Wyzwolenie: pierwszy akord
Z istoty sztuki teatru wynika, że recenzenckie analizy najwybitniejszych inscenizacji, opisy przedstawień, rozmowy między wtajemniczonymi - dla szerokiej widowni mają walor niewielki. Dopóki widz sam nie zetknie się ze sztuką w danym jej wyrazie, nie bedzie o niej nic wiedział. Stąd znaczenie utworzenia "sceny gościnnej" w stolicy, sceny, na której ogladać będziemy to, co w poszczególnych ośrodkach teatralnych kraju było wydarzeniem artystycznym.
Wydarzeniem takim stało się w Krakowie, w roku 1974, przedstawienie "Wyzwolenia" Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Konrada Swinarskiego. Bogata literatura fachowa, poświęcona temu spektaklowi, przyoblekła się dla pozakrakowskiej publiczności w sprawdzalny kształt: Stary Teatr prezentuje go na scenie Teatru Rzeczypospolitej.
O tym, zaiste wielkim przedstawieniu, które uzyskało doskonałość w wyrażaniu myśli zawiłego i arcytrudnego dramatu Wyspiańskiego, zawartym jednocześnie w czytelnej formule widowiska teatralnego, można rzec, że osiąga pułap, przemieniający je w misterium. Jednoczesne ogarnięcie sytuacji, jaką jest próba nowej sztuki, której twórcą i natchnieniem staje się postać literacka: Konrad, mająca być zaprzeczeniem wizji mickiewiczowskiego bohatera, postać niszczona własną pasją odmieniania Polaków i budowania odmiennej Polski, jednocześnie wieloznaczna, porywająca i... przegrywająca, jest przedsięwzięciem ogromnym i przez Swinarskiego przeprowadzonym skutecznie, to znaczy wyraziście i czysto.
Krakowskie przedstawienie ten sam wielki wysiłek nakłada na artystów oraz na publiczność, na to nie można wyłącznie patrzeć, bowiem z bryły kruszonych archetypów, mitów polskich, ducha poezji romantycznej, okrutnej zwyczajności, zawiłego szaleństwa zawisa nad widownią jednakowy nastrój, niby pył rozsiewany ze sceny i padający pod stopy tych na deskach teatralnych i tych na sali.
Swinarski precyzyjnie rozdzielił prozę sceny od jej idei, grany młodopolską manierą "teatr" od rozważań historiozoficznych, ucieleśnionych przez Konrada. Jednocześnie stworzył amalgamat, w którym nierozdzielnie jedno z drugim jest stopione.
Nie można nazwać czołowej roli Konrada w kreacji Jerzego Treli inaczej, jak ciężką pracą nad zmaganiem się z ideą i słowem, a jego zmęczenie, ścisza egzaltację, prowadzi do fragmentów rzadkiej urody - jak np. do śpiewającej własnym słowem modlitwy, od słów "Jest tyle sił w narodzie..." czy finałowej rozmowy ze Starym Aktorem (Roman Stankiewicz) w kwestii: "Mój ojciec był bohater - ja jestem nic"). W dwóch nakładających się na siebie planach, Jerzy Trela jest od początku do końca postacią świetną, nie gubiącą żadnej kwestii, zarażającą własną emocją cały zasłuchany i milczący teatr.
Plan drugi, próby teatralnej, plan mityczny, plan masek grają w jednolitym koncercie artystycznym: Anna Polony (Muza), Izabela Olszewska (Wróżka), Hanna Halcewicz (Harfiarka), Tadeusz Malak (Geniusz), Wiktor Sadecki (Karmazyn), Jerzy Radziwiłowicz (Hołysz), Edward Lubaszenko (Reżyser), Stefan Szramel (Samotnik), niektórzy w podwójnych rolach - wraz z całym licznym zespołem aktorskim.
Kazimierz Wiśniak, twórca scenografii, wywołał z niebytu czas i miejsce akcji, w ich młodopolskiej postaci, dając dwa akcenty mówiące w przedstawieniu ze szczególną jasnością, własnym plastycznym językiem. Jednym z nich jest biało-szary kolor sztandaru, drugim - kostium Wróżki: czarna suknia, czarna salopka, czarny kapelusz, nieodzowna torebka dyndająca na łańcuszku, wielki srebrny krzyż na piersiach i... biało-czerwona szarfa w pasie, spięta klamrą w kształcie orła. Tak artysta jednego wyrazu sztuki przekłada na swoją mowę artystę innej (w tym konkretnym wypadku) mowy:
czyli sens dramatu na plastyczną syntezę.
Nadto na głos muzyczny sztukę Wyspiańskiego przetransponował Zygmunt Konieczny. Kompozytor ten sprawił, że muzyka, wszechobecna, jak krążenie krwi, pulsuje, wzmacnia i łagodzi, przedłuża i pointuje nastrój monumentalnej, trudnej, zawiłej, przejmującej inscenizacji.
Przedstawienie jest przebogate w swojej teatralności i przytłacza wielością kodów. Słuchane z napiętą uwagą, nie powodowało u publiczności naturalnej reakcji, spontanicznych braw. Odebrane zostało jako obrzęd. Czy dramatopisarz mierzył w kierunku porażenia widowni? Wszak sam mówił do Augusta Wróblewskiego: "Artysta tworzy dla publiczności. Niech każdy widz lub czytelnik ocenia sztukę lub poezję ze swego wrażenia, jakie odniesie. Wrażenia mogą być różnorodne. Ale jakieś ucierania ogólnych poglądów, nieraz obcych artyście i publiczności, przez nieproszonych pośredników, szkodzi sztuce".