Wątpliwości
Wszyscy zapowiadali tą kolejną premierę warszawskiego Teatru Wielkiego jako sensację; na poprzedzającą spektakl atmosferę złożyły się zapewne popularność kompozytora oraz debiut reżysersko-inscenizacyjny jednego z naszych najwybitniejszych scenografów Andrzeja Majewskiego.
Ulegając sam tej atmosferze, z niecierpliwym oczekiwaniem zastanawiałem się, co nas czeka po podniesieniu kurtyny. Wiedziałem przecież, że "Pasja" Krzysztofa Pendereckiego nie jest dziełem scenicznym, że jej miejsce jest na estradzie filharmonii, a chóry i orkiestra instytucji koncertowej łatwiej radzą sobie ż trudnym materiałem nowoczesnego dzieła niż zespoły wychowane na Verdim i Puccinim.
Pierwsze wrażenie jest wstrząsające: kapitalny pomysł zlokalizowania chóru na wielkim, ruchomym i wyłaniającym się spod podłogi sceny podeście w kształcie krzyża, z podświetleniem głów chóru ubranych w kołpaki dające ciekawe refleksy - zasługuje na wszystkie komplementy. Od czasów scenografii Jana Kosińskiego do "Edipusa Rexa" Igora Strawińskiego - żaden pomysł scenograficzny z sytuowaniem chóru na scenie nie robił tak wielkiego wrażenia...
Andrzej Majewski wykorzystuje tu również światła i tematy scenograficzne ukazywane w tle sceny z wykorzystaniem rzutnika: i to również jest ważnym i integralnym elementem całego widowiska. Właśnie - tylko czy widowiska czy koncertu w kostiumach? Raczej to drugie, bo przecież cztery postaci wykonawców-solistów (Bożena Betley-Sieradzka, Andrzej Hiolski, Edmund Kossowski i narrator Leszek Herdegen) statycznie nie zmieniają swego miejsca ani o pół kroku. Podobnie chór, główny bohater sceny - poza jednym ruchem rąk na końcu ożywiającym kształt krzyża o dodatkowe refleksy świetlne.
Czyli koncert w kostiumach. Dzieło oratoryjne zlokalizowane na scenie operowej. Tyle że może niepotrzebnie zwracam na to uwagę? Ostatnio staje, się już regułą, że w Filharmonii Narodowej przy Jasnej można słuchać (w wersji estradowej) oper dawnych i bliższych współczesności kompozytorów - to dlaczego Opera nie ma wystawiać dzieł koncertowych?...
A może to potrzebne wykonawcom, aby uczyli się grać i śpiewać w konwencjach nowej muzyki? Może to kolejny etap ćwiczeń i przygotowań do mającego pojawić się na tej scenie w końcu roku "Raju utraconego", nowego, wielkiego dzieła tego samego kompozytora?
Jeżeli tak - to zasada jest słuszna. Jacek Kasprzyk zrobił tak wiele prowadząc "Pasję", że słowa uznania należą się już nie tylko solistom, ale chórom i zespołowi orkiestrowemu.
Czy publiczność dopisze i będzie chodziła na "Pasję" mimo jej trudnego języka muzycznego i statyczności wystawienia? Wbrew głosom obawy, jestem raczej optymistą. Nie tylko, że wierzę w spryt i operatywność dyr. Przetakiewicza - ale również i dlatego że Penderecki "ma wzięcie". Udowodniły to "Diabły z Loudun", które już się doczekały w Warszawie ponad pół setki przedstawień. Może i tak będzie z "Pasją"? Oby...