Artykuły

Najsympatyczniejszy Rewizor

"Uczyń mi Pan łaskę, daj jakiś temat, choćby jakąś śmieszną albo i nieśmieszną, ale rosyjską anegdotę. Ręka mi drży, żeby napisać teraz kome­dię. Uczyń łaskę, daj te­mat, w mig będzie kome­dia..." - pisał Gogol do Puszkina. W tej prośbie zawarta jest odpowiedź na powtarzające się przez lata pytanie: dlaczego nie ma dobrych sztuk teat­ralnych? Dlatego, że "nie ma tematów". Nie można zrobić sztuki z byle cze­go. Nie można dokonać rewolucji w teatrze skła­dankami, choćby się mia­ło do pomocy bardzo od­danych, bardzo solidar­nych i bardzo uzdolnio­nych reżyserów. Hanusz­kiewicz powiada (Poezja Nr 2, 1973), że najwięcej nauczył się przy robieniu Bryllowego dramatu - "Rzeczy listopadowej", po­nieważ nie był to dra­mat ale surowiec, który trzeba było oczyścić i wypłukać przed dalszą obróbką. Hanuszkiewicz powiedział mi kiedyś, że nie zrobi "Moralności pani Dulskiej" ponieważ jest to sztuka zbyt dobrze napi­sana, nie zostawia żad­nego pola do popisu. Ha­nuszkiewicz jest wybit­nym reżyserem, który ła­mie własne zasady, albo - ich nie ma. Artysta z zasadami, tego jeszcze nie było! Hanuszkiewicz nie wystawił "Moralności pani Dulskiej", ale wystawił "Rewizora", sztukę na­pisaną równie świetnie a może nawet lepiej. Dla­czego to zrobił? Czy dla­tego, że nie uważa tej komedii za napisaną świetnie? Czy dlatego, że mógł sobie pofolgować nieco i zabawić nad stan tekstu?

Program (drukowany) spektaklu zawiera odpo­wiedzi na niektóre z tych pytań. Hanuszkiewicz, który lubi ingerować w pomysły scenografów, na­rzucać im swoje koncep­cje generalne, w tym wy­padku także tekstami za­mieszczonymi w progra­mie posłużył się z praw­dziwą pikanterią. Posta­nowił - jak można są­dzić - wystawić "Rewizo­ra" tak, jak sobie to wy­marzył sam Gogol, który ostrzegał: "najbardziej trzeba się obawiać, żeby nie wpaść w karykaturę. Nic nie może być wyol­brzymionego ani trywial­nego nawet w najmniej­szych rolach. Wprost przeciwnie, aktor powi­nien się starać, aby być skromniejszym, prostszym i jakby szlachet­niejszym, niż jest na­prawdę ta postać, którą przedstawia. Im mniej aktor będzie myślał o tym, aby śmieszyć i być śmiesznym, tym bardziej odsłoni się śmieszność je­go roli". Po premierze "Rewizora" Gogol był zała­many. Zagrano mu Chlestakowa jak wesołka z wodewilu, który stał się "po prostu zwyczajnym kłamczuchem", kostiumy aktorów karykaturalne, nie pokazano ich pisarzowi przed spektaklem. Jest to więc choroba starsza, niż nam się wydawało. Teatry "nie bardzo się li­czyły" nawet z takimi dramaturgami... Ale jak na tym tle wygląda spek­takl Teatru Narodowego?

Na pewno nie ma w tym "Rewizorze" nic z try­wialności, nic z karyka­tury, aktorzy starają się być skromni i lepsi od postaci przez siebie od­twarzanych. Chlestakow w wykonaniu Pszoniaka jest zarysowany łagodnie, jak chciał do pewnego stopnia chyba Gogol: "U Chlestakowa nic nie powinno być zarysowane ostro... Czasami (Chlestakow) zachowuje się przyzwoicie, czasami mówi nawet z powagą. Pszoniak zachowuje się bardzo przyzwoicie, mówi miękko jak panna, raz nawet zadziera nogę i trwa w pozycji baletnicy. Nie jest to może karyka­tura Chlestakowa, ale pewne przerysowanie w odwrotnym kierunku.

Pszoniak stara się być przyzwoitszy niż kreowana przez niego postać, ła­pówki bierze z wdziękiem i wyniosłą radością, wpada powoli w trans, szczęśliwy (scena na huśtawkach, jak w pierwszym spektaklu Grotowskiego w "Rodzinie pechowców" wg Krysztonia) niepomiernie, że mu nagle fortuna sama złoto w kieszeń sypie, bajdurzy i łże tak bar­dzo, że go to kłamstwo uwzniośla - unosi w niebo razem ze śnionym czarem - przy huku silnika aeroplanu... W tym miejscu sala wybucha śmiechem; reżyser dał nam znać, że sztukę uw­spółcześnia czyli uniwersalizuje.

Cały spektakl został zrobiony jakby w manie­rze realistycznej i w zgodzie z życzeniami Go­gola. Horodniczy jest zu­pełnie normalny, Dmo­chowski wlał weń całe swoje ludzkie ciepło, lu­bimy Horodniczego na­wet wtedy, kiedy straszy biednych kupców. Wszy­scy aktorzy są niesłycha­nie sympatyczni w swo­ich gogolowskich wciele­niach, lubi się tych szu­brawców, łapowników, tę, "co tu kryć", klikę małomiasteczkową, oni wszystko robią tak na­turalnie, jakby w ogóle inaczej nie było można. No bo co ma robić kie­rownik poczty, kiedy się nudzi? Otwierać listy i nasładzać się tajemnica­mi. Co ma robić kierow­nik szpitala, jeżeli szpi­tal przeciążony? No pro­ste: starać się, żeby pa­cjenci opuszczali łóżka i żeby rotacja na cmen­tarz była należyta. Kto ma umrzeć - musi umrzeć, a kto ma być zdrów sam wyzdrowieje bez leczenia. Proste i przekonywające. W tym towarzystwie nawet Osip (Siemion) swój rozum ma i korzysta z sytuacji w sposób spontanicznie ra­dosny. Cały spektakl przesycono śmiechem, który jest w zamierzeniu Gogola jedyną uczciwą i szlachetną postacią tej sztuki. Tyle, że w Naro­dowym ten śmiech jest bardziej obecny na sce­nie niż na widowni. Po­staci się do siebie śmieją nieomal bez ustanku, widzowie uśmiechają się do własnych myśli jak do tych sympatycznych postaci ze sceny, które tak urządzają własne ży­cie jak stać na to in­nych... Reżyser musiał sobie postawić zadanie proste i diabelskie zara­zem: ukazać bez gniewu społeczność ludzką taką, jaka ona jest w istocie. Nie jest więc zbuntowa­nym rewolucjonistą - naprawiaczem świata, nie chce "chłostać biczem satyry" (zauważcie Pań­stwo, że "chłostanie bi­czem satyry" stanowi w naszej naukowej krytyce polonistycznej zwrot rów­nie obowiązujący jak w prasie codziennej "liba­cja mocno zakrapiana alkoholem"), ale ukazuje prosty, stary, funkcjonu­jący mechanizm pewnych "układów" w zbiorowości ludzkiej. I pomaga naszej sympatii, stosując nie­winne i stare gagi, jak ten z krzesłem, które się podstawia i odstawia tak, żeby osoba nie mogła na nim usiąść albo żeby dwie osoby musiały pacnąć na podłogę. Są to pomysły rozweselające zawsze tak samo jak pan w kalesonach albo jak obrzucanie się "pajami" w filmach amerykań­skich. Wszyscy są wte­dy szalenie sympatyczni. Sympatyczny jest Łuka Łukicz Chłopow (Aleksander Dzwonkowski), sympatyczny jest Lapkin-Tiapkin (Józef Pieracki), przeuroczy jest Iwan Kuźmicz Szpiekin (Gustaw Lutkiewicz), sy­mpatyczne są panie (Boh­dana Majda, Eleonora Hardock, Marta Seroczyńska), sympatyczna jest scenografia z wiel­kim złotym rublem ucharakteryzowanym na słoń­ce - w centrum tego kosmosu. Jest to w ogóle najsympatyczniejszy "Re­wizor" jakiego można by­ło widzieć w ostatnich latach. Taki tiulowy, mgiełkowy, pobożny pra­wie, kochający człowieka takim, jakim on sobie jest. Adam Hanuszkie­wicz dojrzewa w zastra­szającym tempie. Tą dro­gą idąc lada sezon po­każe nam teatr wyśnio­ny, prawdziwy teatr, któ­rego ukrytą mądrością stanie się jawna demon­stracja niespójności ład­nego, uśmiechniętego ze­wnętrznego obrazu świa­ta i jego zraczałego wnę­trza. Dawno nie mieliś­my okazji śmiać się z sa­mych siebie. Hanuszkie­wicz sprawił, że na razie uśmiechamy się w sobie i do siebie, bo coś tam takiego jeszcze wiemy, o czym na scenie nikt nie ośmielił się zająknąć. Zupełnie możliwe, że z tych uśmiechów zacznie pomaleńku wyrastać no­wy Gogol. Napisze coś wstrząsająco śmiesznego, świat poczeka sto szybkonogich lat i potomność to wystawi. I będzie się uśmiechać. Do tych, co przyjdą jeszcze później.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji