Artykuły

Sensacja z morałem o siódmej piętnaście

Gian Paolo Callegari, Włoch oczywiście, autor sztuki "Dziewczęta z fotografii" (polska prapremiera w Teatrze 7.15) - to dramaturg z prawdziwego zdarzenia. Temat, który on sobie wybrał jest tylko na pozór łatwy. Niby cóż łatwiejszego niż losy call-girls, dziewcząt na zawołanie, czyli po polsku tajnych prostytutek?

Samograj? Bynajmniej! W dwudziestych latach każdy szanujący swoją kasę teatr w Paryżu, Wiedniu, Berlinie, czy innej Sodomie lub Gomorze szukał, znajdował i grał takie sztuki. Ale kto je dziś zna? Przeminęły z inflacją. Trzydzieści razy en suite i gotowe.

"Dziewczęta z fotografii" nie są sztuką jednego sezonu. Od wspomnianych wyżej i już zapomnianych autorów różni Callegariego przede wszystkim jego umiejętność scenariusza. Kto jeszcze użył w sztukach, napisanych nam ostatnio, taką znikomą ilość kwestii "opisowych", by tak trafnie określić charaktery i środowisko, ba - społeczność? W której z tych sztuk przeobrażono perfectum, to, co się kiedyś działo - tak sprytnie w presens, w to, co się właśnie dzieje?

Owszem, działo się nie byle co: mord, którego ofiarą padła Wilma Montesi. Przez półtora roku pisały o tym wszystkie bez wyjątku gazety na świecie. Ta przeszłość w sensie czasu scenicznego określa bez naciągania widza ekspozycję, dyktuje powikłania i narzuca rozwiązanie. Ekspozycja jest obyczajowa, powikłania są sensacyjno-kryminalne, a rozwiązanie... moralne.

Tym razem góruje na scenie młodzież: Teresa Kałuda (Marcella) tegoroczna absolwentka łódzkiej szkoły teatralnej, aktorka o wielkim temperamencie przy zdumiewającym opanowaniu roli. (Oby jej ten sukces nie zaszkodził!) Druga call-girls, Alina Kulikówna stworzyła dobry kontrast swej scenicznej przyjaciółki. Jest i taki gagatek: według zamiaru autora niesympatyczny młodzieniec z próżną głową i pełną kieszenią, "ubaw" na granicy przestępstwa. Najtrudniejsza chyba postać, ale pewnie i płynnie odtworzona przez Mariusza Gorczyńskiego. Dwie role - rajfury (Julia Kossowska) oraz przemysłowca Gino, klienta domu schadzek, (St. M. Kamiński) obsadzono, według mnie, fałszywie - chociaż doskonałymi aktorami.

Powiedziano: młodzież góruje. Ale nie nad Jadwigą Andrzejewską. Jej pani Mariotti, matka zamordowanej, należy do najsilniejszych pozycji aktorskich spektaklu. Lechosław Litwiński w epizodziku - tym razem znakomity. Za wielką omyłkę uważam obsadzenie roli służącej (Zofia Wilczyńska). Aktorka daje istny pokaz gry (estradowej) i zbiera oklaski. Świetnie zrobiona rola, ale nie z tej sztuki. Włodzimierz Kwaskowski jako ojciec upadłego dziewczęcia jest na swój sposób tym, czym mu autor być każe, nijakim.

Reżyser spektaklu, Roman Sykała, stanął przed dwojaką trudnością; ale ominął zarówno niebezpieczeństwo inscenizacyjnej wulgaryzacji tematu jak i niebezpieczeństwo degradacji niektórych partii sztuki do widowiska dla amatorów strip-teasu. A pokusa nie lada, bo przecież mamy sprawę z dziewczętami w domu schadzek. Reżyser i scenograf (Marian Stańczyk) wykazali przy tym trudnym zadaniu wielkie wyczucie niedostrzegalnej granicy między publicznością a publiczką - mimo, iż II akt dzieje się w domu publicznym. Reżyserowi chodziło bowiem o to samo, co autorowi: o atrakcyjną socjologię tajnej prostytucji, o glebę społeczną, która wydaje call-girls i kryminalną złotą młodzież szastającą złotem.

Splot przypadków, zwany repertuarem, natrafił na kasową i nie tylko z tego punktu widzenia interesującą pozycję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji