Oratorium w operze
TEATR Wielki w Warszawie sięgnął po repertuar nietypowy: znakomity scenograf Andrzej Majewski przygotował sceniczną wersję "Pasji" Krzysztofa Pendereckiego. Nie osiągnął jednak efektów, które można by uznać za równoważące nakład sił, pracy i środków.
"Pasja" Pendereckiego wykonywana już była na świecie setki razy. Opisywano ją też wielokrotnie i rozmaicie. Uważano ją za punkt zwrotny nie tylko w powojennej muzyce polskiej, ale też usiłowano przedstawić jako "samograj", utwór epatujący słuchaczy "sposobami" albo "chwytami". Z biegiem czasu poglądy na dzieło ulegną zapewne dalszej ewolucji, a interpretatorzy doszukiwać się w nim będą tych cech i elementów, na których im właśnie będzie specjalnie zależało, Ale słuchacze odbierać je będą w sposób - chciałoby się powiedzieć - naturalny, oczywiście zależny od kształtu i poziomu realizacji.
"Pasja" Pendereckiego jest oratorium. Z założenia więc jest dziełem statycznym, w którym treść "jest opowiadana", a wszelkie napięcia emocjonalne zawarte są w warstwie muzycznej, w partiach solistów, chóru i orkiestry. Majewski usiłował przełożyć ową treść i owe napięcia na język obrazu, na specyficzną plastyczną projekcję. Chór więc, siedzący jakby w stallach, wpisany został w kształt krzyża, solistów eksponują punktowe światła, orkiestra... orkiestra w tych działaniach w ogóle nie została wzięta pod uwagę, więc spokojnie siedzi w orkiestrowym kanale...
W efekcie migające światła nie pozwalają skupić słuchaczom uwagi na muzyce, organy (albo klimatyzacja?) dudnią i szumią, sposób rozstawienia chóru, solistów oraz orkiestry przeszkadza wykonawcom, dyrygent Jacek Kasprzyk nie bardzo panuje nad całością: rozciągniętą w czasie, monotonną w dynamice, jednostajną w wyrazie.
"Pasję" Pendereckiego można realizować różnie. Można ją zapewne także wystawić w operze. Nasuwa się tylko pytanie, czy trzeba i czy warto?