczość, propagując jej autora - w Teatrze Miejskim w Gdyni, z którym współpracował, w którym zrealizował spektakl "Zbiór bzdur, czyli Dymny".

Teksty Dymnego były z Markiem i w Chicago, dokąd wyjechał w 1981 roku. Stan wojenny sprawił, że został tam cztery lata - współtworząc formację U Chochoła, czyli Grupę Chwilowo na Emigracji.

Pod skrzydłami Piotra

Powrót do Krakowa był powrotem i do kabaretu. Zarazem coraz bardziej zbliżał się do Skrzyneckiego. - Piotr dość mocno wciągnął mnie w różne wydarzenia piwniczne, spędzałem z nim wiele czasu - mówił mi.

Gdy wiosną 1997 r. Piotr odszedł, to Marek Pacuła, z woli zespołu, został jego następcą.

- Nikt z nas sobie nie wyobrażał, że Piotra może nie być, że możemy grać bez niego. Nawet jak zmuszony byłem do zastępstw, bo Piotr chciał sobie w trakcie programu odpocząć, albo już lekarze nie wypuszczali go ze szpitala, nie brałem pod uwagę, że będę za niego prowadził program na stałe. A przecież prowadziłem za niego koncerty już dużo wcześniej, na jego życzenie. Traktowałem to jako jednostkowe akty odwagi i rozpaczy; stawałem wszak przed ludźmi, którzy oczekiwali Piotra, a wychodził ktoś inny...

Wahał się długo. Zadecydował pierwszy "Koncert dla Piotra S.".

- Był tym bardzo ważnym egzaminem, który, miałem wrażenie, na swój sposób, zdałem - oceniał po latach. Potem było wiele kolejnych; po nie jednym chwaliłem na łamach Marka za sposób prowadzenia koncertów.

Bywał konferansjerem wcześniej - i imprez studenckich, i koncertów w ramach festiwalu Jazz Jantar, i recitali znanych piosenkarzy. Ale co innego być następcą Piotra...

Był do wiosny 2010 roku. Odszedł, podjąwszy, jak przyznał, jedną z najtrudniejszych decyzji w życiu. Zapytałem wtedy Marka, czy mu nie żal. -Bardzo - odrzekł.

Życie poza Piwnicą

W ostatnich latach pojawiał się w "Szkle kontaktowym" jako autor satyrycznych felietonów. Zbigniew Wodecki zaprosił godo prowadzenia swych recitali, z muzyką także poważną.

Snuł też Marek Pacuła plany teatralne; wszak od lat 90. w teatrach Gdyni, Katowic, Zielonej Góry, Łodzi, Szczecina, w krakowskiej Bagateli, realizował spektakle. Głównie muzyczno-kabaretowe - Dymny, Konieczny, Pawluśkiewicz, Tuwim... Był samoukiem. Pytany o uprawnienia, odpowiadał, że na egzaminie na reżyserię oblał go sam Swinarski.

W Teatrze Śląskim im. S. Wyspiańskiego wystawił w 1994 r. wieczór kabaretowy "Zielony księżyc". Ówczesny dyrektor tej sceny, reżyser Bogdan Tosza wspomina, jak to spektakl grany był z ogromnym powodzeniem, także w Rosji, w Czechach.

- Marek znakomicie czuł teatr, miał znakomite wyczucie atmosfery teatralnej, wiedział, jak osiągnąć efekt. Nie udawał reżysera, ale przychodził świetnie przygotowany, z ogromną polonistyczną wiedzą. I fantastycznie dogadywał się z aktorami, którzy go uwielbiali... A to był jeden z jego pierwszych spektakli. Sam też zabawnie prowadził konferansjerkę, choć później musiał go zastąpić jeden z aktorów, gdyż Marka absorbowała Piwnica.

Wiosną 2013 roku, po upadku w niewyjaśnionych okolicznościach i operacji krwiaka mózgu, musiał zostać wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną. Pozostawał w niej 4,5 roku. Zmarł 22 października; w poniedziałek o godz. 15 spocznie na cmentarzu parafialnym na Bielanach, po mszy w Bazylice Mariackiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji