Spowiedź czy obrachunek?
Czekaliśmy na premierę "Wyzwolenia" w reżyserii Konrada Swinarskiego z ogromnym zainteresowaniem. W cyklu inscenizacji najwybitniejszych dramatów literatury narodowej było to ogniwo niezwykle ważne. Od "Dziadów" prowadzi bowiem przecież droga najprostsza do "Wyzwolenia" a Konrad, pojawiający się na pustej scenie w pierwszej sekwencji tej sztuki, przychodzi z inscenizacji "Dziadów", pokazywanej w tym samym czasie w Starym Teatrze w Krakowie. Wrażenie potęguje fakt, że gra go w przedstawieniu Swinarskiego, ten sam co w "Dziadach" aktor, Jerzy Trela, w identycznym kostiumie,
Pierwszy akt wywiera niezapomniane wrażenie. Swinarski odczytał "Wyzwolenie" w sposób bardzo wierny zarówno tekstowi, jak i myśli autora, trzymał się ściśle didaskaliów Wyspiańskiego. Uprzytomnił nam w całej pełni, że jest to najdalej wybiegające w przyszłość dzieło autora "Wesela", najbardziej nowatorskie i w oryginalnej, epickiej formie, i w śmiałej, demaskatorskiej treści. Wyważył przy tym bardzo mądrze i taktownie, zgodnie z wewnętrzną dialektyką dzieła Wyspiańskiego ironię, tragizm i lirykę, trzy elementy splecione tak kunsztownie w tym wielkim utworze. Jest w pierwszym akcie przedstawienia Swinarskiego cała zjadliwość Wyspiańskiego, jego szyderstwo wymierzone przeciw wadom narodowym i przywarom Polaków, bezlitosna rozprawa z przeszłością, z magnatami, karmazynami, kardynałami i prałatami, jest jego głęboka troska o los narodu, jest wreszcie cudowna poezja Wyspiańskiego. Świetnie grają w tej części spektaklu efekty wyobcowania, ironiczny dystans do postaci, odarcie teatru z iluzji w niezrównanym monologu o tam-tamie. Techniką wyobcowania włada najswobodniej Anna Polony w roli Muzy, wyśmiewająca próżność i sprzedajność aktorki, gotowej iść na wszystko dla powodzenia, sukcesu, sławy. Posługuje się nią z powodzeniem Wiktor Sadecki, kompromitując Karmazyna, a także inni aktorzy dramatu. I oto po świetnym akcie pierwszym wchodzi Swinarski w sposób najbardziej organiczny i bezpośredni w akt drugi, w słynny akt z Maskami. I tu zaczynają się wątpliwości. W całej naszej literaturze nie ma gwałtowniejszej publicystyki, wymierzonej przeciw narodowym wadom i przywarom, nie ma rozmowy o sprawach Polaków, w której padałyby oskarżenia o większej sile i pasji. Konrad piętnuje tu zło społeczne i podłość, rzuca w twarz społeczeństwu swoje namiętne: "Oskarżam!"
Swinarski pojął ten akt inaczej. "Twierdzę, że "Wyzwolenie" jest bliższe spowiedzi niż publicystyce" - powiedział w rozmowie z Janem Błońskim i tak też tę cześć dramatu zrealizował. Widział skazę choroby, skazę świadomości, która zaciemniła myśl Wyspiańskiego, widział, że ówczesne społeczeństwo i jego oficjalni przedstawiciele pragnęli wyrzucić go poza nawias, wepchnąć w odosobnienie, izolację obłędu mniemanego czy autentycznego i stąd nie próbował uporządkować czy wyjaśnić tekstu rozmowy z Maskami, nie szukał jej powiązania z naszymi myślami i sprawami, lecz dał jakby wiwisekcję stanu duszy i myśli poety, skłóconego z otaczającym go światem. Na miejsce konfliktu politycznego wszedł konflikt egzystencjalny, jakby reżyser czytał "Wyzwolenie" przez okulary Kafki i Becketta.
Jest to bardzo ciekawe, chwilami frapujące jako introspekcja, wejście w głąb owego mare tenebrarum podświadomości poety. Zmniejsza jednak i ogranicza komunikatywność dzieła, siłę i efektywność jego oddziaływania na współczesnego widza, jego społeczną i polityczną wymowę. Wprowadzenie zaś szpitalnego łóżka i lekarzy w białych kitlach (czego nie ma ani w tekście "Wyzwolenia", ani w didaskaliach tak dokładnych zawsze i precyzyjnych u Wyspiańskiego), kaftana bezpieczeństwa, który na Konrada nakładają - to wszystko ma wymowę odbiegającą od tego, czym może być dziś dla nas wydestylowany intelektualnie, jasny i klarowny sens wielkiego obrachunku narodowego, zawarty w drugim akcie "Wyzwolenia". Pisze przecież Wyspiański we wstępie do tego aktu:
w tym, akcie maski znaczyć
mają
takich, co myśl swą
ukrywają
i wyjaśnia dla uniknięcia wszelkich nieporozumień, określając rolę Konrada:
W tej walce z myślą walczy
własną,
by ujrzeć ją dla siebie
jasną.
Dodajmy: nie tylko dla siebie, lecz także dla publiczności, która pragnie myśleć wraz z Konradem, wraz z nim demaskować obłudę i kłam Masek, szukać wyjścia z narodowej biedy.
Rozumiem intencję Swinarskiego. Zdaję sobie sprawę z tego, że wykonał swoje zamierzenie znakomicie, ukazując rozmowę z Maskami jako majaki chorego umysłu, skażonego cierpieniem. Ujawnił bezbłędnie sprzeczność pomiędzy tezą o znaczeniu Czynu, jaką głosi Konrad, i mętnym wielosłowiem, jakie płynie ze sceny. Sądzę jednak, że znacznie ważniejsze jest dziś dla nas wydobycie z drugiego aktu "Wyzwolenia" jego racjonalnego jądra, myśli jasnej dla Konrada i dla nas, odczytanie tego, co jest w tym dziele wciąż żywe, cenne, mądre, współczesne.
Drugim problemem wymagającym dyskusji jest zakończenie przedstawienia. Trzeci akt zaczyna się znowu znakomicie. Tu nawiązuje Swinarski do aktu pierwszego, tworzy sceny ironiczne i szydercze. Uwypukla paralele pomiędzy konstrukcją "Wesela" i "Wyzwolenia", więź wewnętrzną pomiędzy pierwszym i trzecim aktem dramatu. W akcie pierwszym i trzecim - ironiczny obraz realnego świata, realnej Polski, otaczającej poetę. W akcie drugim - to co się Konradowi w duszy gra. I zakończenie: zespolenie obydwu nurtów w finalnym zwieńczeniu. Doskonała jest scena walki Wyspiańskiego-Konrada z Mickiewiczem-Geniuszem, którego autor przepędza ze sceny. Walka o rząd dusz. Ujawnia się tutaj z całą siłą kompleks twórcy "Wesela" wobec twórcy "Dziadów". Świetna jest scena ze Starym Aktorem, ukazująca sprzeczność pomiędzy zasługą prawdziwą i pozorną, pomiędzy chwałą i sławą.
Reżyser ma już dość teatru, wraca do rodziny. Na pustej scenie zostaje sam Konrad. Upłynęła godzina przestrogi, rozpoczyna się godzina poezji. Jerzy Trela mówi bardzo pięknie, chwilami wręcz porywająco, urzekające strofy Wyspiańskiego. Bliska jest godzina wyzwolin. Wtedy wpadają na scenę Erynie, gotując Konradowi los Edypa. Oplatają go wężowym wieńcem, który żre mu oczy, oślepiają go brutalnie i okrutnie. Ta scena wierna jest ściśle tekstowi Wyspiańskiego. Lecz Swinarski wprowadził tu pewną interpolację reżyserską, z którą trudno się zgodzić: Eryniami są robotnicy. W jakim celu ten symbol? Dlaczego? Jest to niezrozumiałe tym bardziej, że braknie w zakończeniu przedstawienia słów Wyspiańskiego o wyrobniku i dziewce bosej, co pierwsi uchylą wrót przed Konradem, który "wybieży w świat/ na LOT,/ na szary świt, błękitny świt,/ miecz w ręku mając,/ wzrok wydarty, (...)/ w naród wołając:/ WIĘZY RWIJ!!!" A więc Konrad odnajduje drogę do społeczeństwa, odnajduje oparcie wśród tych, którzy pomogą mu rwać więzy, a jego miecz nie będzie mieczem ślepym, mieczem ślepego. Inaczej jest w przedstawieniu Swinarskiego. Kończy się ono tragicznym wymachiwaniem mieczem Konrada oślepionego i samotnego w społecznej i fizycznej pustce, w absolutnej próżni.
Wydaje mi się, że w tym momencie przedstawienie odbiega od didaskaliów, od myśli i intencji Wyspiańskiego. Zamiast na Czyn Konrad czeka tu już tylko na Godota, który nigdy nie przyjdzie. Pragnę zaznaczyć, że dyskusja z koncepcją inscenizacyjną Swinarskiego toczyć się może tylko po stwierdzeniu, że jego spektakl jest znowu wybitnym wydarzeniem w naszym życiu teatralnym. Zarówno myśl reżysera, jak i jego wizja sceniczna zrealizowane są po mistrzowsku. Ale właśnie dlatego skłaniają do myślenia, zachęcają do wymiany zdań. Sądzę, że dyskusja nad tym przedstawieniem jest potrzebna właśnie po to, by w oparciu o tę wybitną realizację wyjaśnić niejeden trudny i skomplikowany problem wielkiego dramatu, którego wciąż jeszcze w pełni nie odczytaliśmy, w pełni nie rozumiemy. A problemy te wyjaśnić można tylko na scenie.
SKI