Artykuły

Inna Salome

Nie tak dawno ów krwawy biblijny epizod przypomniał nam malarski serial telewizyjny o Jezusie z Nazaretu. Przy czym wielki Franco Zeffirelli uczynił tam wszystko, aby nie zdeformować opowieści ewangelistów, którzy utrwalili i przekazali nam wizję męczeńskiej śmierci św. Jana Chrzciciela. Możemy więc teraz stanąć oko w oko z artystycznym przetworzeniem ewangelicznej historii o Salome. Nawet z tym, które niesie ze sobą dramat Oscara Wilde'a z muzyką Richarda Straussa w interpretacji teatralnej czołowych twórców warszawskiej sceny operowej.

Byłoby banałem podkreślanie wagi tego premierowego przedsięwzięcia. O randze i trudnościach wykonawczych arcydzieła muzycznego Straussa napisano wiele, a rzadka obecność "Salome" w repertuarze teatrów operowych mówi sama za siebie. Najlepszy dowód, że scena warszawska wystawiała to dzieło dotąd tylko trzykrotnie, w drugich odstępach czasu: w 1907 r. pod dyrekcją Emila Reznička, w 1931 r. pod dyrekcją Adama Dołżyckiego i w 1961 r. pod dyrekcją Mieczysława Mierzejewskiego. Dziś mało kto zresztą pamięta jeszcze to ostatnie przedstawienie, zaliczane do największych osiągnięć Opery Warszawskiej sprzed odbudowy Teatru Wielkiego.

Tamte spektakle zasłynęły przede wszystkim jako wydarzenia muzyczne: z Józefiną Szipanek i Gemmą Bellincioni w roli Salome, z Lilianą Zamorską i Alicją Dankowską w dalszych realizacjach. Jutrzejsza premiera ma również szansę zyskać miano teatralnego odkrycia. Obok bowiem Andrzeja Straszyńskiego, który odpowiada za przygotowanie muzyczne nowej warszawskiej "Salome", w przedsięwzięciu uczestniczą dwaj wybitni twórcy Teatru Wielkiego: reżyser Marek Weiss-Grzesiński i scenograf Andrzej Majewski. Obaj wespół są inscenizatorami spektaklu, a ich pomysł teatralny na "Salome" zaszokuje nawet premierową widownię.

Wystarczy jeśli zdradzę, że i tym razem naruszają oni uświęcony podział teatru operowego na scenę, kanał orkiestrowy i widownię, wysuwając ku widzowi samą akcję dramatu, bez naruszania jednak pierwszoplanowej roli materii muzycznej. Ich rozwiązanie sceniczne nie jest może odkryciem w skali światowej, ale u nas będzie bez wątpienia swego rodzaju sensacją. Kto wie zresztą, czy nie wpłynie w przyszłości na myślenie o inscenizacji operowej w ogóle.

Ale nie posuwajmy się za daleko przed jutrzejszą premierą "Salome" Richarda Straussa, opis i ocenę realizacji pozostawiając recenzentom. Wróćmy jeszcze tylko do obsady, zdublowanej niemal w całości na dwa pierwsze przedstawienia w dniach 9 i 10 stycznia. W rolach głównych zobaczymy więc; Hasmik Papian i Ewę Iżykowską w partii tytułowej oraz Romana Węgrzyna i Tadeusza Kopackiego (Herod), Ryszardę Racewicz i Marię Olkisz (Herodiada), Wiesława Bednarka i Zbigniewa Maciasa (Jochanaan), Krzysztofa Szmyta i Bogusława Morkę (Narraboth).

A co z "Tańcem siedmiu zasłon", owym zabójczym tańcem Salome, kluczowym da całej opowieści? Nie ma żadnej tajemnicy, że tym razem będzie on wykonywany siłami profesjonalnych tancerzy, skoro na afiszu pojawiły się czołowe nazwiska baletowe naszej sceny. Co więcej, tancerkom towarzyszą tu również panowie. Będzie to zatem nietypowe ujęcie sławnej sceny tanecznej w "Salome", firmowane tym razem nazwiskiem choreografa Emila Wesołowskiego.

Niespodzianek czeka nas zatem wiele. Bądźmy dobrej myśli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji