Artykuły

Pałeczka z celuloidu

PATRZĘ, widzę i nie wierzę - myślałem podczas spektaklu "Wyzwolenia" w ramach inau­guracji Teatru Rzeczypospolitej. Bo oto co się działo.

Było to przedstawienie trzech tea­trów naraz. Na scenie występował Stary Teatr im. Heleny Modrzejew­skiej z Krakowa, najsłynniejszy po wojnie teatr PRL (nb. wśród wielu laurów otrzymał i nasze skromne "Drożdże"). Zespół Starego Teatru w okresie kilkunastu miesięcy burzy i naporu przeżył ogromny wstrząs. Kulminacją tego wstrząsu było usu­nięcie z teatru jego wieloletniego dy­rektora Jana Pawła Gawlika. Póź­niej dochodziły z Krakowa najróż­niejsze, trudne do sprawdzenia po­głoski, m.in. że ktoś nie chce grać "Emigrantów" Mrożka, ponieważ te w krzywdzącym świetle przedstawia­ją rodaków, ale mniejsza o to. Fak­tem jest, że dziś na scenie Teatru Rzeczypospolitej wystąpił zespół, który uchodził w środowisku za je­den z najbardziej zbuntowanych, do tego stopnia, że wywalił swojego dy­rektora.

Pójdźmy dalej. Teatr ten przyje­chał z "Wyzwoleniem" do Teatru Rzeczypospolitej, którego dyrekto­rem jest jego były dyrektor, ten sam Gawlik, który stał u narodzin, tej inscenizacji, której ojcem był Kon­rad Swinarski. Patrzyłem na to ze zdumieniem, a nawet satysfakcją, gdyż rzadko zdarza się, zwłaszcza w tym pamiętliwym środowisku, żeby wyrzucony - a były to czasy kiedy nie żartowano - zapraszał tych którzy wywieźli go na taczkach, ci zaś z kolei, żeby odłożyli taczkę i posłużyli się innym środkiem ko­munikacji, celem przybycia na sce­nę Teatru Rzeczypospolitej. Być go­ściem u człowieka, którego jeszcze wczoraj uznało się za personę non grata, to jest u nas ewenement. Na­wet, jeżeli powiemy sobie, że nie przyjechało się do Gawlika, tylko do Warszawy, do tutejszej młodzieży spragnionej wielkiego teatru, wiel­kiej sztuki, monologów Konrada, dialogów Muzy i Masek, wszystko to nie zmienia faktu, że na czele tej imprezy siedzi Gawlik, posadzony tam przez Żygulskiego czy Rakow­skiego, a zdjęty wczoraj przez Stuh­ra. Gdyby tym dyrektorem był Hubner, Warmiński, Grzegorzewski czy - najchętniej - Cywińska to co in­nego, ale Gawlik? Ażeby tak stać się mogło, obie strony musiały wykazać trochę dojrzałości. Dobrze, że tym razem przestały filozofować, "by nie przefilozofować Polski", jak mówi Konrad.

Ale teatr to nie tylko zespół i dy­rektor, to także publiczność i sala. Zajmijmy się najpierw tą drugą. Scena Teatru Dramatycznego zaczy­nała w warunkach niełatwych, w budynku nowym, bez tradycji Pol­skiego, Narodowego czy Ateneum, w gmachu niezbyt do Warszawy pasu­jącym, oddzielonym od niej najwięk­szym placem Europy. Scena ta miała kilku świetnych dyrektorów, spo­śród których najbardziej upamiętnił się Gustaw Holoubek. I choć przed kadencją Holoubka były tam spekta­kle wielkie, jak choćby "Romulus" Durrenmatta ze Świderskim, to jed­nak najżywiej mamy w pamięci epo­kę Holoubka, który przyczynił się do świetności tej sceny, a później zo­stał odwołany ze stanowiska ze względów pozaartystycznych, co przyjąłem z głębokim ubolewaniem, a kilku znanych aktorów na znak so­lidarności odeszło z Dramatycznego również. Wejście do tej sali ma więc również charakter niecodzienny, nie każdy mógł powiedzieć "dziś jestem we własnym domu i krzyż na progu znaczę". A jednak i te opory, jeśli je ktoś miał, zostały pokonane.

Przejdźmy teraz do widzów. Otóż ku mojemu zdumieniu, gdyż oczekiwa­łem, że inauguracja Teatru Rzeczy­pospolitej będzie imprezą martwą, oficjalną, sztywną, dopchałem się do wnętrza z wielkim trudem i za cenę dwóch zerwanych guzików. Starym obyczajem dyrekcja wydzieliła jedne drzwi dla gości oficjalnych, a dru­gie - dla zwykłych śmiertelników - ledwie uchyliła, stawiając w nich na dodatek pokaźnych rozmiarów bileterkę, dzięki czemu walka o wejście przypominała przeciska­nie się przez ucho igielne. Być może wszystko było wyreżyserowanie, żeby "zrobić tłok". Jeśli tak, to niepo­trzebnie, gdyż tłok był autentyczny, zwłaszcza wiele było młodzieży war­szawskiej, która nie bawiąc się w rozgrywki polityczne i niuanse ka­drowe, przyszła na Wyspiańskiego, zobaczyć wielki dramat narodowy, który uważa za swój. Dramat wielo­znaczny, dramat patriotycznego u­niesienia, "O daj nam, Jezu Panie, twą Polskę objawienia", dramat nie­nawiści, "Wy, co liżecie obcych wro­gów podłoże...", dramat rozwagi, "Na co mamy być Chrystusem narodów, wyłącznie na mękę i krzyż, i dla cudzego zysku?". Dramat wieszcza, którego przestroga przed tańczeniem do cudzej muzyki brzmi proroczo, jak dzisiejsze ostrzeżenia przeciw obcej inspiracji: "Francuz dał pomysły", "w polski rytm je ujął ścisły", "choć Francuz dał pomysły - z da­leka się patrzy; nie zgadłby, że pieśń bólem gra". Tak więc publiczność waliła, mimo że idea Teatru Rzeczy­pospolitej, sama w sobie dobra, przedstawiona została początkowo nieudolnie, towarzyszyła jej atmo­sfera sankcji wobec środowiska, po­ciągnęła za sobą pierwsze decyzje personalne, dymisje i nominacje chybione, a usytuowanie jej w gma­chu jednego z najlepszych teatrów stolicy w połączeniu ze zwolnieniem jego dyrektora nie wróżyło najle­piej.

Ale "teatr jest dla publiczności?, jak pisał Wyspiański i ta stawiła się tłumnie. Wśród niej zaś, na widowni nietrudno było zobaczyć osobistości oficjalne. W czwartym rzędzie po lewej stronie siedział premier Jaru­zelski, zaś w rzędzie pierwszym pa­ra Żygulski - Świrgoń. (Tamże, ale w bezpiecznej odległości, nasz były recenzent Koniecpolski). Pewna pani o poglądach raczej reakcyjnych, któ­ra siedziała za mną, głośnym szeptem komentowała fakt, że obaj panowie od kultutry już byli na tym spektaklu i niepotrzebnie zabierają miejsce, nie przyjmując do wiadomości, że panowie są służbowo, a służba nie drużba. I na to wszystko patrzyłem przecierając oczy. W Teatrze Drama­tycznym pierwsze rzędy są bardzo blisko proscenium, w "Wyzwoleniu" wedle inscenizacji Konrada Swinar­skiego, niektórzy aktorzy wręcz schodzą ze sceny na widownię, a re­żyser ma swój stolik w pierwszym rzędzie. Kontakt między członkami rządu i aktorami jest więc nieomal fizyczmy. Jerzy Trela ze zbuntowane­go Starego Teatru, wygłaszał mono­log narodowego oko w w oko z mini­strami. Jeszcze rok temu któż by po­myślał, że coś takiego jest możliwe, że świat polityki i świat sztuki spotkają się pod jednym dachem Teatru Rzeczypospolitej na deskach Teatru Dramatycznego.

Mam nadzieję, że po wyjściu z teatru decydenci naszej kultury nie po­wiedzieli sobie "a jednak grają", po­nieważ byłoby to myślenie kategoria­mi kto - kogo, a więc kategoria­mi ściśle politycznymi w świecie, któ­ry jest mieszaniną sztuki i polityki. Rozplotkowana kawiarnia przekazuje pomysły coraz to bardziej zagadkowe, jak na przykład, żeby płacić lepiej twórcom posłusznym. Pomijając już bezsens praktyczny tej propozycji (są tacy, którzy zapłacą nieposłusznym), byłoby to działanie na szkodę, a nie dla dobra kultury. Nie można jednym tchem mówić, że literatura czy kul­tura polska jest jedna i wyganiać z niej nie tylko tych, którzy są "przeciw", ale i tych, którzy nie są "za". Warto po wyjściu z "Wyzwo­lenia" przeczytać wywiad z Istvanem Sarlósem, członkiem Biura Po­litycznego KC WSPR i wicepremie­rem Węgier ("Tu i Teraz" 43). Węgry, jak wiadomo, przejęły dziś pałeczkę, prymat, który np. w filmie miała kiedyś szkoła polska, a później cze­chosłowacka. Filmy takie jak "Angi Vera" czy "Mefisto" dają prawdę o epoce wcale nie tendencyjną. Za­patrzeni w węgierskie wystawy skle­powe, za mało uczymy się od nich w dziedzinie polityki kulturalnej. Pod tym względem pouczajaca jest lektura książki "Węgierskie wyzna­nia - zbioru esejów tamtejszych twórców i polityków o historii i kul­turze, pod redakcją J. R. Nowaka, PIW 1979).

Już w pierwszym zdaniu wywiadu węgierski polityk mówi: "Nie stosu­jemy zasady politycznego i prakty­cznego rozróżniania polityki kultu­ralnej od polityki partii". Rozumiem to tak, iż w dziedzinie kultury (bądź innej) nie jest możliwa odmienna interpretacja polityki partii, choćby w stosunku do tych, którzy nie byli co prawda "przeciw", ale i nie byli "za". Co zaś jest celem polityki kul­turalnej na Węgrzech? "Nasza po­lityka kulturalna opiera się na wła­snych metodach, których celem jest ożywianie kultury i podnoszenie stopnia jej atrakcyjności". Pod tym można się tylko podpisać, gdyż stwierdzenie to uznaje, że kultura jest do pewnego stopnia wartością samą w sobie, trzeba pracować dla niej, jej stwarzać warunki, a nie obok niej, wbrew, czy wręcz przeciw niej. "Dajemy możliwość działania każdej twórczości i każdemu twór­cy, jeśli są nośnikami ludzkich war­tości Te zasady dotyczą także upow­szechniania wartości - jeśli jest ona doniosła - nie kierującej się mar­ksistowskim światopoglądem. Po­magamy rozmaitym młodym ekspe­rymentującym artystom. Prymat jednak przyznajemy twórcom, któ­rych najwyższym celem jest umac­nianie socjalistycznych wartości hu­manizmu...". Ciekawa jest też cha­rakterystyka środowisk twórczych: "W środowiskach tych nie ma jedno­litości poglądów. Są różnorodne, a które wybijają się na czoło - to prywatna sprawa twórców". Pewne fragmenty dotyczące sytuacji na Węgrzech po 1956 roku są dziś dla nas przestrogą: "Nikomu (z artystów przebywających na emigracji wew­nętrznej - D. P.) kto ponosił odpo­wiedzialność, nie wypominano jego przeszłości". Tej pokusie niejeden u nas ulega. A propos kultury emi­gracyjnej, odbyło się spotkanie le­karzy węgierskich z całego świata. "Dbamy o to, by poznać naszą lite­raturę emigracyjną i prezentować ją w kraju. Z zainteresowaniem ob­serwujemy działalność grupy pary­skiej i innych". Zapytany o podo­bieństwa naszych kryzysów, Sarlós powiada: "W obu przypadkach po­dobny wydaje się kryzys władzy soc­jalistycznej", poza tym akcentuje - słusznie - różnice. Również w tej dziedzinie Węgrzy mają pouczające doświadczenia, jak łączyć prymat wartości socjalistycznych z pozosta­łymi, które wspólnie tworzą kulturę. Politycy węgierscy powiadają, że księga ostatnich 25 lat jest otwarta i dostępna dla każdego. Warto za­glądać nie tylko do rozdziału o go­spodarce, ale i o polityce kulturalnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji