"Pasję" Pendereckiego reżyseruje w Teatrze Wielkim znakomity scenograf A. Majewski
W NAJBLIŻSZĄ niedzielę, 14 bm., odbędzie się w warszawskim Teatrze Wielkim premiera "Pasji" Krzysztofa Pendereckiego. Twórcą spektaklu jest wybitny scenograf Andrzej Majewski, który tym razem występuje po raz pierwszy także jako reżyser i inscenizator.
Nazwisko tego artysty jest dobrze znane międzynarodowej publiczności operowej i teatralnej. Przez dwadzieścia - bez mała - lat stworzył on ponad sto wizji scenograficznych, przygotowanych na zamówienie wielkich teatrów Paryża, Londynu, Mediolanu. Wiednia, Genewy, Salzburga. Hamburga, Monachium, Amsterdamu, Mexico, Ankary, Warszawy... Geografia jego podróży artystycznych, ważność scen i ranga premier, tworzą jedyny w swoim rodzaju życiorys artystyczny, nie znajdujący odpowiednika w historii polskiego teatru.
- Łączenie scenografii, reżyserii i inscenizacji staje się w pewnym momencie koniecznością artystyczną, wynikającą z potrzeby decydowania o wszystkich planach realizacji teatralnej - mówi A. Majewski.
- Co sądzi Pan o teoriach pojawiających się co pewien czas, że opera się przeżyła?
- Jeśli się coś przeżyło, to owe teorie. Tradycyjna forma muzyczna, jaką jest opera, zasilana twórczymi eksperymentami ciągle jest jedną z najbardziej dynamicznych dyscyplin współczesnej sztuki.
- Który ze spektakli zrealizowanych przez Pana, pozostawił najtrwalszy ślad?
- Było ich kilka. Za szczególnym jednak wzruszeniem wracam myślami do jednej z moich najpoważniejszych prac - do premiery "Salome" Ryszarda Straussa na scenie opery Covent Garden w Londynie. Dyrygował wówczas Georg Solti, reżyserował August Everding, a rolę tytułową kreowała fenomenalna ciemnoskóra śpiewaczka Grece Bumbry. Przy tej okazji miałem zaszczyt poznać innego wielkiego reżysera - Johna Schlesingera, odkrywcę talentów Julie Christie i Dustina Hoffmana, twórcę wielu wspaniałych filmów, na czele z prezentowanym u nas "Darling". Podczas naszych spotkań wiele dyskutowaliśmy o scenografii i jej funkcji we współczesnym teatrze.
- W przedstawieniach realizowanych przez Pana na scenach światowych, występowało wielu wspaniałych artystów opery i baletu, że wspomnę chociażby o Birgit Nillson, Giaurowie, Leonii Rysanek... Czy trudno współpracować z takimi gwiazdami?
- Bywało różnie, ale w większości wypadków sprawdziła się stara zasada: im większy artysta, tym wspanialszy, skromniejszy i sympatyczniejszy człowiek.
- Ostatnio fachowe pisma operowe poświęciły wiele miejsca omówieniu premiery "Wozzecka" - Berga, przygotowanej przez Pana na scenie Teatru Wielkiego w Genewie.
- Z tym znakomitym teatrem współpracuję od wielu lat. Uprzednio przygotowałem tam operę Cherubiniego "Medea". Reżyserem spektaklu był syn wielkiego tenora Mario del Monaco - Giancarlo. Premierę "Wozzecka" reżyserował Jean Cloude Riber. Jaka szkoda, że to wielkie dzieło nigdy nie było wystawione w Polsce.
- Czy Pana zdaniem scenografia nasza nie przerasta swymi rozmiarami tego, co dzieje się na scenie i w kanale orkiestry?
- Nie mogę jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Scenografia powinna być jednym z elementów współczesnego widowiska. Czasy, kiedy piękno scenografii było jej jedyną funkcją, minęły już bezpowrotnie. Tak mi się przynajmniej wydaje.
- Czy to prawda, że rozpoczął Pan działalność pedagogiczną?
- Tak, od dwóch lat prowadzę wykłady na Wydziale Scenografii ASP w Krakowie. Praca z młodzieżą sprawia mi ogromną satysfakcję, a odkrywanie - często nieświadomych - dyspozycji u moich studentów, jest dla mnie przeżyciem na miarę własnego tworzenia.