Uwaga falstart Teatr Dramatyczny rozpoczął nowy sezon "Sztuką sukcesu" i "Szaleństwem Jerzego III"
Dwie najnowsze premiery Teatru Dramatycznego w Warszawie łączy kilka wspólnych cech. Obie sztuki zostały napisane w ostatnich latach. Ich autorami są Anglicy, mało u nas znani dramatopisarze, Nick Dear i Alan Bennett Zarówno "Sztuka sukcesu", jak i "Szaleństwo Jerzego III" odwołują się do XVIII-wiecznej historii Anglii. Inną cechą łączącą przedstawienia jest to, że ich reżyserzy mają to samo imię: Philip Boehm (Amerykanin od lat już pracujący w Polsce) i Filip Bajon. Wreszcie, last but not least, trudno oba spektakle zaliczyć do udanych.
Historia posłużyła obu dramaturgom jedynie jako pretekst do postawienia całkiem współczesnych problemów. W "Sztuce sukcesu" jest nim sytuacja artystów, w której ich dzieła, w wyniku wprowadzonych przez premiera Walpole'a przepisów o prawie autorskim, zaczynają być traktowane jak towar rynkowy. Bohaterowie tego dramatu, malarz Wiliam Hogarth (Leon Charewicz), który zasłynął cyklem satyrycznych grafik oraz pisarz Henry Fielding (Wojciech Wysocki), autor "Toma Jonesa", mówią dzisiejszym, wulgarnym językiem. U Hogartha ujawniają się mocno podszyte erotyzmem obsesje, psychologiczne powikłania w relacjach z żoną i kochanką. Niestety reżyser przedstawienia w Dramatycznym nie zapanował chyba nad materią tekstu. Trudno było dociec, co właściwie w sztuce najbardziej go zainteresowało: problemy twórcze wielkich artystów, ich skomplikowana psychologia, stosunki z władzą, a może tak naprawdę tematem spektaklu miał być dramat kobiet żyjących z ludźmi sztuki. Do wyraźniejszego zaznaczenia postaw nie przyczynili się także aktorzy, może poza Danutą Stenką w roli prostytutki Louisy.
"Szaleństwo Jerzego III" można również potraktować jako uniwersalną historię o mechanizmach władzy. Bohaterem sztuki jest rządzący na przełomie XVIII i XIX wieku monarcha, który zapada na tajemniczą chorobę nerwów. Sytuacja ta uruchamia intrygi, których celem jest obalenie władcy. Uczestniczą w nich dworacy, przedstawiciele zwalczających się partii torysów i wigów, a także lekarze. Na scenie Dramatycznego ta historia zamieniła się jednak w swego rodzaju bajkę dla dorosłych o biednym królu i jego złym otoczeniu. Postaci przeciwników Jerzego zostały płasko narysowane, a lekarzy - wprost karykaturalnie. Marek Walczewski w roli tytułowej stara się uruchomić wszystkie swoje charakterystyczne środki aktorskie, by z z szaleństwa wydobyć dramat samotności władcy. Ale Jerzemu daleko do Króla Leara, choć takie skojarzenia podsuwa sam autor "Szaleństwa..." Sztuce dobrze chyba by zrobiły większe skróty (na premierze przedstawienie trwało trzy godziny z okładem). W pewnym momencie bowiem już wszystko wiemy o bohaterach, a dramaturgia utworu nie posuwa się ani o krok.
Sympatie dyrektora Dramatycznego, Piotra Cieślaka, dla repertuaru angielskojęzycznego dały o sobie znać już w poprzednim sezonie, gdy wprowadził na swoją scenę współczesne sztuki amerykańskie "Szósty stopień oddalenia" i "Listy miłosne". Kierunek zainteresowań może jest słuszny, w końcu, zwłaszcza Anglia, to dramaturgiczna potęga. Dziwię się jedynie, że dyrekcja zdecydowała się na rozpoczęcie sezonu prapremierami dwóch sztuk, które mają stanowczo zbyt podobny charakter. To tak jakby na obiad podać zupę grzybową, na drugie danie grzyby duszone. Anglicy natomiast w takich wypadkach mówią: falstart.