Artykuły

Miłość przeciwko światu

W czasach, kiedy tworzył Gounod, duchowość była czymś absolutnie ważnym. Ważniejszym niż teraz! - o premierze "Romea i Julii" w Operze Śląskiej w Bytomiu opowiada jej reżyser, Michał Znaniecki. Rozmowa Alexandy Kozowicz w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Śląska prapremiera jednej z najpiękniejszych oper Charles'a Gounoda na deskach Opery Śląskiej w Bytomiu już w sobotę. Michał Znaniecki, reżyser "Romea i Julii", rozmawia z nami o magii muzyki Gounoda, konfliktach, które targają ludźmi, i o bohaterach opery.

Melomani - po raz pierwszy w historii teatru - będą mogli zobaczyć arcydzieło francuskiego romantyzmu, operę "Romeo i Julia" Charles'a Gounoda, która zainauguruje nowy sezon w Operze Śląskiej. Muzyków poprowadzi młody dyrygent syryjskiego pochodzenia, Bassem Akiki, nowy zastępca dyrektora ds. artystycznych. Inscenizację powierzono Michałowi Znanieckiemu, autorowi ponad dwustu spektakli.

Rozmowa z Michałem Znanieckim

Alexandra Kozowicz: W pana poprzedniej, dramatycznej inscenizacji "Romea i Julii" zwaśnione rody walczyły ze sobą w różnych częściach... miasta. W swoich realizacjach operowych często wychodzi pan w plener i na ulicę - z rozmachem. Bytomski spektakl zrealizuje pan na jednej z najmniejszych scen operowych w Europie.

Michał Znaniecki: - Dystans bytomskiej sceny jest rzeczywiście niewielki. Potraktowałem to jak wyzwanie, punkt wyjścia i uczyniłem zaletą. Mamy bombonierkę? Pokażmy ją! O ileż łatwiej zbudować intymność na scenie, kiedy zaciera się granica między sceną a publicznością.

Jak zorganizował pan przestrzeń dla tej intymności?

- Sięgnąłem po pewną konwencję - teatru w teatrze. Na wzór teatru elżbietańskiego - drewnianego amfiteatru, który znamy chociażby z filmu "Zakochany Szekspir". Wykorzystałem fakt, że opowiadamy współcześnie tę historię, co pozwoliło na przykład "zmieścić" chór w roli... publiczności. Nawiązujemy do teatru szekspirowskiego w organizacji przestrzeni i jednocześnie uciekamy od realizmu. Gdybym miał się zbliżyć do konwencji

Czy tę teatralność widać będzie także w kostiumach?

- Kostiumami staramy się pokazać konflikt dwóch rodzin. Dlatego bohaterowie po jednej stronie konfliktu będą nosić przesadzone kryzy, podkreślające bogactwo rodziny Capuletti, a po drugiej - podarte kryzy z wytartymi kołnierzami, żeby nie powiedzieć łachmany, podkreślające upadłość szwendających się po ulicach bohaterów rodu Montecchi.

Ten konflikt jest w operowej historii Romea i Julii najważniejszy?

- Opowiadając kolejny raz historię, którą wszyscy znamy, zaczynamy wyraźniej dostrzegać jej prawdziwe sedno. W opozycji wcale nie stoją tu wyłącznie dwa zwaśnione rody, ale odwieczna walka dobra ze złem - niewinność przeciwko codziennym konfliktom wszystkich ze wszystkimi. Wielkie, okrutne wojny wciąż trwają. Tylko się nam wydaje, że nie potrafilibyśmy wyjść i zabić naszego sąsiada. Patrząc na niedawne wydarzenia w Serbii czy na Ukrainie widzimy, że pewne prymitywne instynkty, które tkwią w każdym człowieku, potrafią doprowadzić do eskalacji konfliktu w czasie zaledwie dnia. Przecież tak właśnie było w Katalonii. A wydawałoby się, że w cywilizowanym regionie Europy nie może dojść do codziennej przemocy w imię ideologii.

Czy muzyka w jakiś szczególny sposób potęguje jeszcze dramatyzm tej historii?

- Jako reżyser teatralny muzykę Charles'a Gounoda kocham z dwóch powodów. Po pierwsze - jest bardziej teatralna, dramaturgicznie lepiej poprowadzona niż np. muzyka oper Giuseppe Verdiego, który - choć jest geniuszem - to swoje opery konstruował na zasadzie zamkniętych numerów: statecznych arii i ruszających do przodu fabułę recytatywów. W operze Gounoda mamy wrażenie jednego, trwającego nieprzerwanie recytatywu, co daje nam pewną naturalność i jest wdzięczniejsze do reżyserowania.

A po drugie?

- Jego muzyka wprowadza niesamowity dramatyzm. Fakt - jest bardzo trudna, wymaga od śpiewaków innego oddychania. Jest też bardzo organiczna - dynamiczne sceny baletowe łączą się ze scenami duetów miłosnych, stanowiąc zwięzłą całość i ani przez moment nie jest tylko rodzajem "akompaniamentu" dla solistów. W tej muzyce jest cała gama towarzyszących bohaterom emocji. Ta muzyka ma swoją duszę. Ponadto Gounod wprowadza na scenę nieznane nam wcześniej postacie, aby spotęgować wrażenie narastającego konfliktu i wybronić fabularnie każdą z arii, która mogłaby wydawać się zbędną w toku akcji. Zrobił coś jeszcze dla tej historii, czego nie ma w dramacie Szekspira.

Ocalił kochanków?

- W sensie duchowym - tak. To odniesienie do duchowości, rozumianej przez religię i wiarę w Boga jest u Gounoda bardzo czytelne - choćby w finale, Romeo i Julia nie śpiewają do siebie: "Kocham cię", ale: "Boże, przebacz". Być może jest to związane z faktem, że Gounod był kapłanem.

A Szekspir był laikiem.

- Daleki byłbym od stwierdzenia, że Gounod naprawia Szekspira. Romeo i Julia kochają się przeciwko całemu światu, myśląc, że nie robią nic złego i wierząc, że Bóg jest z nimi. To dopełnia historię Szekspira. W czasach, kiedy tworzył Gounod, duchowość była czymś absolutnie ważnym. Ważniejszym niż teraz!

Premiera "Romea i Julii" w Operze Śląskiej w Bytomiu w sobotę 21 października o godz. 18. Kolejne spektakle 22, 27, 28 i 29 października, a 13 listopada także w Teatrze Śląskim. Bilety: 15-70 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji