Artykuły

Maciej Stuhr: Dlaczego zostałem ministrem kultury

Całe życie myślałem, że z trzech wielkich klasycznych namiętności człowieka, jakimi są pieniądze, seks i władza, tylko pierwsze dwie cokolwiek mnie dotyczą, a z trzecią nie mam nic wspólnego - mówi Maciej Stuhr. Jako ministra kultury możemy go zobaczyć w spektaklu "Muzeum Wolności", odcinku kabaretowego cyklu Pożar w Burdelu.

Widzowie czekają na kolejny sezon serialu "Belfer", w którym gra główną postać, na jego role w stołecznym Nowym Teatrze Krzysztofa Warlikowskiego, ale również śledzą zaangażowanie w sprawy polityczne - wspieranie protestów czy inicjatyw takich jak Kultura Niepodległa, co żywo komentują na Facebooku.

Właśnie gra ministra kultury w spektaklu "Muzeum Wolności", odcinku kabaretowego cyklu Pożar w Burdelu, który był pokazywany we Wrocławiu, a teraz trafia do Warszawy.

Izabela Szymańska: "Muzeum Wolności" to twoja pierwsza współpraca z Pożarem w Burdelu. Dlaczego się zgodziłeś?

Maciej Stuhr: Zawsze byłem fanem Pożaru w Burdelu, oglądam ich regularnie od dawna, należę do publiczności, która wypracowała sobie z tą grupą jakiś wspólny, za przeproszeniem, kod porozumienia, co jest fenomenalnym zjawiskiem przynajmniej na skalę Warszawy. Średnia wieku widzów jest dość wysoka, ale kiedy patrzy się po tych twarzach, żeby nie powiedzieć: mordkach, to duch rośnie w człowieku. Przychodzą ludzie, którzy strasznie czekali, żeby ktoś ich potraktował serio, na poziomie, i to wcale nie znaczy, że grzecznie, bo przecież Pożar w Burdelu jak każdy porządny kabaret nie jest grzeczny, a trafił w coś, czego inteligencja warszawska niesamowicie potrzebowała. Z ogromną ekscytacją przyjąłem więc propozycję zostania ministrem kultury.

Spektakl powstał w kwietniu na zakończenie 38. Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu i był tam grany w Teatrze Polskim. To było tuż po fali protestów zespołu aktorskiego i publiczności związanych z powołaniem na dyrektora Cezarego Morawskiego.

- To był fenomen miejsca i czasu. Muszę powiedzieć, że tak jak byłem fanem Pożaru, tak podczas tego wydarzenia miałem poczucie, że scena razem z publicznością wznoszą się nad ziemskim padołem kilkanaście kilometrów; to było jedno z ważniejszych wydarzeń w moim estradowym życiu na pewno, a może w ogóle w artystycznym. I stąd też myśl, którą rozgrzewałem w szalonych twórcach Pożaru, żeby ten spektakl pokazać przynajmniej w Warszawie, bo naprawdę warto.

Jaka jest pierwsza decyzja Macieja Stuhra jako ministra kultury?

- W przedstawieniu wchodzę w układ z Burdeltatą. Mam nadzieję, że nie zdradzę zbyt wiele, jeśli powiem, że jest to krótka przyjaźń, ponieważ po odegraniu swojej roli Burdeltata zostaje odsunięty na drugi plan i nowym dyrektorem Muzeum Wolności zostaje zupełnie kto inny.

Chciałbyś kiedyś wejść do polityki, rozważałeś to?

- Nie, nigdy mnie to nie interesowało. Myślę, że na tym polega nieszczęście, że wielu ludzi, którzy mają choć trochę oleju w głowie, woli jeść ziemniaki albo ośmiorniczki na swoim talerzu i nie chce, żeby im tam ktokolwiek zaglądał.

Polityki, niezależnie od czasów, nie da się uprawiać z czystymi rękoma, zawsze trzeba znaleźć zgniły kompromis, bo jeżeli się go nie szuka, to kończy się jeszcze gorzej.

Ja w swojej pracy co prawda też czasem zajmuję się zgniłymi sprawami, ale potem dostaję za to brawa od publiczności.

Jednak sprawy bieżące komentujesz. "Maciuś, dajesz radę świetnie jako aktor, kabareciarz, ale odpuść sobie politykę!!!"- to głos z twojego Facebooka. Widzowie kochają Stuhra aktora, Stuhra obywatela - niekoniecznie. Nie boisz się ich stracić?

- Rzeczywiście jest takie ryzyko, myślę o tym z pewnym żalem, że ktoś lubi mnie jako aktora, ale w najmniejszym stopniu nie zgadza się z moimi poglądami, a jak wiemy z wyników badań, należy się spodziewać, że to może być spora część widowni. Jednak ja nie potrafię inaczej - wychowanie, rodzice, liceum, uniwersytet, artyści, z którymi pracuję, dyrektor mojego teatru - to wszystko sprawia, że czuję się w obowiązku, by zabierać głos. Pewna część widzów jest tym zawiedziona, ale są też tacy, którzy wyrażają mi wdzięczność za to, że dodaję otuchy, podchodzą na ulicy i mówią: "Dziękujemy, ktoś to musi robić, nie ma was zbyt wielu". Bo ławka artystów, którzy wyrywają się do odpowiedzi, nie jest znowu taka strasznie długa. Całe życie wy, dziennikarze, pytacie nas o najróżniejsze rzeczy, kiedyś zadzwonił mój telefon z pytaniem: "W zoo urodził się mały słoń, jak on powinien się nazywać?" Jak widzisz muszę mieć poglądy na bardzo wiele spraw, tak się przyjęło, więc trzymam się tego.

Poza tym na Facebooku, co nie przestaje mnie zadziwiać, obserwuje mnie 900 tys. osób, tyle mieszkańców ma Kraków! Nie są tam dla moich ról, na nie mogą przyjść do teatru, a właśnie dlatego, co myślę o świecie.

Właśnie skończyłeś zdjęcia do filmu, ale, co ciekawe, tym razem stoisz za kamerą. Co to za projekt?

- Całe życie myślałem, że z trzech wielkich klasycznych namiętności człowieka, jakimi są pieniądze, seks i władza, tylko pierwsze dwie cokolwiek mnie dotyczą, a z trzecią nie mam nic wspólnego. Natomiast muszę powiedzieć, że odkąd moje życie artystyczne leciutko skręciło za kamerę, po raz pierwszy zrozumiałem, że ten moment, w którym jakaś grupa ludzi, w tym przypadku artystów, zaczyna podążać za moją ideą, jest super.

W założeniach jedynym powodem powstawania tych filmów jest praca ze studentami warszawskiej Akademii Teatralnej, gdzie prowadzę zajęcia z pracy z kamerą. Ten przedmiot zawsze kończy się dniami zdjęciowymi. Po kilku przygodach, kiedy robiliśmy remaki słynnych scen, co było wspaniałą zabawą i świetną lekcją, ale o tyle niewdzięczną, że nie mogliśmy tego nikomu pokazać, usiadłem i napisałem scenariusz. Tak powstał film "Milczenie polskich owiec", który we wrześniu znajdzie się w konkursie Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni w dziale krótkiego metrażu i prawdopodobnie będzie pokazany na Warszawskim Festiwalu Filmowym.

Jestem też tuż po zdjęciach do kolejnego pod roboczym tytułem "Ding-dong". To są komedie, w których występują głównie studenci, ale udaje mi się też namówić na gościnny udział wspaniałe gwiazdy i zaprosić do współtworzenia przyjaciół, którzy potrafią tak zaczarować kamerą, światłem, scenografią, że oglądamy film, a nie studencką wprawkę. Podoba mi się ta droga - tak jak do aktorstwa wszedłem przez kabaret, tak tutaj, za filmową kamerę, też wchodzę kuchennymi drzwiami, drobnymi kroczkami sprawdzam, czy to działa.

A aktorsko jak się zapowiada ten sezon?

- Bardzo teatralnie. Za parę dni rozpoczynam próby, zapuszczam się w rejony kompletnie mi nieznane - pod okiem Iwana Wyrypajewa, u boku Karoliny Gruszki i Andrzeja Seweryna, spotkamy się przy "Wujaszku Wani" w Teatrze Polskim w Warszawie. Bardzo się cieszę i jestem ciekawy siebie w klasyce. Następnie zimą mamy w planie z moim tatą zrobić przedstawienie "Bal manekinów" w Teatrze Polonia. A wiosną Krzysztof Warlikowski w moim macierzystym Nowym Teatrze bierze się za sztukę Hanocha Levina "Pakujemy manatki". Do tego jesienią premiera drugiego "Belfra" w Canal+, a wczesną wiosną plany filmowe.

***

Spektakle "Muzeum Wolności", odcinku kabaretowego cyklu Pożar w Burdelu:

piątek 1 września,godz. 21,sobota 2 września godz. 16 i 21, niedziela 3 września,godz. 16 i 21. Bilety: 100-200 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji