Artykuły

Śmiertelny karaś

"Iwona, księżniczka Burgunda" Witolda Gombrowicza w reż. Magdaleny Miklasz w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Marianna Kaźmierczak w Teatrze dla Was.

Premiera "Iwony, księżniczki Burgunda" pieczętuje rozpoczęcie nowego sezonu w Teatrze Nowym i stawia pytanie, czy nie będzie on zbyt zbliżony do poprzedniego. Magdalena Miklasz bierze na warsztat dramat Gombrowicza, historię rodziny królewskiej, do której zostaje nagle wrzucona osoba odmienna, niepasująca. Jest to próba (za Gombrowiczem) analizy tego, co z człowiekiem może zrobić jego własna "gęba".

W abstrakcyjnym królestwie, które w spektaklu przypomina dom celebrytów, młody książę postanawia ożenić się z Iwoną - niemal niemą dziewczyną, niepasującą do etykiety. Zderzenie z odmiennością wywołuje we wszystkich bohaterach nietypowe reakcje.

Reżyserka decyduje się na rozpoczęcie spektaklu od reality show, prezenter (Michał Kocurek) przedstawia znajdujące się na scenie postaci, opisuje, co się dzieje. Niepotrzebny zamęt wprowadza tu jednak ukazanie przekroju "elity" społeczeństwa (biskup, loża starszych panów, a nawet ciotki Iwony), bo ich wpływ na przebieg akcji staje się później znikomy. Miklasz ukazuje hierarchię wynikającą z zajmowanego miejsca - Iwona siedzi niżej niż ciotki, starsi panowie niżej niż biskup, ale wątek relacji między tymi postaciami nie zostaje jednak pociągnięty, a uwaga przenosi się na rodzinę królewską oraz ich szambelana (Antonina Choroszy). To ich losy widz będzie mógł śledzić przez cały spektakl nie tylko na scenie, lecz także na retuszujących wydarzenie ekranach.

Dzięki podwojeniu akcji - ekrany plus scena - widz może obserwować proces tworzenia medialnego przekazu, który stwarza bohaterom kolejną "gębę". Zanim rodzina królewska pojawi się na monitorach, szambelan informuje ich, gdzie mogą patrzeć, w jaki sposób mówić. Ale i bez tego ród królewski podąża za rozciągniętymi do granic absurdu zasadami dobrego smaku. Zdaje się, że poprzez wykorzystanie telewizji reżyserka rzuca na temat gombrowiczowskich masek nowe światło. Nie chodzi już tylko o wewnętrzną potrzebę udawania kogoś przed samym sobą, tu staje się to bezpośrednimi oczekiwaniami widzów z zewnątrz.

W tym świetle sylwetka Iwony (Alicja Juszkiewicz) zostaje w pewien sposób zaburzona. W spektaklu ma się wrażenie, że jest ona zupełnie nieobecna. Alicja Juszkiewicz prezentuje się na scenie nietypowo, jest subtelna, lecz chwilami za mało wyrazista. Tak jakby nie istniała. Rodzi się pytanie, czy do wyzwolenia instynktów pozostałych postaci Iwona jest naprawdę potrzebna?

Sterylna, ascetyczna scenografia wprowadza widza w klimat niemal więzienny. Implikując restrykcyjne zasady w niemal pustej, nieustannie monitorowanej przestrzeni, postaci same doprowadzają się do szaleństwa. Iwona staje się impulsem, który wybudza rodzinę królewską z poukładanego snu.

Instynkty, które czynią z bohaterów morderców, pozwalają im wyzwolić się z ciasnego szablonu - Królowa (Bożena Borowska-Kropielnicka) w długim monologu wyraża swój żal i samotność, Król (Sebastian Grek) przyjemność, jaką daje mu brutalność. Ostatecznie jednak scena, w której wszyscy razem planują morderstwo, nie wypada przekonująco. Każdy powtarza "w kółko" (jak powie wcześniej Iwona) zapętlone i mogące nareszcie wybrzmieć wyrazy swojej wrażliwości, a jedynie szambelan siedzi cicho, jakby oderwany od dziwacznej mocy sprawczej Iwony.

Dziwaczna Iwona kusi księcia Filipa (Tomasz Kocuj) swoją nietypową postawą. To on przyciąga na ród klątwę świadomości, za jaką kryje się dziewczyna. Filip działa na przekór, wsłuchuje się w słowa i przede wszystkim w milczenie dziewczyny. Wznieca bunt przeciwko zasadom. I znowu, Iwona nie jest mu do tego potrzebna, wykorzystuje, wyśmiewa, ale także czerpie z niej nowy sposób reakcji. Kłóci się z rodzicami, zarzuca im sztuczność, by w końcu samemu stwierdzić, że dziewczynę trzeba zamordować. Być może za szybko przeprowadzony proces zmian w Filipie ma swoje odbicie w chwilowym zatrzymaniu bohatera przed umierającą Iwoną. Na moment przystaje, by później szybko się oddalić i obrzucić poprzednie wydarzenia salwą śmiechu.

W historii tej brakuje jednak humoru, abstrakcja, która bawi u Gombrowicza, tutaj nie wybrzmiewa. Szczególnie jest to widoczne w scenie końcowej, kiedy podczas wieczerzy członkowie rodu zachwalają przyrządzonego karasia. Scena ta staje się poważna, odrealniona, jednak humor ucieka w niedopracowanej formie.

Zdaje się, śmieją się tylko aktorzy, lecz ten gorzki i wyrachowany śmiech jest zbyt bezpośredni, a wytworzona sytuacja przejaskrawiona. Zakończenie jest więc niejasne, a fakt, że wygląda inaczej na ekranach po bokach sceny niż na samej scenie, przemienia spektakl raczej w kryminalną intrygę niż w prezentację ludzkich gęb.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji