Artykuły

Czechow ukrzesłowiony

"Wiśniowy sad" Antoniego Czechowa w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Józef Jasielski w Teatrze dla Was.

Dzieje się od lat w polskim teatrze coś takiego, że już nie wypada - ba, wstyd! - pokazywać klasyka bez reżyserskich ekstrawagancji. Na naszych scenach odgrywa się nudne ceremonie dobijania starego sensu w imię nowego rozumienia, czyli na opak. Polski teatr układa sobie stosunki z klasykami na zasadzie swoistej nekrofilii. Wyobracać takiego nobliwego nieboszczyka, przydusić, wymiętolić obscenicznym gestem i na koniec przydać nadętej głupoty, żeby nie był mądrzejszy od nas Daleki jestem od teorii spiskowej, ale ten trend tak się dziarsko mutuje w nobilitacjach i gratyfikacjach, że już nie nadążam ze swoim zaprzałym konserwatyzmem I, dalibóg, cenię bogactwo wyobraźni, promowanie własnej osobowości /jeśli się takową posiada/ I tak ciężko wywalczoną "wolność artysty". Tylko wolność - od czego? Gorzej, że coraz częściej w teatrze chce mi się wyć i uciekam zniesmaczony, bo nie ma tam myśli, którą bym chciał zatrzymać; nie ma obrazu, który chciałbym ożywić, nie ma emocji, która by mnie wsparła na resztę dnia

Leciałem jak na skrzydłach do Teatru Wybrzeże w Gdańsku, żeby obejrzeć i przeżyć jedną z niewielu sztuk, które kocham i którą wyreżyserowałem wiele lat temu: "Wiśniowy sad" Antoniego Czechowa. Czechow stworzył teatr osobisty, nowatorski i nie do podrobienia, o którym napisał: "Tu ludzie jedzą, tylko jedzą, a tymczasem rozstrzyga się ich szczęście, rozbija ich życie". W "Wiśniowym sadzie" udramatyzował obraz zwyczajnych, zagubionych ludzi na tle codziennego, monotonnego życia. Ludzi świadomych tego, że oto ich oswojony świat wymyka im się z rąk, a na jego miejsce przyjdzie obce i groźne "nowe życie" Ten okwiecony sad jest metaforą i znakiem tożsamości ziemiańskiej podupadającej rodziny. Jeżeli zostanie wyrąbany, życie straci ostatecznie sens. Sztuka Czechowa jest tylko pozornie pozbawiona dramatyczności. Pod warstwą potocznego, często banalnego dialogu, kryje się głębia ludzkich przeżyć i dramat jednostki u progu końca. To do trzewi poruszający "zmierzch ziemiańskich bogów"

W otchłani pustej i czarnej sceny rozrzucono piętnaście czarnych krzeseł i ustawiono długi stół Zamarłem. Będzie awangardowo! Znowu zaproszono mnie na dożynanie klasyka w imię nowoczesności i doprawiania mu gęby "sędziego teraźniejszości". Wchodzą aktorzy jakby prywatnie. Poruszają się jak manekiny, wysiadują pozy na krzesłach, gadają jak automaty; beznamiętnie, "na biało", prawie bez kontaktu wzrokowego. Czasem ktoś krzyknie, przejdzie po scenie - jakby nie wytrzymywał tego osobnego "zasiedzenia się" . Metafora niemocy? Teatralny chwyt na "odczłowieczenie" postaci. U Czechowa są skomplikowane i krwiste charaktery; jest głęboko skrywany ludzki dramat. W koncepcji reżyserskiej Anny Augustynowicz - ukrzesłowienie aktorów /bo przecież - nie postaci/ ma poprzez bezruch i pustkę wewnętrzną pokazać jakieś zamieranie Czego? Bo przecież - nie konkretnej warstwy ziemiańskiej, rodzinnej wspólnoty.

Mamy aktorów, z których uchodzi powietrze.

Co chciała nam powiedzieć poprzez wykorzystanie dramatu Czechowa Anna Augustynowicz? Miała nieodpartą ambicję, żeby narzucić mu nowoczesną formę Jakieś skojarzenia z "Czekając na Godota" /idę ,ale zostaję/, coś tam z zasiedzenia "Ślepców" . A przesłanie dla nas-współczesnych? Świat, który odchodzi w wyniku naszej bezwoli, bierności i zadufania, zostanie zastąpiony światem przemocy, chamstwa i bezprawia. Kto może, niech ucieka. Dlatego aktorka wskakuje na krzesło i skanduje jak na wiecu: "Wyjedźmy stąd!" Dlatego jedna aktorka przypina drugiej aktorce dużą broszkę /?/. Dlatego Szarlota, która w dramacie Czechowa jest zaledwie ekscentryczną panną, tutaj okazuje się terrorystką, paradującą z kałasznikowem. Scena balu, poza tanecznym dreptaniem jej uczestników z krzesłami, jest zainscenizowana jak obraz przytrzymywania zakapturzonych jeńców przez dżihadystkę-Szarlotę . A tak w ogóle - postać Szarloty staje się ulubionym materiałem reżyserskiej obróbki. W finale pojawia się z dzieckiem w beciku, nucąc kołysankę z filmu "Dziecko Rosemary" Polańskiego, a następnie rzuca dzieckiem w ścianę . Pewnie na znak protestu przeciwko ustawie 500+. Cały czas mruga do nas ze sceny nachalny polityczny podtekst. Kwestie o charakterze krytyki społecznej są kierowane wprost do publiczności jak manifesty. Czy tego zmanipulowanego do szczętu autora chciano wtłoczyć w dzisiejszą "wojnę polsko-polską"? Taki zmierzch przegadanej inteligenckiej partii i świt nowej, prymitywnej i wycinającej lasy . Pewnie mocno spłycam przesłanie spektaklu. Ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Tylko aktorów żal. Próbowali zagrać jak amatorzy. Nie wyszło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji