Nowe Wyzwolenie
Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie - Laureat nagrody Redakcji "Polityki": "Drożdże 1974" "za nowatorską działalność teatralną, która wzbudzała szeroki oddźwięk społeczny" - uchodzi od paru lat za pierwszą scenę Rzeczypospolitej.
Przypomnijmy te spektakle teatru, które na przestrzeni ostatnich czterech lat wyznaczały główną linię uderzenia:
- w reżyserii Jarockiego - "Szewcy" (1971) i "Matka" (1972) Witkiewicza oraz "Proces" wg Kafki (1973);
- w reżyserii Wajdy - "Biesy" Dostojewskiego (1971) i "Noc Listopadowa" Wyspiańskiego (1974);
- w reżyserii Swinarskiego - "Sen nocy letniej" (1970) i "Wszystko dobre co się dobrze kończy" (1971) Szekspira oraz "Dziady" Mickiewicza (1973).
I oto w końcu maja złota seria Starego Teatru wydłuża się o kolejną wybitną premierę, o której już głośno - o "Wyzwolenie" Wyspiańskiego w reżyserii Konrada Swinarskiego. Po "Dziadach" - "Wyzwolenie", logiczny ciąg myślowy, skoro dramat Wyspiańskiego miał być repliką na misterium narodowe wielkiego Adama. Bohater "Dziadów" Konrad jest przecież bohaterem "Wyzwolenia". Jeśli dodamy, że Konrada w "Dziadach" Swinarskiego i w jego Wyzwoleniu" gra ten sam aktor Jerzy Trela, wówczas krąg konsekwentnie się zamyka, tworzy się pewna intencjonalna całość.
Nie znaczy to, że oba przedstawienia są do siebie podobne, że do obu drogocennych szkatuł użył reżyser tego samego klucza. To byłoby zgoła niemożliwe, gdyż Wyspiański w przeciwieństwie do Mickiewicza miał wyobraźnię sceniczną bardzo precyzyjną i konkretną. To co u Mickiewicza jest mgławicą, zwichrzeniem, nieokiełznaną grą fantazji, u Wyspiańskiego nabiera cech porządku (choć nie pedanterii!), poddane jest ścisłym rygorom języka scenicznego.
Dlatego właśnie "Dziady" trzeba inscenizować, a "Wyzwolenie" wystarczy grać. Niezborne, choć przepojone geniuszem strofy Mickiewicza potrzebują współdziałania twórcy teatralnego, który narzuciłby im dyscyplinę sceny, przykroił na siły nośne teatru. Wyspiański zaś sam przykrawał swój dramat na miarę teatru, więcej: na miarę konkretnego teatru.
Gdzieś przed siódmą wieczorem
Kościół kończył nieszporem,
bram teatru ledwo uchylono...
...brzmią pierwsze słowa "Wyzwolenia" - didaskalia autorskie wierszem pisane. O jaki to kościół i teatr chodzi? Oczywiście o kościół Św. Krzyża na placu Św. Ducha, którego niewielka budowla niemal przylgnęła do potężnego korpusu Teatru im. Słowackiego. Całość akcji dzieje się, jak to sam autor wyjaśnia, "na scenie Teatru
Krakowskiego". Ta adnotacja Wyspiańskiego potraktowana została przez Swinarskiego z całą powagą. Konrad aranżuje swoje przedstawienie w konkretnym teatrze i w konkretnym czasie. (Rzecz napisana w roku 1902). Nieprzypadkiem na afiszu Starego Teatru te informacje odautorskie przyjęto jako podtytuł "Wyzwolenia". No, tak! Ale czy współczesny artysta teatru, jakim jest Swinarski, artysta nie zainteresowany historyczną ścisłością ani muzealną rekonstrukcją, może utrzymać się w ramach starej konwencji, poddać się jej posłusznie i łatwowiernie? Odpowiedź jest oczywista nie! Stąd już jeden krok dzieli nas od techniki persyflażu. Naśladujmy przeszłość, starajmy się zgłębić jej tajniki aż do dna, wejdźmy niejako w jej skórę, ale wszystko po to, by później to co ładne, uczynić zbyt ładnym, co dobre przedobrzyć, co charakterystyczne przerysować!
Kiedy na scenę spuszcza się wypracowana w każdym szczególe płaska kopia sarkofagu św. Stanisława ze srebrzystej blachy, kiedy Anna Polony z emfazą (tak życzył sobie Wyspiański!) recytować poczyna tekst: "Niebianką zstąpiłam do tych bram...", kiedy wreszcie po I akcie opuszcza się ni to baldachim, ni to markiza, ukazując na niewidocznej dotąd swej stronie replikę kurtyny Henryka Siemiradzkiego - wówczas sprawa staje się jasna. Kropka nad "i" postawiona. Swinarski nakazał aktorom grać "Wyzwolenie" tak, jak je mógł sobie wyobrażać Wyspiański na scenie Teatru Krakowskiego u progu XX wieku. Ale te stare formy teatralne jak za dotknięciem laseczki Prospera zamieniają się dzięki procesowi intelektualnemu współczesnego artysty w nową jakość, w nową treść obleczoną w stary kostium i starą scenerię. Przerysowania persyflażowe wydobywają na wierzch z tekstu "Wyzwolenia" to co w nim mętne, bełkotliwe.
Swinarski umieszcza Konrada w konkretnym kontekście politycznym i ideowym Galicji z okresu, w którym przyszło żyć i działać Wyspiańskiemu. Rozmowę z Maskami prowadzi Konrad z woli pisarza arbitralnie, przebija kwestie rozmówców, nie daje im rozwinąć swych racji. U Swinarskiego rzecz ma się zgoła inaczej.
Drogą szczegółowych analiz reżyser dochodzi do rozszyfrowania, czyich poglądów, nosicielem jest każda z Masek. Ustaliwszy to, każe aktorom charakteryzować się na podobieństwo autentycznych postaci historycznych. W korowodzie Masek pojawia się więc Ignacy Daszyński, krytyk literacki Wilhelm Feldman, wódz "Stańczyków" - Stanisław hr. "Tarnowski, nawet staruszek Franz Josef w białym mundurze z siwymi bokobrodami.
Tak konkretne potraktowanie Masek nie pozwala Konradowi odnosić łatwych zwycięstw werbalnych. Bohater plącze się w swoim hurrapatriotyzmie, zatrącającym ideologią chadecji. Nic dziwnego, że Maski poczynają traktować go jak chorego na umyśle i stopniowo przemieniają się w pielęgniarzy szpitalnych.
A kim są w nowym przedstawieniu krakowskim Harpie, które na końcu dramatu osaczają Konrada i wydzierają mu oczy? Chór ich stanowią robotnicy, brygadziści sceny, którzy wkraczają po odjeściu aktorów, by poczynić zwykłe porządki. To oni wnoszą ze sobą element rozumnego sądu nad szamoczącym się bezsilnie bohaterem, który jak Edyp wymierza sobie karę, sam się oślepia.
"Wyzwolenie" Swinarskiego jest przedstawieniem mądrym, jednorodnym w potraktowaniu materiału dramatycznego, w krytycznym a jednocześnie pełnym szacunku w stosunku do tekstu. Aktorzy prowadzeni pewną ręką przez reżysera nie zamazują sensu słów, lecz przydają im nowych znaczeń, poddają odkrywczej interpretacji. Jerzy Trela, który zwrócił na siebie uwagę jako Konrad w "Dziadach" w "Wyzwoleniu" błysnął jeszcze pełniejszą gamą swego talentu aktorskie go. Wyraźnie dojrzał od czasu "Dziadów".
Nowa inscenizacja "Wyzwolenia" jest konsekwentną dla Swinarskiego propozycją nowoczesnego teatru, w którym "myślenie obrazami" nie wyłącza wysokiej rangi słowa.