Artykuły

Axer

Przed kilkunastu laty Erwin Axer należał do najmodniejszych reżyserów warszawskich, a prowadzony przezeń - (w przerobionej sali parafialnej kościoła Zbawiciela) Teatr Współ­czesny - do miejsc, w których wypadało bywać. Cały high-life: artyści, pisarze, świat inte­lektu i tzw. sfery stołeczne - gromadził się tam na kolejnych, rzadkich, niezwykle starannie przygotowanych premierach bardzo różnego autoramentu. Od Becketta do Saganki. Teatr Axera dawał opuszczającej jego progi publiczności głębokie przeświadczenie, iż obcowa­ła z produktem najlepszego gatunku, takim samym jak ten, który "nosi się" obecnie w Paryżu, Londynie i oczywiście w Wiedniu.

Nie było wątpliwości, że wykonany został on przez znakomitych fachowców i obejrzany we własnym, doborowym towarzystwie. Na domiar wszystko można było zrozumieć ani zbyt się nie wysilając, ani za bardzo nie nudząc. Awangarda była przyprawiona strawnie, a klasyka pikantnie. Poza tym Współczesny wystawiał jedynie pewniaki i tylko przy pomocy pewniaków. Autorzy musieli mieć już swoją rynkową markę po równi z aktorami, by dostać się na scenę przy ul. Mokotowskiej.

Na dobrą sprawę, był to jedyny, ostatni już w PRL-u, teatr prowadzony według recepty międzywojnia: pozycja popularna "zarabia" na ambitną, ambitna wspierana jest popular­ną. Oczywiście w naszym systemie dotacyjnym "zarabia" nie oznaczało kasy, lecz zainte­resowanie widowni. Nigdy więc u Axera ani awangarda, ani klasyka nie szły uparcie i takim ciągiem, by towarzystwo (bo właściwie było to raczej dobre towarzystwo niż publiczność) zdążyło się swymi pupilami znudzić i zmęczyć.

Zawsze jakiś smaczny kąsek rozrywki miał Dyrektor w zanadrzu. A to "Zaproszenie do zamku", a to "Uśmiech Giocondy", "Pośredniczkę matrymonialną", "Zamek w Szwecji", "Papiery Asperna" czy jeszcze coś innego, równie lekkiego, łatwego i przyjemnego niczym popularna muzyka rozrywkowa w wykonaniu znakomitej orkiestry.

Bo, trzeba oddać co cesarskie cesarzowi, im błahsza była jakaś sztuczka, tym świetniejsza obsada i bardziej staranna reżyseria. Żaden grzech? Wiadomo, ile to dziesiątków lat prześwietne warszawskie Rozmaitości bębniły jedną po drugiej różne ramotki i bulwarówki w nieśmiertelnych obsadach gwiazd pierwszej wielkości: Żółkowskich, Króliko­wskich, Rapackich, Tatarkiewiczów, Leszczyńskich, Czackich, Wisnowskich, Ludowych, Szyllinżanek itd. itd.

Axer pilnował, byśmy mogli raz po raz cieszyć się talentem jego gwiazd: Mrozowskiej, Śląskiej, Krafftówny, Mikołajskiej, Łomnickiego, Fijewskiego, Mrożewskiego, Michniko­wskiego, Perzanowskiej, Lipińskiej, Komorowskiej, Gordon-Góreckiej, Zapasiewicza, Fronczewskiego, Łapickiego, Englerta itd., itd. Kogóż tam ze znakomitości nie spotykało się zresztą...

Tu, gwoli rzetelności, należy zaznaczyć, że z biegiem lat Axer coraz mniej zwracał uwagi na międzywojenną formułę wzajemnego wspomagania rozrywki ambicjami i odwrotnie. Repertuar kłonił się teraz zdecydowanie ku ambicjom, tak jakby Dyrektor był pewien swej publiczności, albo, wzorem kolegów z innych teatrów, machnął na nią pogardliwie ręką.

Nieco wcześniej napisałem zresztą nie "publiczność", lecz "towarzystwo". Bo istotnie ta śmietanka Współczesnego stanowiła doborowe towarzystwo. Cała należała do opiniotwórczej warstwy i nic dziwnego, że teatr długo, bardzo długo cieszył się znakomitą opinią, nawet wówczas, gdy coś się tam mniej powiodło. Axer nie tylko potrafił sobie zjednywać ludzi, ale był też dzieckiem szczęścia.

Byt i jest, czego przykładem ostatni owoc jego działalności, już po przejściu na krajową emeryturę i rezygnacji z kierownictwa teatru. Oto PIW rzucił na półki księgarskie zbiór Axerowych wspomnień z dzieciństwa, młodości, wojny i lat późniejszych, aż po dni ostat­nie. Tom nosi tytuł "Ćwiczenia pamięci" i jest swego rodzaju ewenementem. Przywraca bowiem Axera nie eleganckiemu światu, jego teatralnej publiczności, ale zwykłemu czy­telnikowi. Może z uwagi na skromny nakład (zaledwie 10.000 egz.) nie tak licznemu, jakby się tego pragnęło i na jaki książka zasługuje. Rzecz adresowana jest nie do teatromanów, lecz ludzi, których interesuje po prostu życie. Tych zaś jest nieporównanie więcej.

W zasadzie swoją pamięć Axer ćwiczył na trzech nurtach przeszłości: pełnych dowcipu wspomnieniach erotycznych z lat dzieciństwa i okresu dojrzewania (o późniejszych licz­nych sukcesach w tej materii skromnie milcząc), znakomitych obrazkach obyczajowo-towarzyskich z życia inteligencji żydowskiej przedwojennego Lwowa oraz pouczających doświadczeniach teatralnych studencko-reżysersko-dyrektorskich. Poza tym są jeszcze różne oderwane sprawy, niektóre, jak np. wręcz znakomite refleksje wojenne, melancholiczne, nie pozbawione liryki wspomnienia przyjaciół czy króciutkie refleksje nad jakimś oderwanym wypadkiem, godne szczególnie starannej lektury.

Oczywiście prezentowanie książki poprzez mnożenie samych superlatyw nie ma żad­nego sensu. Przecież nie o to idzie Czytelnikowi tej recenzji, by dowiedzieć się, jak mi się coś tam podobało, ale jakie to jest i dlaczego warto (albo nie warto) zabrać się do lektury. Otóż książka Axera ma tę znakomitą zaletę, że robi wrażenie (a myślę, że i jest taka w istocie) absolutnie szczerej. Autor, jeżeli nawet coś tam ubarwi, to nie by upiększyć siebie, ale umilić nam lekturę.

Pisząc o domu, bliskich mu ludziach, o swoim do świata stosunku nigdy nie drapie się na koturny wzniosłości, oszczędza nam patosu (a miałby ku temu niejedną okazję), nie próbuje popisywać się swoją wszystkowiedzą, ale przeciwnie: ofiarowuje nam własną śmieszność, małość, cały bagaż spraw nieudanych. Czyni to z takim uporem, troszkę masochistycznym, jakby chciał zrzucić coś, co go dręczy i kłóci ze światem. Coś, co nie pozwala mu zbilansować samego siebie.

Pewien, świetny zresztą, krytyk, któremu pełen entuzjazmu zwróciłem uwagę na niezwy­kły Otwartość i szczerość Axera, spojrzał na mnie z podejrzliwością, niepewien - kpię czy o drogę pytam, i rzekł:

- Jak to? Nie uważasz tego za kokieterię? Przecież owa, jak to nazywasz "szczerość" wynika z wysokiego mniemania Axera o sobie samym. On uważa, że jest tak bardzo ponad, iż wolno mu wszystko, nawet odkrywać się przed czytelnikami. Sądzi zapewne, że dodaje mu to jedynie wdzięku...

Nigdy nie wątpiłem, że Axer ma dobre o sobie mniemanie. W dużym stopniu ma do tego nawet prawo jako człowiek po równi obdarzony przez los i naturę. Poza tym jest człowie­kiem teatru, a ci do skromnych, jako żywo, nie należą. Wydaje mi się jednak, że w tym, co. głośny reżyser pisze o sobie i swoim świecie, dość łatwo oddzielić pewną nonszalancką pozę od tego, co jest próbą usunięcia zadr wbitych mu przez życie.

Poza tym. myślę, że Autor "Ćwiczeń pamięci" poczuwa się do czegoś w rodzaju wier­ności histerii. Usiłuje ją pokazać wprost, w świetle banalnej prawdy dziejących się zda­rzeń, a nie retrospektywnej ocenie. Ani razu nie usiłuje epatować nas mądrością ex post, tak częstą pamiętnikarzom. Rysuje się to szczególnie jaskrawą plamą w obrazie wspom­nień okupacyjnych czy też w ogóle wojennych. Zwłaszcza tych, w których potrąca o tra­gedię rodzinną z jednej strony i swój stosunek do Niemców z drugiej. Potrafi zdobyć się w tym nie tylko na rzetelny humanizm, ale i głęboką mądrość.

Za relację z Powstania Warszawskiego jestem mu wdzięczny osobiście i specjalnie. Oto po czterdziestu latach okazało się, że na dobrą sprawę byliśmy wówczas towarzyszami broni u "Żywiciela". Ja również, jak on, brałem udział w Powstaniu na Żoliborzu, także kwaterowałem na WSM-ie (tylko na drugiej kolonii). Natomiast miałem nieco więcej szczęścia: udało mi się, zresztą najzupełniej przypadkowo, zwiać w ostatniej chwili przed niewolą.

A skoro jesteśmy już przy wspólnych wspomnieniach, wypada mi sprostować pewną - może nie najważniejszą - nieścisłość. Otóż Axer opisuje mimochodem wizytę w Polsce króla Afganistanu Amanullacha), która miała miejsce w latach dwudziestych. Pamiętam także doskonale cytowany przez Axera dowcip o tym, jak udającemu się przez Warszawę na Zamek monarsze zaimponowały liczne świetlne reklamy na ul. Marszałkowskiej. Zwłaszcza zaś, złożony z setek żarówek (a nie neonowy) napis na domu, w którym mieścił się firmowy sklep Wedla (słowa E. Wedel plus chłopiec na zebrze z tabliczką czekolady i spływająca w dół strzałka wskazująca na wejście do sklepu). Król miał zapytać towarzy­szących mu dygnitarzy, co oznaczają owe napisy. Odpowiedziano, że są to powitania na cześć dostojnego gościa. Wobec czego Amanullach dokładnie wszystko przeczytał i na audiencji u Prezydenta wyrecytował: "E. Wedel, Radion sam pierze, Tungsram, Osram". Z tym, że Tungsram i Osram były to wielkie wytwórnie żarówek reklamujące się szczególnie obficie. Axer podaje natomiast nieścisłą wersję, opuszczając obie te firmy. Zapewne przez dobre wiedeńsko-lwowskie wychowanie chciał uniknąć słów mogących zabrzmieć niesto­sownie w dobrym towarzystwie. Będąc siermiężnym warszawistą (jak wówczas mówiono o nas w Galicji), uważam za swój obowiązek w imię prawdy historycznej sprostować anegdotkę. Być może zresztą, że istniało kilka wersji żarciku? Axerowi udało się zachować niezwykle istotny dystans nie tylko wobec siebie samego, innych ludzi, ale również sytua­cji, w jakich stawiał go los. Widzi świat w sposób zobiektywizowany, choć równocześnie potrafi dopisać - niejako w odnośniku - swój własny komentarz. Podobna technika naj­częściej przeradza się na kartach w suchość i pewną bezosobowość, czyniąc książkę nieco nudną. Tu, o dziwo, nie zubaża to relacji. Przeciwnie, korzystając z osobistych odnośników autora możemy sami lepiej, bardziej bezstronnie ocenić wypadki porównując ich obraz z wrażeniem, jakie wywołał na narratorze. Pozornie może się to wydać niezmie­rnie prostym zabiegiem konstrukcyjnym, ale naprawdę niełatwo jest piszącemu umknąć pułapkom zastawianym przez własne emocje.

I jeszcze jedno. Axer trzyma się z dala od teatralnego anegdociarstwa, zaśmiecającego brudami wszystkie wspomnienia ludzi sceny. Nie powtarza plotek o tym, jak to komu i co tam nie wyszło, kto z kim i dlaczego. Mamy przecież do czynienia z gentlemanem wysokiej klasy, brzydzącym się grzebaniem w garderobianych śmietnikach. Natomiast raz po raz jego opowiadania błyskają prawdziwym humorem. Przednim dowcipem. Niekiedy jest to podane z odrobiną goryczy (jakże dba Autor o stosowanie kontrapunktu), kiedy indziej zadumy czy autoironii. A jak to wszystko jest przednie i wytworne, niech zaświadczy drob­ny fragment ze str. 148:

"Próby z Mrozowską i Mikołajską. Asystent Egipcjanin. Po premierze asystent się żeg­na, wraca do Egiptu.

- Bardzo panu dziękuję - mówi. - Dużo skorzystałem. Jeśli pan pozwoli, zwrócę panu jednak uwagę na, na zjawisko, które mnie dziwi. Te panie coś mówią o roli czy o sztuce, a pan grzecznie słucha. I nawet odpowiada. Zdarza się, że pan wdaje się z nimi w dyskusję. To są kobiety. Powinny słuchać. Pan robi wrażenie poważnego człowieka. W Egipcie poważni ludzi nie dyskutują z kobietami".

W jednym z opowiadań Axer wspomina, że wkrótce po powrocie z obozu do kraju próbował pisać dla "Kuźnicy". Ale dalszych w tym kierunku prób odradził mu Jastrun. Myślę, że była to najgorsza rada literacka, jakiej Jastrun udzielił w życiu. Chwała Bogu, że Axer nie posłuchał jej do końca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji