Artykuły

Partner

Czytałem niedawno w jednej z licznych ostatnio książek Henryka Szletyńskiego ostre upomnienie Erwina Axera za to, że pozwolił sobie napisać trochę ironicznie o lewicującym w dwudziestoleciu międzywojennym Schillerze. Mój Boże, wytępić ironię w literaturze i w pisaniu jest bardzo łatwo, ale czy to, co pozostanie, nie okaże się potem solenną nudą? Mimo to Szletyński mi zaimponował, niczym nowy Ordon na reducie Schillera. Dobrze jest temu ostatniemu twórcy, choć może niezbyt wypada tak mówić w trzydziestolecie jego śmierci, nie wiemy po prostu, czy można i wypada tak mówić, a jednak dobrze się dzieje Schillerowi, że ma takiego zapalczywego obrońcę, który wprawdzie wad jego nie skrywa, wielu postępków nie pochwala, ale winy (człowieka) i zasługi (artysty) ocenia miarą bardzo precyzyjną. Na jej podziałce nie mieszczą się ani żart, ani ironia, ani nieodpowiedzialne czy choćby tylko nie sprawdzone, czy to w dokumentach czy we własnej pamięci, wyskoki pióra. Dobrze jest, powtarzam, Schillerowi, gdyż przez te trzydzieści lat pozostał ktoś, kto każdą omyłkę na jego temat prostuje, każdy lapsus, jaki przedarł się do druku, napiętnuje, każdy balonik wypełniony efektowną ironią przekłuje, by na obrazie artysty, który coraz skuteczniej oddala się od nas w przeszłość historii, nie pozostało nic więcej poza rysami prawdy. Ma już Szletyński nawet, powiedzmy, ucznia i następcę w swej metodzie. Tak Jan Paweł Gawlik prostuje dzisiaj wszystko, co dotyczy Konrada Swinarskiego w Starym Teatrze i pewnego, bogatego zresztą i wyjątkowo owocnego okresu istnienia tej sceny.

Ale nie wszystkim artystom, podejrzewam, los tak poszczęści, nie każdy, choćby i najwybitniejszy, znajdzie swojego Ordona, by bronił jego straconej reduty, a że reduta stracona, że musi być stracona, o tym przesądza historia, bieg czasu, odmiana pokoleń, to, co kiedyś wydawało się wspaniałe i nie do zdobycia, następcy zobaczą zapewne jako mierne i płaskie rozsypujące się w pył ruiny, które nie tylko niezdobytej reduty, ale w ogóle żadnej z planem i skutecznością wzniesionej budowli już nie przypominają. Tak się zresztą dzieje już dzisiaj, ta optyka zwycięża i coraz gwałtowniej rozprzestrzenia się we wszelkim pisaniu o sztuce, literaturze, teatrze. Wstrząsy, jakim podlega społeczeństwo, spowodowały, że naturalny bieg i przemiana pokoleń, wchodzenie nowych ludzi w teraźniejszość i tradycję odbywa się nie zawsze lojalnie, prawie nigdy jako twórcza kontynuacja, raczej korzysta się się z okazji społecznego wstrząsu, by z przeszłości przekreślić, co się da, wyrugować, kogo się da, by nie tylko oczyścić pole dla siebie i swej działalności, ale w dodatku uniemożliwić jakiekolwiek porównania, zdruzgotać kryteria, które mogłyby okazać się zbyt surowe i wymagające. Gdy czytam dziś, przypadkowo zresztą, artykuły młodych ludzi, wypowiadających się o teatrze apodyktycznie i skutecznie niwelujących grunt dla swoich równie młodych pokoleniowych pupilów działających w teatrze, nieodparcie przypominają mi się kampanie Grzegorza Lasoty w pierwszych latach pięćdziesiątych. Ten sam tupet, ta sama ograniczona znajomość rzeczy, ta sama kruchość lub nijakość własnej wizji. Jedna różnica, że Lasota, niczym obłokiem dymu z dobrego cygara, otaczał się motywacjami ideowymi. Dzisiejsi polemiści jakby palić przestali, w każdym razie dobrych cygar nie palą na pewno, nie wiadomo, czy je w ogóle kiedyś mieli okazję widzieć, wobec tego ich racje są nagie, okrutne w tej swojej nagości wypreparowanego szkieletu: pokolenie, prawo młodości, śmietnik dla starych! Inna sprawa, że i ta programowa nagość szkieletu wydaje się czasem tylko pozorem, który ukrywa coś jeszcze, coś nie dopowiedzianego do końca, niemożliwego do wypowiedzenia wprost, wobec tego zatajonego, tyle już oni pojęli, że cokolwiek zatajać trzeba i wojując z konformizmem posługują się własną konformistyczną bronią, idą własną konformistyczną ścieżką. Zatruci w powiciu? Okuci w powiciu? Chyba jakoś tak. Tylko udający, że o niczym podobnym nie ma mowy.

Wracajmy jednak do Axera. Czytam jego świeżo wydaną książkę "Ćwiczenia pamięci" i myślę, kto jego weźmie w obronę. Schillera przed ironią Axera bronił Szletyński. Kto Axera obroni przed jego własną ironią? Gdyby się znalazł jakiś: człowiek serio, powinien by go bronić z równą co najmniej gwałtownością. Bo Axer jak nie oszczędza kolegów, tak nie oszczędza i siebie. W ogóle teatr w swej pamięci odsuwa na drugi plan, traktuje jako tło, czasem bardzo wyraziste, to prawda, lecz jednak tylko tło. Gdyby tę książkę potraktować poważnie, należałby się jej solidny wstęp, który przedstawiałby autora jako wybitnego artystę teatru, o wyrazistych cechach twórczych, wyróżniającego się zdumiewającą konsekwencją w ciągu ponad trzydziestu lat powojennych, kiedy kierował teatrem! Z tych ponad trzydziestu lat trzydzieści przypada przy tym na jeden teatr, Teatr Współczesny w Warszawie, który pod kierownictwem Axera lekko, niedostrzegalnie niemal przechodził przez wszystkie wstrząsy społeczne i artystyczne, nie poddając się ani kolejnym odnowom, ani kolejnym zapaściom, lecz kontynuując własną, raz obraną linię i drogę. Inna rzecz, że na temat następujących po sobie przypadków zapaści i odnowy mówiąc nieraz wiele, choć nigdy krzykliwie i demonstracyjnie.

Taki powinna mieć książka wstęp na temat Axera, bo inaczej czytelnik traktujący tekst dosłownie, gotów pomyśleć, że oto ma przed sobą wspomnienia jakiegoś nieudacznika, który wprawdzie sporo w teatrze pracował, nawet na zagranicznych scenach reżyserował częściej niż inni jego koledzy, ale głównie pocił się, wstydził i me umiał dogadać ani z aktorami ani z autorami. Stosunkowo najlepiej szło mu w przelotnych romansach, w dziecinnych jeszcze wyprawach do zagranicznych kurortów, a potem stosunkowo łatwo przychodziło mu rozmawiać z zagraniczną sprzątaczką ("Panie Axer, czy pan wierzy w życie po śmierci?"), z niemieckim feldfeblem, gdy dostał się w czasie wojny do niewoli ("Jeśli do południa nie wrócisz, maszerujemy dalej. Wtedy musisz sobie sam poradzić"), a najlepiej czuł się wśród wspomnień ze swej lwowsko- (ojciec był jednym z najgłośniejszych i najwybitniejszych adwokatów)-wiedeńskiej (już pradziadek jeździł na kurację do Badenu, chłop, który własnymi rękami uprawiał ziemię, ale również... należało do niego pół Truskawca; tak to, jak pisze Axer, po wielu latach wspominała jego matka, okazało się później, że było to jednak dwóch różnych pradziadków) młodości.

Axer oddał dyrekcję Teatru Współczesnego wychowanemu przez siebie następcy w roku 1980 czy 1981, dziś reżyseruje wyłącznie za granicą, chociaż wciąż mieszka w Warszawie. W latach pięćdziesiątych pisywał stałe felietony do "Teatru", nazywały się "Listy ze sceny", wyszły ich trzy tomy i były to książki lekkie, znakomite w lekturze, lecz poważne, zajmujące się kwestiami artystycznymi, także i środowiskowymi, zajmujące się teatrem, literaturą i sztuką zupełnie serio. Nigdy nie komentował siebie, swoich przedstawień, ale wizja jego teatru rysowała się tam niejako samoistnie i była zupełnie serio. Wtedy jeszcze wszystkim, więc i Axerowi, o coś chodziło, uważał, że można o coś walczyć, coś osiągnąć i do czegoś nie dopuścić.

Nowa książka Axera, czytana właśnie dziś, brzmi jak czysta prowokacja. Wybitny artysta zajmuje się wszystkimi przyjemnościami i niektórymi niedogodnościami swego życia. Szczególnie mocno odczuwanymi w dzieciństwie, a potem już tylko o tyle, o ile zdołał zachować lub obudzić w sobie na nowo dziecięcą wrażliwość. Jakby chciał swym następcom przekazać takie posłanie: powiedzcie mi, jak żyjecie, a ja wam powiem, czy możecie zostać,.. I tu Axer zawiesza głos, ale my powinniśmy za niego dopowiedzieć: czy możecie zostać wybitnymi twórcami teatru. Czy w rozgwarze pokoleniowych racji, pokoleniowej, jak pisałem, nagości, ten głos kulturalnego starszego pana zostanie dosłyszany? Dejmek przed dwudziestu laty szydził z pociesznych wykwintniś z ulicy Mokotowskiej (Teatr Współczesny). Była to walka partnerów. Chodzi jednak o to, by teatr, który powstaje dziś, nie wyrzekł się zbyt łatwo wszelkich partnerów, jakich pozostawiła mu w spadku bogata, choć jeszcze częściej burzliwa historia i tradycja polskiej sceny. Axer, tak sądzę, jedną z tych tradycji prowokująco i ironicznie przedstawia czytelnikom niczym krzywe zwierciadło, w którym mogą, jeśli zechcą dojrzeć, swą własną, takim czy innym deformacjom ulegającą twarz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji