Artykuły

Przeobrażenia (fragm.)

Teatr im. Majakowskiego dawał w Warszawie przedstawienia w gmachu przy ul. Karasia, kilka ulic dalej, bo na Placu Teatralnym, też przypomniano nam o Meyerholdzie: Adam Hanuszkiewicz wystąpił z premierą "Rewizora" Tylko znów! - czy słowa "przypomnienie" nie na­leżałoby ubrać w cudzysłów? Sław­ną inscenizację Meyerholda opisał niedawno na łamach "Teatru" dyr. Bronisław Dąbrowski. Mimo, że trudno zamknąć teatr w literacki opis, wymowa tamtej prezentacji została przez Dąbrowskiego zdefi­niowana: u Meyerholda grotesko­wy świat pijanych kukieł śmiał się z samych siebie, ale groza samo­dzierżawia dławiła kukłom śmiech w krtaniach.

Hanuszkiewicz - podobnie jak Gonczarow - nie powtarza pomys­łów. Nawiązuje jedynie do meyerholdowskiego sposobu czytania tek­stu Gogola. Czyta między wiersza­mi, poszczególnym zwrotom nadaje nowe perspektywy, buduje im no­wą przestrzeń. I tak stajemy się świadkami inspekcji, jaką Chlestakow przeprowadza w urzędach rzą­dzonego przez Horodniczego mias­teczka. Defilują przed nim w roze­śmianym korowodzie policjanci, belferzy i siostry szpitalne; Chlestakow uzdrawia chorych, popija go­rzałkę, zagryza łabardanem, mnoży dusery i błogosławieństwa. Z tej podróży przez miasto prosta prowa­dzi już droga w krainę uroczej imaginacji. Za podszeptem Petera Brooka odbywa ją Chlestakow na ukwieconej huśtawce. Aż wzbijając się coraz wyżej i wyżej, w podnieb­ne sfery, gdzie kamerjunkry, jenerały i kawalerowie orderów dobi­ją w swej pijackiej wenie do Naj­jaśniejszego Pana. Zaś Hanuszkie­wicz cara Chlestakowowi materializuje: wiszący w tyle sceny carski portret ożywa, imperator życzliwym gestem przyzywa swego ulubieńca, by wraz z nim wzlecieć ku słońcu (czytaj: ku górnej sznurownii), przy wtórze fanfar, a ku radosnemu osłupieniu wpatrujących się w tę apoteozę Horodniczych, Lapkinów-Tiapkinów, Dobczyńskich i Bob-czyńskich.

Po tak bombastycznym półfinale mieliśmy prawo oczekiwać, że w finale prawdziwy rewizor zjawi się co najmniej w asyście szwadronu syberyjskich niedźwiedzi. Tych zbrakło, finał "Rewizora" dźwigają sami aktorzy. Już bez huśtawek i cugów, ale za to tak uskrzydleni tym, co dopiero minęło, że tempe­rament ich roznosi i widz w pierw­szej chwili nie odczuwa, że ździebko go tutaj oszwabiono. Może zresz­tą to odstąpienie placu aktorowi by­ło świadomym gestem inscenizatora? Olśnił nas, a potem w zakulisie wycofał i z kokieteryjną skrom­nością wskazuje na ansambl: "Pa­trzcie! To wszystko ich zasługa!"

A aktorzy w tym "Rewizorze" błyszczą brylantowo. Wojciech Pszo­niak swego Chlestakowa nieomal tańczy, fraza w jego ustach nabie­ra płynności i barwy fletowej: zaczarowuje małomiasteczkowe szczu­ry i węże. Horodniczy (Mariusz Dmochowski) to właśnie taki wąż-dusiciel: toporny, krwisty, groźny, głupi. Kolekcja szczurów: przeza­bawny Aleksander Dzwonkowski (Chłopow), filuterny Gustaw Lut­kiewicz (Szpiekin), zaciekłe w amorowych zawodach Eleonora Hardock (Horodniczanka) i Bogdana Majda (Horodniczowa). I jedyny człowiek, co na uroki kłamstwa nie­czuły, bo mu chłopski rozumek pod­powiada porzekadło o czyichś tam krótkich nogach - służący Chles­takowa, Osip, kapitalnie zarysowa­ny przez Wojciecha Siemiona.

Jeśli "Rewizor" Meyerholda był - wedle słów Dąbrowskiego - "tragikomicznym panopticum car­skiej Rosji", to "Rewizor" Hanusz­kiewicza jest poetyckim, surreali­stycznym kabaretem. Jeśli Gogol napisał drapieżny pamflet na impe­rium czynowników, to Hanuszkie­wicz zrobił z tego drwinę z łatwo­wierności głupców. Wydaje się, że każdy z twórców wiedział, w co i dlaczego bije.

Pamięć ludzka jest wielkim so­jusznikiem teatru: pozwala widzieć go w rozwoju.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji