Zmarł trójmiejski teatrolog Jan Ciechowicz
W nocy z piątku na sobotę zmarł prof. Jan Ciechowicz, teatrolog, miłośnik teatru, stały widz wszystkich trójmiejskich i nie tylko trójmiejskich przedstawień teatralnych, współpracownik trójmiejskiej "Wyborczej" od początku jej istnienia. Miał 68 lat.
Urodził się w 1949 r. w Koluszkach, gdzie spędził pierwszych kilkanaście lat życia, studia odbywał na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, na Wydziale Filologii Polskiej ze specjalizacją teatrologiczną. Ukończył je z wyróżnieniem w 1972 r. Był naukowym wychowankiem klasyka polskiej myśli teatrologicznej, prof. Zbigniewa Raszewskiego. Równolegle rozwijał działalność naukową i krytyczną.
Nauczyciel i recenzent
Zaraz po studiach przeprowadził się do Gdyni i rozpoczął trwającą aż do śmierci pracę na Uniwersytecie Gdańskim - w Instytucie Filologii Polskiej przeszedł wszystkie szczeble kariery akademickiej: od asystenta do profesora. Od 20 lat wykładał także w Studium Wokalno-Aktorskim przy Teatrze Muzycznym w Gdyni. Specjalizował się w historii dramatu i teatru polskiego XIX i XX w., badał dzieje teatru gdańskiego i polskich scen offowych.
Jako krytyk przez dwie dekady, w latach 1972-1992, piastował fotel recenzenta na Polskę północną "Tygodnika Powszechnego". Z trójmiejską redakcją "Gazety Wyborczej" związany był praktycznie od początku jej istnienia. Kiedy potrzebowaliśmy głosu eksperta od teatru, zawsze pod jego numer dzwoniliśmy w pierwszej kolejności. Wielokrotnie przeprowadzaliśmy z nim wywiady na różne tematy, nie tylko teatralne - bardzo chętnie wypowiadał się na temat swojej ukochanej piłki nożnej. Współpracował z nami w pierwszych latach przyznawania Sztormów - nagród dla trójmiejskich twórców kultury. Jego głos w kwestii laurów dla artystów związanych z teatrem był dla nas zawsze ważną i cenną wskazówką, często to właśnie jego prosiliśmy o wygłoszenie laudacji dla zwycięzców.
Najwierniejszy teatralny widz
Spotykaliśmy się nie tylko w redakcji, najczęściej widywaliśmy się oczywiście na teatralnej widowni. Był na wszystkich premierach, na większości przedstawień granych gościnnie w Trójmieście przez teatry z całej Polski. Zawsze w jednym z pierwszych rzędów, zawsze chętnie komentujący w antrakcie to, co dzieje się na scenie, zawsze był skory do długich rozmów o spektaklu już po jego zakończeniu.
Ostatnie przedstawienie, które oglądałem razem z nim, to "Wesele" Jana Klaty z Teatru Starego. Spektakl, który kończy się bardzo znamienną sceną: nie obłędnym chocholim tańcem, ale wyciszeniem i wyciemnieniem. Na scenę wchodzi stary aktor i cicho, nie przeszkadzając nikomu, wychodzi tylnymi drzwiami. To wyrazisty symbol pożegnania, rezygnacji, odejścia, śmierci. Na profesorze ta scena zrobiła ogromne wrażenie. Przeżywał ją przez całą drogę z Gdańska do Gdyni, którą przejechaliśmy razem. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, jak bardzo symboliczna będzie to scena.
Do końca aktywny zawodowo
Narzekał na zdrowie, ale bagatelizował to jednocześnie, mówił o kłopotach, ale nie chciał powiedzieć dokładnie, czego dotyczyły. Wolał się skupić na planach na przyszłość - opowiadał o książce poświęconej "Dybukowi", do której powstania się przyczynił, a która już niedługo będzie miała premierę [Jan Ciechowicz był współredaktorem książki "Dybuk. Na pograniczu dwóch światów", której premiera już 2 października w Instytucie Teatralnym - przyp. e-teatr]. Pożegnaliśmy się pod jego domem, poszedł dziarskim krokiem w kierunku drzwi, nie spodziewałem się, że już nigdy więcej nie zobaczę go na teatralnej widowni.
Profesor do końca był aktywny zawodowo, jeszcze w czwartek uczestniczył w posiedzeniu rady wydziału na uczelni, w piątek był na premierze "Wiedźmina" w Teatrze Muzycznym. W trakcie spektaklu źle się poczuł i wyszedł w przerwie.