Artykuły

Queerowa śpiewogra

"Cezary idzie na wojnę" w reż. Cezarego Tomaszewskiego w Komunie// Warszawa. Pisze Marcin Miętus w portalu e-splot.

Cezary Tomaszewski wyreżyserował dowcipny, quasi-autobiograficzny spektakl, w którym doskonałym wyjściem do radzenia sobie z opresyjną rzeczywistością i wykluczaniem nie jest pójście na wojnę, a zrobienie gwiazdy. I tak, chodzi tutaj o figurę akrobatyczną.

Dzięki Komunie// Warszawa teatralna mapa stolicy wzbogaciła się o nowoczesne, niebojące się eksperymentu miejsce, które wielokrotnie zaowocowało intrygującymi - zarówno formalnie, jak i intelektualnie - spektaklami czy wydarzeniami okołoperformatywnymi. W konsekwencji ta dość niepozorna, alternatywna przestrzeń przyciąga coraz gorętsze nazwiska, które swoje poszukiwania kierują właśnie w stronę teatru nieinstytucjonalnego. Na Lubelskiej z czasem pojawiły się interdyscyplinarne cykle tematyczne, jak "RE//MIX", zaangażowany społecznie projekt "Przyszłość" czy bardzo udany "Mikro Teatr", w którym wzięli udział m.in. Michał Borczuch, Paweł Łysak, Weronika Szczawińska czy Grzegorz Jarzyna. Niedawno w Komunie swoje schronienie odnalazł queerowy festiwal kultury "Pomada". W drugiej połowie września premierę miała również pierwsza odsłona "Makro Teatru". Lecz o ile szesnastominutowe "ćwiczenia z samoograniczenia", jak nazwał kurator Tomasz Plata poprzedni projekt, obrodziły w perły, to szesnastogodzinny koncept ugrzązł gdzieś na etapie samego - przyznajmy, karkołomnego - założenia. Odłóżmy to na razie na bok i skupmy się na cyklu zatytułowanym "Przed wojną / Wojna / Po wojnie", a konkretnie na spektaklu wyreżyserowanym w jego ramach przez Cezarego Tomaszewskiego. Spektaklu z charakterystycznym dla reżysera dystansem i ironią.

Z drzwi po prawej kolejno wychodzą ubrani w bieliznę trzej mężczyźni. Niepewny krok, spuszczona głowa, w rękach ubranie. "Nazywam się Cezary Tomaszewski" - przedstawiają się, podając różny wiek, wagę, którąś z wielu żenujących historii, jakie ich w życiu spotkały. Lata są raczej młodzieńcze, ciężar ciała się waha, opowieści przepełnia poczucie niedopasowania do ogólnospołecznie przyjętego wzorca męskości. Gdzieś wśród tych monologów krąży widmo wojny. Mimo że czasy sienkiewiczowskich lub powstańczych bohaterów dawno już minęły, to poczucie tęsknoty za bohaterstwem z jednej strony, lęku przed prawdziwą walką z drugiej, wciąż się w naszym społeczeństwie tli. Czasem nawet pali. Zwłaszcza wśród mężczyzn, którzy muszą sprostać określonym kryteriom, odnieść zwycięstwo i dać dowód prawdziwej męskości. Obwód klatki piersiowej, bicepsów, ud i łydek ocenia komisja, dla której człowiek staje się zbiorem numerków i liter. Cezary Tomaszewski, udając się do komisji poborowej, otrzymał kategorię E, najgorszą z możliwych. Co teraz? Teraz chciałby odwołać się od tej, poczynionej już kilkanaście lat temu, decyzji i złożyć podanie o przyznanie mu kategorii wojskowej A. Tak zaczyna się "Cezary idzie na wojnę".

Choć to prawdziwe zdarzenie z życia Tomaszewskiego stało się punktem zapalnym przedstawienia, mechanizm autobiograficzny rozbrojony zostaje właściwie na samym początku. Nikt tu nie ma zamiaru odgrywać Cezarego Tomaszewskiego, zresztą szybko zapominamy o rolach przydzielonych aktorom, są one płynne i niejednorodne. Tymczasowe. W krąg "bohaterów" spektaklu wciągnięta została również pianistka (Weronika Krówka): "Nazywam się Cezary Tomaszewski i jestem muzykalna", mówi, nie odrywając rąk od instrumentu. Wykonywana na żywo muzyka nieprzerwanie towarzyszy performerom. Spektakl rozpoczyna "Muzyka na wodzie" Händla, w dalszej części odpowiednio wybrzmi Szostakowicz z "Symfonią Leningradzką", lecz to pieśni Stanisława Moniuszki zdominują muzyczną partyturę.

Twórcy spektaklu ciągle puszczają do nas oko. To strategia Tomaszewskiego wykorzystana z wyczuciem i lekkością. Podobnie zresztą jak teatralne konwencje, którymi żongluje reżyser. Współczesny performance idzie tu bowiem pod rękę z wodewilem czy operetką, taniec przeplata się na scenie ze śpiewem i dialogiem pełnym gier językowych i dowcipów. Choreografia to wariacja z jednej strony na temat "Popołudnia fauna" Niżyńskiego, z drugiej tańca współczesnego. Układy synchroniczne, połączone z gimnastyką i elementami typowymi dla ćwiczeń fizycznych, przeplatają się z tańcem indywidualnym. Formalizm gestów performerów, ich wystudiowany śpiew i taniec przełamywane są przy pomocy ironii, podanej jednak w bardzo wyrafinowany sposób.

Kampowy charakter rewii z wojną w tle dopełnia gra czwórki wykonawców: Michała Dembińskiego, Oskara Malinowskiego, Bartosza Ostrowskiego i Łukasza Stawarczyka. To role pełne dystansu, świadomości gry z wykonywanymi utworami i publicznością. Ich synchroniczne układy tętnią energią, żywotnością oraz swadą, podlaną jednak queerowym sosem. Nienormatywność będzie tu cechą wspólną wszystkich bohaterów, dla których próba dostosowania się do obowiązujących wzorców, przede wszystkim heteronormatwnych, kończy się porażką - rozumianą jednak w ujęciu Judith Halberstam, autorki "Słabej teorii", jako pozytywną, pozwalającą na ucieczkę spod srogiej władzy odgórnie ustalonych norm i dyscypliny.

Wykorzystując zwietrzałą konwencję śpiewogry, w której fragmenty wokalne występują obok mówionych, nadając jej kampowego blichtru, Tomaszewski ubiera całość w modny dres z kolorowymi paskami i różowym logo. Po równie znakomitym "Zrób siebie" Marty Ziółek idiom yes logo, zwłaszcza w przestrzeni Komuny// Warszawa, dobrze się sprawdza. Te dwa projekty łączy również zgrabne odniesienie się do współczesności, tego, co za oknem. "Cezary idzie na wojnę" to przede wszystkim błyskotliwa teatralna miniatura o mężczyźnie borykającym się z problemem wpasowania się w sztywne ramy narodowo-patriarchalnej narracji, ufundowanej na pojęciach władzy i kultu siły fizycznej.

Tomaszewski po swojemu rozprawia się z militarnym etosem, wiernością patriotycznym ideałom, często przysłaniającym szacunek do drugiego człowieka. Tworzy opowieść o wykluczeniu, opresyjności tradycji, zwłaszcza tej pod flagą biało-czerwoną oraz orłem białym. Także pod surowym okiem Stanisława Moniuszki, groźnie spoglądającym w naszą stronę z portretu ustawionego pod ścianą. Jego cykl dwunastu "Śpiewników domowych", narodowej chluby Polaków, użyty zostaje w spektaklu Tomaszewskiego przewrotnie - do rozminowania patriotycznych ideałów.

Może nie wprost na tacy, ale gdzieś między brawurowo wykonaną "Pieśnią wojenną" ("To rozkosz, to rozkosz jedyna"!) a dowcipnie zainscenizowanymi "Prząśniczkami" reżyser podaje nam na te bolączki lekarstwo. To dystans, śmiech i próba rozbrojenia sztywnych, konserwatywnych reguł. Wywrotowy potencjał figury akrobatycznej, jaką jest gwiazda, zadziałał w spektaklu Komuny// Warszawa jak antidotum na smutek i trwogę tradycji polsko-sarmackiej. Stał się wyzwoleniem i czystą radością, czymś na pierwszy rzut oka zwyczajnym, ale w gruncie rzeczy posiadającym spory potencjał krytyczno-terapeutyczny. Wielu Polakom przydałoby się takie ćwiczenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji