Artykuły

Gdzie jest twój Stary?

Trochę jakby całe zamieszanie wokół Starego Teatru ucichło. Wczorajsi rebelianci być może poprzestali na Mikosowej poniewierce. A może nie. Może to tylko na chwilę dech zaparty, bo tak by się gdzieś het gnało, gnało, tak by się nam serce śmiało - i jak tam dalej leci to chyba nie trzeba przypominać. Kto jak kto, ale Wyspiański pasuje tutaj jak ulał - pisze Katarzyna Oczkowska w portalu e-splot.pl

Trochę śmiesznie, a trochę strasznie, że młodopolski rebel stał się ulubieńcem dobrozmianowych admiratorów, którzy - zdaje się - "Wesela" nie docztali. Przecież jak nikt inny potrafił Wyspiański zmiarkować co to znaczy narodowe samozaoranie. Bo zaorana jest scena, zaorany jest zespół, ale zaorana jest również publiczność Starego Teatru. No i cóż tam panie w polityce?

W jednym z wywiadów, który z Markiem Mikosem przeprowadziła Beata Kołodziej, dyrektor na pytanie o to, jaki będzie jego Stary Teatr, odpowiedział: "To będzie Teatr pani, mój, tego pana i tej pani, którzy siedzą przy stoliku obok. Teatr zespołu Starego Teatru. Nie tylko aktorów i nie tylko reżyserów. Teatr, który jest punktem odniesienia". Śmiech na sali, wiadomo, bo zespół nie miał i nie ma nic do gadania, a punktem odniesienia jest póki co program Jana Klaty. Ale ważny jest tu wątek publiczności, która miałaby być nie tylko odbiorcą, ale niejako uczestnikiem teatralnych zmian. Tylko co na to wszystko publiczność? Wiedziałby to Marek Mikos, gdyby na przykład z balkoniku zerknął na widownię podczas finału "Wesela". Publiczność w każdym wieku tupie, pokrzykuje i wierzga. Przynajmniej tak było podczas wrześniowego wznowienia spektaklu Klaty. Nie żeby zaraz wszyscy byli tacy solidarni. Jedna wyraźnie znudzona pani pod-czas finału, po którym niejeden wychodził z łzą kręcącą się w oku i rozdygotanym podbródkiem, mówiła, że ma buty przyciasne, bo jej nogi spuchły od tego siedzenia i nie wie jak do domu dojdzie. A że trza mieć buty na weselu, to pewnie dlatego nie zzuła. Mogłoby pewnie z tego wyjść niezłe działanie performatywne, a tu taki klops. Ale żarty na bok. Chodzi przecież o to, że kto przychodzi rozerwać się przy klasyce, ten ma wysiedziały tyłek, ale jednak duża część publiczności rozumie weselny kontekst i jest realnie wzburzona, czego wyraz daje podczas oklasków. Te oklaski z mniej lub bardziej podkurwionymi widzami i zespołem walącym kosami w scenę, stały się trochę takim suplementem do spektaklu. Obecne jest wtedy nieczęste porozumienie pomiędzy sceną a widownią, które udaje się kiedy wiadomo, że istnieje wspólna sprawa. Bo przecież "to jeszcze nie koniec" - jak brzmiało hasło zwolenników Jana Klaty na dyrektorskim stołku. Czyżby?

Do grudnia zostało jeszcze trochę "Wesel" w repertuarze - Klata to przecież ulubiony reżyser Mikosa (i nie jest to żaden suchar, a wypowiedź aktualnego dy-rektora - chciałoby się powiedzieć, cytując Dorotę Gardias z "Azji Express" - że chyba popełnił on jakieś "fondue" czy tam "foyer"), będzie więc też okazja, żeby przekonać się, czy czas uczy publiczności pogody. W końcu emocje i kurz bitew-ny nieco opadły. Ze Starego ratuje się, kto może, a ci, co zostają, pewnie w większości myślą o tym, że ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znają. "There Is Power In A Union" śpiewane w innym spektaklu ze Starego - "Triumfie woli" Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego - okazuje się być niczym więcej jak fantazmatem. Ale pamiętajmy, że pewien rodzaj odpowiedzialności leży też po stronie publiki. Dla niej to również sprawdzian. Wkurw do końca roku na "Weselu" a potem co?

A potem styczeń i rok stary z nowym się styka, czasem zimnem do kości przenika, czasem w błocie utyka - jak mówi przysłowie. Co zaproponuje fanta-styczna trójka - Mikos, Polewka, Grabowski? Z przywołanego wywiadu dowiemy się, że pierwszy z nich chciałby zrobić wszystko na już, jakby mu została tylko jeszcze jedna godzina życia. Niezły mindfuck, biorąc pod uwagę brak realnych efektów tego pośpiechu. A sorry, było narodowe czytanie "Wesela". Natomiast w przypadku Artura Grabowskiego vel Arta Grabov (sam się tak przedstawia na swojej stronce) powiedzieć "hold your horses", to za mało. Bowiem kierownik literacki Starego chce zrealizować, na przykład, "Dziady kowieńskie", które mają analizować mityczny i rytualny wymiar dramatu Mickiewicza, a w tetrze powinien trwać "nieustanny rytuał dziadów" - cokolwiek to znaczy. Nie dziwi wcale taki szeroki gest, kiedy czytamy na stronce ("obczajcie, bo nie uwierzycie" zachęca Maciej Stroiński) życiorys Arta - "z domu o tradycjach sarmacko-libertyńskich, co musiało odcisnąć się na jego charakterze skłonnością do irracjonalnych buntów i anarchistycznych gestów". Co więcej - "dorastał na mistycznie szarych pustkowiach socjalistycznej ojczyzny, błądząc w labiryncie betonowych baraków, kaleczył sobie język poezją Rilkego i Wergiliusza oraz zatruwał umysł grecką filozofią". No cóż, mili państwo, tak trzeba żyć. Trochę nam się zatem ten "nieustanny rytuał dziadów" rozjaśnia. A co do ostatniego z tercetu - Jana Polewki - to jego funkcja o znamiennej nazwie "wicedyrektora ds. artystycznych" co nieco mówi o kursie, który przyjął Mikos już na poziomie nomenklatury. Innymi słowy - w sprawach artystycznych wicedyrektor zapewne nie-wiele będzie miał do powiedzenia. Co z tego wyniknie - nie wiadomo, ale a nuż spełni się koszmar Ministra Glińskiego i trzeba będzie przeprowadzać nowy konkurs. Póki co apeluje on, żeby środowisko teatralne i zespół ze spokojem patrzyło na poczynania dyrektora.

A dyrektor, jak ten Pan Młody, przechadzając się po korytarzach (podobno tylko do godzin popołudniowych żeby nie spotykać zespołu przed wieczornymi spektaklami), mógłby deklamować "Tak to czuję, tak to słyszę: i ten spokój i tę ciszę". A żeby nie żyć już pośród murów szarej pleśni, trzeba byłoby ten zatęchły od eksperymentu i postdramatyzmu teatr odświeżyć. Tylko dla kogo robi to Marek Mikos? Publiczność chyba niespecjalnie takiego wyzwolenia potrzebuje. Właściwie to może się ona od nowego sezonu wypiąć i powiedzieć jak Wyspiański, że Kraków mam za małe, pretensjonalne, wysoce śmieszne miasteczko. Może też wspomniany suplement do "Wesela", czyli niezgodę na obecny kurs, przenieść do rzeczywistości istniejącej poza sceną i widownią. Ale wiadomo jak to z tym działaniem czasem bywa - "duza by juz mogli mieć, ino oni nie chcom chcieć!". Co by jednak publiczność nie zrobiła, to na pewno będzie miało to wpływ na Teatr. A efekty tego są nie mniej interesujące od nowego programu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji