Artykuły

Kryminał wyśpiewany

"Trzecie imię Kota" recital Pawła Chomczyka w reż. Pawła Aignera, w foyer Teatru Dramatycznego w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

W "kocim" spektaklu Pawłów dwóch i spółki nie zawsze wiadomo o co chodzi. Ale to nic nie szkodzi.

Wszystko inne w premierowym przedstawieniu tę niewiedzę sowicie wynagradza. Inne - czyli śpiew, sto pięćdziesiąt min, komiczne talenty, inscenizacyjne chwyty, znakomita muzyka. Chodzi o "Trzecie Imię Kota" - uteatralizowany recital piosenki aktorskiej, którego premiera odbyła się właśnie w Teatrze Dramatycznym. Sprawcą jest Paweł Chomczyk, młody białostocki aktor niezależny, związany m.in. z Kompanią Doomsday. Znalazł pieniądze na spektakl, namówił do współpracy reżysera (Pawła Aignera) i doborową gromadę fachowców, przekonał szefa Dramatycznego, by udostępnił mu teatralne foyer. Powstało naprawdę niezłe widowisko. To teatr jednego aktora, oparty na "kocich" wierszach T.S. Elliota (w przekładzie Barańczaka). Wypełniony śpiewem, mnóstwem aktorskich wygibasów i świetną muzyką na żywo.

Prześwietny duet cwaniaczków

Na małej scenie stoi stelaż z kotarą. W jednym kącie muzycy (Anna Świętochowska - pianino, Katarzyna Świętochowska - wiolonczela, Robert Jurćo - akordeon). W drugim kącie - krzesło, stolik. Między nimi - dwoi się i troi Chomczyk, wcielenia zmieniając jak w kalejdoskopie, byle tylko opowiedzieć kolejne sensacje ze świata kotów i kocurów spod ciemnej gwiazdy, których żywoty błyskotliwie spisał Elliot. Całość układa się w kryminalną historię, łotrzykowską anegdotę z gromadą osobników podejrzanego autoramentu, uganiających się za pewnym drogocennym klejnotem po zaułkach, strychach i fosach Londynu. Niejasna jest ta historia miejscami, nie wiadomo już, jaki kot którego dusi, a kogo przepędza ze swego terytorium, ale to już szczegół. Najważniejsze są talenty mimiczne i wokalne Chomczyka, które sprawiają, że publika (choć może jej się czasem dłużyć), wpatruje się weń z sympatią, a czasem wręcz z fascynacją.

Bo fascynujące jest oglądanie imponującej galerii postaci, które aktor przywołuje na scenę w zawrotnym tempie, za pomocą gestów i rekwizytów (poduszka, ścierka, fartuszek, pierścień). Oto grube kocisko - sybaryta. Pijaczysko wzywający kelnera (jak zagrać jednocześnie te dwie postacie? - Chomczyk to potrafi). Dobrodusia - kotka o aparycji poczciwej oberżystki, która uczyć chce myszki robótek i moresu. Don Juan, sprawca wielu ciąż. Duet cwanych złodziejaszków (prześwietny!). Wreszcie Gucio z manierami Papkina, niegdyś kot - Gustaw Konrad - teatralny, teraz tylko wyleniały.

Chomczyk, zmieniając kocie kreacje (czasem podczas jednej piosenki nawet kilkakrotnie), porządnie się nagimnastykuje - stroi miny, wybałusza oczy, tu miauknie, tam popłacze.

Znakomite aranżacje

Czego nie zagra twarzą i ciałem, to wyśpiewa. A nie są to bynajmniej łatwe piosenki, a błyskotliwe, najeżone pułapkami językowymi, trudne teksty, w równie niełatwej muzycznej aranżacji. Aktor z pułapek nie tylko wybrnął znakomicie, ale jeszcze kpi sobie czasem z języka i stylu. Jedną piosenkę śpiewa komicznie sepleniąc, inną - zaciągając jak kresowiak. Wciągnie do gry muzyków, animuje własne dłonie. Ale nie mamy tu jedynie błazenady w dobrym stylu - w finale da o sobie znać jeszcze dramat aktora, który zrzucając kolejne maski, nie może odnaleźć własnej twarzy.

Czuję, że o Chomczyku usłyszymy jeszcze nieraz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji