Artykuły

Czas Francji w Operze Bałtyckiej

- Jeżeli mówimy o Francji, jakie skojarzenie przychodzi nam do głowy? Choćby kankan. Ale i szampan, Debussy, Saint-Saens, Offenbach, Barcarola, ale też renault, peugeot, czy królowa mody Coco Chanel, wreszcie sery, wina, Loara czy Paryż. To symbole kultury tego kraju i preteksty, by przyciągnąć do naszego teatru nie tylko zagorzałych melomanów - mówi Warcisław Kunc, dyrektor Opery Bałtyckiej w Gdańsku.

Z Warcisławem Kuncem [na zdjęciu], dyrektorem Opery Bałtyckiej rozmawia Gabriela Pewińska:

Przed nami nowy sezon artystyczny w Operze Bałtyckiej. Tym razem poświęcony kulturze francuskiej. Dom Perignon już się chłodzi w operowej lodówce?

- (śmiech) A propos! Niedawno spotkałem się z realizatorami "Dziadka do orzechów" - baletowej propozycji nowego sezonu - jeden z nich to stuprocentowy Francuz, drugi - Włoch mieszkający w Wielkiej Brytanii. Zagadnąłem panów, ot tak, dla zabawy, rzucając temat: Które wino jest lepsze, francuskie czy włoskie?

Ryzykant z Pana.

- Faktycznie, emocje sięgnęły szczytu i nie wiem czy udałoby się elegancko debatę zakończyć, gdybym jej nie skwitował stwierdzeniem, że najlepsze są jednak wina hiszpańskie.

Dyplomatycznie. Co oprócz degustacji win francuskich szykuje Opera Bałtycka w nowym sezonie?

- Zgodnie z koncepcją Europejskich Sezonów Opery Bałtyckiej, każdy rok poświęcamy kulturze wybranego kraju. Za nami udany sezon włoski. Teraz czas na Francję. Potem na Hiszpanię. I Niemcy. Zanim opowiem o programie artystycznym dwa słowa o edukacji. Finansowany ze środków publicznych teatr musi spełniać, co uparcie powtarzam, oczekiwania publiczności. Mamy misję jej kształtowania, chcemy przyciągnąć do nas ludzi w różnym wieku i o różnym stopniu tak wiedzy, jak i fascynacji operą. Także tych, którzy czegoś takiego jak opera nie chcieliby nigdy doświadczyć. Żeby takie podejście zmienić, wachlarz propozycji musi być szeroki. Jeżeli zatem mówimy o Francji, jakie skojarzenie przychodzi nam do głowy? Choćby kankan. Ale i szampan, Debussy, Saint-Saens, Offenbach, Barcarola, ale też renault, peugeot, czy królowa mody Coco Chanel, wreszcie sery, wina, Loara czy Paryż. To symbole kultury tego kraju i preteksty, by przyciągnąć do naszego teatru nie tylko zagorzałych melomanów.

Od sera do muzyki?

- Chciałbym, by każdy znalazł przyjemność przebywania tutaj. Od miłości do Francji po miłość do francuskiej opery.

Co w planie?

- Pierwsza z premier to "Sąd Ostateczny", której realizacja rozpoczęła się jeszcze za kadencji dyrektora Marka Weissa. Historia słynnego obrazu Hansa Memlinga - który stał się inspiracja dla twórców - ma również wątki francuskie. Szczęśliwie dla nas, bo doskonale wpisuje się w ideę sezonu. Niewątpliwie nazwisko kompozytora Krzysztofa Knittla, dla którego jedną z głównych materii dźwiękowych jest zapis elektroniczny, ale i reżysera Pawła Szkotaka, zapowiada spore wydarzenie. Niezwykle ciekawą scenografię wymyślił Damian Styrna. Choć trzeba przyznać, że na tak szalone pomysły Opera Bałtycka nie jest wystarczająco przygotowana. Możliwości techniczne tej sceny są mocno ograniczone. Potrzebna jest, o czym wiadomo nie od dziś, gruntowna przebudowa. Pomysłowość współczesnych scenografów sięga dziś niewyobrażalnych dla nas realizacji.

Co do techniki, to akurat martwi mnie coś innego. Ponoć śpiewacy będą wyposażeni w mikroporty. Fatalna maniera także niektórych teatrów dramatycznych.

- Mnie to też kiedyś oburzyło. Jakieś 15 lat temu wziąłem udział w spotkaniu z Adamem Hanuszkiewiczem, który w Szczecinie realizował "Wesołą wdówkę". On przewidział to, co mamy dziś. Już wtedy wiedział, że mikroporty w teatrze to będzie norma. Obecnie 60 proc społeczeństwa nie wyjmuje słuchawek z uszu. Muzyka w tych słuchawkach rozbrzmiewa czasem bardzo głośno. Uszy młodych ludzi są przyzwyczajone do zupełnie innego natężenia dźwięku. Za dwie dekady laryngolodzy będą robić furorę! Jeśli mówić o historii opery, był czas, gdy rządziły diwy operowe, potem mieliśmy czas dyrygentów, teraz - reżyserów, a już niebawem będą rządzić akustycy. Dziś wielu melomanów chwali sobie napisy, które wyświetla się nad sceną podczas przedstawienia, nawet gdy opera wystawiana jest po polsku. Kiedyś było to zbyteczne. Operowi bywalcy doskonale znali libretto, dobrze wiedzieli o czym artyści śpiewają. A i artyści śpiewali lepiej. Niechlujność, która dziś weszła do języka jest powszechna.

Lekcje dykcji poszły w kąt?

- Większość teatrów korzysta z dźwiękowego wspomagania. Mikrofony umieszcza się z przodu sceny, nad sceną. Jestem przekonany że dodatkowe, niezauważalne dla widza nagłośnienie to też norma wielkich teatrów operowych na świecie. Wkrótce pewnie będzie się wystawiać spektakle w dwóch wersjach: tradycyjnie, bez nagłośnienia, i z nagłośnieniem. Czyli wykonawstwo oryginalne, które będzie czymś wyjątkowym, luksusowym niemalże (odpowiednio kosztownym, oczywiście) i wykonawstwo nazwijmy to "normalne", które będzie korzystało z akustycznych wspomagaczy. Wróćmy do sezonu francuskiego.

Chwilę po "Sądzie Ostatecznym", także w listopadzie - wspomniana premiera baletowa "Dziadek do orzechów". Przygotowuje ją młody francuski choreograf Francois Mauduit, który przeniesie nas do Paryża lat 40 i 50. To historia dyrektora paryskiej opery Palais Garnier i małej dziewczynki, która marzy, by zostać wielką primabaleriną. Oczywiście, mogliśmy się oprzeć na choreografii słynnego francuskiego choreografa Mariusa Petipy, jednak nie chcieliśmy, by była to realizacja stricte klasyczna. Raczej "demi-classic", z klasyką jako podstawą, ale z nowoczesnym językiem tańca, może bardziej zrozumiałym dla młodego, nieprzygotowanego do odbioru baletu klasycznego, widza. Stali bywalcy domagali się powrotu klasycznego baletu do gdańskiej opery. I zapewniam, że będzie to realizacja na puentach. Po dziesięcioletniej przerwie wracamy do tradycji klasyki tańca w Operze Bałtyckiej. Naprawdę podpisuję duże rachunki za baletki!

Są zmiany w zespole tancerzy. Część z nich do repertuaru klasycznego z łatwością się dostosowała, ale z kilkoma artystami przyszło nam się pożegnać. Przyjęliśmy też ośmiu nowych tancerzy. Po "Dziadku do orzechów", "Hrabina" Stanisława Moniuszki w reżyserii... Krystyny Jandy!

Dlaczego Krystyna Janda?!

- Dlaczego nie? Poznaliśmy się przed laty, gdy próbowałem ją namówić do wspólnej realizacji "Strasznego dworu" w Teatrze Wielkim w Łodzi. To miał być jej debiut reżyserski w operze. Jednak zanim do premiery doszło, ja odszedłem z Łodzi, i Janda zrealizowała już pomysł z kimś innym.

Jakie były recenzje?

- I dobre, i złe. Ale uważam, że taka rozbieżność w ocenach dobrze wróży spektaklowi, to znak, że będzie miał publiczność.

Chce Pan przyciągnąć widzów znanym nazwiskiem?

- Owszem. Ale uważam też, że trudno dziś znaleźć reżysera, który podejdzie do tematu moniuszkowskiego i współcześnie, i z szacunkiem dla tradycji. Janda to potrafi. Emil Wesołowski, dodatkowo, zadba o elegancję ruchu. "Hrabina" świetnie wpisuje się nam w nowy sezon z dwóch względów. Z jednej strony mamy tu wątki francuskie, bohaterowie tego dzieła ślepo zapatrzeni są na modę i paryski styl życia, z drugiej - styczniowa premiera dzieła Moniuszki zainauguruje obchody stulecia niepodległości Polski. Warto dodać, że "Hrabina" nie jest operą często wystawianą, nie istnieje też kompletne jej nagranie. Przesłuchania do głównych partii naszej realizacji niedawno się zakończyły. Ponad stu śpiewaków! Nie było łatwo... Ale też chcemy, by poziom naszego spektaklu był wysoki. Przed nami też wyczekiwana przez gdańską publiczność premiera operetki. Założyliśmy jej wielki powrót. Zanim jednak do premiery "Orfeusza w piekle" Offenbacha dojdzie, planujemy cykl koncertów "Kocham operetkę". Ta swoista Offenbachiada ma przypomnieć melomanom najlepsze tradycje operetki, nie tylko francuskiej.

W lutym zachwycające dzieło Georgesa Bizeta "Poławiacze pereł". W wersji semi-stage, czyli półscenicznej. Ta praktyka, powszechna na świecie, również w Gdańsku przyjęła się z zainteresowaniem.

Mariusz Kwiecień, który niedawno błyszczał w realizacji tego spektaklu w Metropolitan Opera, jak się domyślam, tutaj nie wystąpi?

- (śmiech) Niestety, nie. I to jedynie z mojej winy, bo go o to czy chciałby zaśpiewać w Gdańsku w ogóle nie zapytałem. A mógłbym. Tylko że... Cóż, nie rozmawiajmy o pieniądzach, najważniejsze, żeby były, jak mawia Tewje Mleczarz. A póki co ich nie ma. A propos... Marzy nam się jeszcze jedna premiera baletowa, to "Wieczór Rolanda Petit" z choreografiami słynnego francuskiego tancerza i choreografa. Nasi tancerze, by się rozwijać, muszą tańczyć. Tancerz wybaczy, że nie ma w teatrze pieniędzy, ale jak nie ma intensywnej pracy, spektakli, pójdzie sobie. Póki co ćwiczą kankana do "Orfeusza w piekle". W tej operetce to przecież jeden z popisowych numerów! Warto wspomnieć jeszcze o naszej propozycji na późną jesień, czyli "Requiem", które wystawimy tuż przed dniem Wszystkich Świętych. W sezonie włoskim zaprezentowaliśmy "Requiem" Verdiego, w obecnym, francuskim - Gabriela Faure. Jestem ciekaw, co wykonamy w przyszłym roku, w sezonie hiszpańskim. Już się martwię... (śmiech)

W planach - poza muzyką - są pokazy kulinarne, degustacje win, wystawy pokazujące piękno Francji...

- Ale i sylwester z ariami z najpiękniejszych francuskich oper i z lubianą przez wszystkich piosenką francuską. A już za tydzień, w sobotę 23 września, gala otwarcia sezonu. To wieczór, który jest zapowiedzią tego, co zaprezentujemy w sezonie. Wystąpi chór, orkiestra, balet, soliści. Będą fragmenty operetki, aria z "Hrabiny", pokaże się choreograf "Dziadka do orzechów", a i kompozytor Krzysztof Knittel. Oczywiście huknie kankan! Bardzo wspiera nas w naszych poczynaniach i miasto, i Ambasada Francji, ale i konsul francuski, Alain Mompert...

...który na dodatek ponoć świetnie śpiewa.

- Kto wie, może usłyszymy go kiedyś na naszej scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji