Artykuły

O wdzięku kobiecym - programowo

Kiedy u Homera trzeba było odwieść Zeusa na chwilę od spraw wojskowych, Hera, pożyczywszy pasek od Afrodyty, w bardzo ponętny sposób skierowała energię Gromowładnego na tory - małżeńskie. Już bowiem starożytni (pisania na tematy antyczne nie godzi się wprost rozpoczynać innymi słowy) znali wielką prawdę, że potyczki dwojga płci i płomienie łoża walnie zapobiegają prawdziwym rzeziom i pożodze. Znali potem i znają tę prawdę wszyscy hodowcy żelaznych zastępów i kamiennych charakterów; od bezżennych janczarów i krzyżaków po hitlerowskie Ordensburgi, od fanatyków dawnych walk religijnych po sekciarzy i purytan wieku dwudziestego, temat pozostaje ciągle aktualny. Stąd też wydaje się płynąć ściślejsza aktualność arystofanejskiej "Lizystraty" - nie tylko ogólnie "pokojowa" i wydobywana już wielokrotnie z okazji rocznicy obchodzonej w 1954 r. pod patronatem Światowej Rady Pokoju. Każde wystawienie tej komedii stanowi doniosłe wydarzenie wychowawczo-obyczajowe; jest ona jednym z największych dokumentów propagandy udziału kobiet w życiu społeczeństwa, realizowanego przy pomocy urody i powabu. Nie cytując już zaś obszernej wypowiedzi Tadeusza Boya-Żeleńskiego, trudno nie przyznać racji tezie, że póki ponętna żeńskość nie przeniknie do całej naszej way of life, nie będzie końca sarmatyzmu nad Wisłą i Odrą.

Ongiś stanowiła "Lizystrata" uciechę wąskiego kręgu filologów; na scenę polską wchodziła bardzo nieśmiało, najpierw jako zabawka grupy ludzi na najwyższym świeczniku, gdzie można już się było nie liczyć z zastygłymi uprzedzeniami ogółu. Przełożył ją wielki Stańczyk - Stanisław Koźmian (choć nie z oryginału, ale ze złagodzonej przeróbki Maurycego Donnaya). Wystawił ją w Krakowie w r. 1895 niezależny duch i mecenas - Tadeusz Pawlikowski, a histeryczne wrzaski "Głosu Narodu" pokazały od razu, gdzie utkwił pocisk, nawet tak obłaskawiony. W r. 1909 znakomity dla potrzeb teatralnych przekład Cięglewicza wszedł na scenę krakowską, a w r. 1913 na warszawską. Potem cicho było o "Lizystracie" i cicho było też po wojnie. Kult jednostki nie lubił kultu Afrodyty i jubileuszu w r. 1954 nie uświetniło żadne przedstawienie. Dopiero pamiętnej jesieni 1956 r. komedia Arystofanesa znów mogła przemówić do polskich widzów. Niestety, doskonałego przedstawienia z Częstochowy nie obwieziono wówczas po innych miastach; rzecz możemy oglądać w Warszawie dopiero teraz dzięki inicjatywie Teatru Powszechnego.

W komedii greckiej, imprezie czysto "męskiej", główną rolę odgrywały żarty na tematy falliczne. Nie wydaje się, by ten element mógł odgrywać jakąkolwiek rolę w zmienionych warunkach. W teatrze nowożytnym, gdzie na scenie występują kobiety, rzecz ma się inaczej: "Lizystrata" z udziałem aktorek to sztuka nie tylko o mądrości kobiet, ale przede wszystkim o potędze ich wdzięku, który poznajemy nie tylko ze słów tekstu. Niestety, zespołowy anonimowy reżyser obecnego przedstawienia wraz ze scenografem broni się zaciekle właśnie przed tym wdziękiem. Wbrew całej wymowie sztuki uznał kobiety w ogóle, zaś aktorki Teatru Powszechnego w szczególności, za naczynia nieczyste, od których publiczność należy odgrodzić za wszelką cenę. Cnotliwą przegrodą stały się grube, fałdujące się trykoty i powłóczyste szaty. Trykoty owe mają umożliwić zgodny z tekstem oryginału strip-tease w Parabasis, ale skutki są opłakane. Rozbieranka jest przeglądem kiepskiej dzianiny, a bohaterki są oszpecone przez cały ciąg przedstawienia. Jeśli w końcu uważa się widok fragmentów nieosłoniętej skóry za niebezpieczny dla państwa i narodu, czy nie lepiej było dać sobie spokój z rozbieranką i choć za tę cenę zachować powabność kostiumów?

Ateńczycy i Spartanie bardzo dobitnie dają na scenie wyraz swym zachwytom nad linią i figurą Diallage - boginki Zgody; musimy im wierzyć tylko na słowo, gdyż Diallage strojem nie różni się od dobrych siostrzyczek z Port-Royal na przeciwległym brzegu Wisły. Recenzentowi nie chodzi o to, że jemu samemu i publiczności poskąpiono pięknego widoku, ale o zasadniczy fakt, że obawa przed urodą i ponętą godzi w sam sens "Lizystraty". Bez phallosów z czerwonej skóry i bez (niewielu!) złagodzonych najpierw przez Cięglewicza, a teraz przez Z. Krawczykowskiego miejsc o dowcipie męsko-kasarnianym komedia może się obejść doskonale; bez ekspozycji urody kobiecej traci wielką część swego ogólniejszego oddziaływania wychowawczego.

Zachwianie równowagi przedstawienia na rzecz słownej tylko argumentacji łączy się też do pewnego stopnia z obsadzeniem w głównej roli Zofii Rysiówny. Przy całym tak dobrze skądinąd znanym jej wielkim kunszcie aktorskim, przy całym nakładzie pracy i wysiłku, rola ta nie wydaje się przystawać do jej osobowości. Jej Lizystrata jest urodziwa (mimo buraczkowych trykotów) i inteligentna, deklamuje wiersz pięknie i autorytatywnie. Ale, jeśli postać ma być pełnym wcieleniem tezy komedii, nie można przy jej odtwarzaniu zrezygnować z posłużenia się głównym walorem przy pomocy którego mężatki u Arystofanesa wygrywają swą sprawę. Przy tworzeniu scenicznej postaci Lizystraty trzeba zaznaczyć, iż jest ona tyleż biegła co zamiłowana w powinnościach swego małżeńskiego stanu i trzeba umieć zaznaczyć to dyskretnie. Właśnie w połączeniu woli, intelektu i kunsztów znanych wyłącznie niewiastom wydaje się leżeć wdzięk postaci; rola nie musi przy tym tracić nic ze swej siły. Przed dwoma np. laty Joan Greenwood w Londynie grała dojrzałą wyjadaczkę, której doświadczenie pozwala na obmyślenie spisku i narzucenie go innym mężatkom. Jest to, oczywiście, tylko jedno z możliwych rozwiązań - inne widzieliśmy w filmie z Martine Carol. W każdym jednak razie talent i skłonności Zofii Rysiówny wydają się predestynować ją raczej na - Grażynę.

Lepiej wypadły "męskie" elementy komedii, jak zwykle tak i tutaj utrzymanej w konwencji antyczno-groteskowej. Oba półchóry starców z doskonałym przodownikiem Strymodorem (Wojciech Rajewski) i chór staruch cieszyły rozwiązaniami reżyserskimi i kostiumowymi. Może pierwsze z tych rozwiązań były trochę "chude" - bez uciekania się w większej mierze do muzyki, tańca czy rozbudowanej pantomimy, ale cel główny został osiągnięty: oszczędnymi środkami, opierając się głównie na słowie, reżyser zdołał utrzymać tempo odpowiednich partii, włączyć Parodos, Agon i Komos w tok epeisodiów, czyli, mówiąc prościej, stworzyć widowisko o wartkim, jednolitym biegu, bez zgrzytów i przestojów. Również dzięki reżyserii "ożyła" i ukazała swój sens arcyprosta dekoracja Zofii Wierchowicz. Role męskie (poza omówionymi już choreutami) jak nigdy, tak i teraz nie nastręczyły trudności: każdy z Ateńczyków i Spartan w "Lizystracie" to przecież "wprost nie człowiek, lecz narzędzie". Te role przyczyniły się zresztą również do wrażenia wyrównanego poziomu całego zespołu i całego widowiska, któremu nie można zarzucić "błędu w sztuce", ale można - zasadniczą herezję manichejską, jak się okazuje, bardzo upartą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji