Artykuły

Nie ekshumuję teatralnych zwłok

Trzy premiery, w tym koprodukcja z Teatrem Nowym. Bezpłatny kwartalnik kulturalny i monodram "Niżyński" na płycie DVD. Kamil Maćkowiak, jeden z najbardziej lubianych łódzkich aktorów, opowiada o planach na kolejny sezon i poszukiwaniu nowej siedziby dla swojej fundacji.

Izabella Adamczewska: Przez całe wakacje zbieraliście pieniądze na wydanie "Niżyńskiego" na płycie. Zbiórka zakończyła się sukcesem.

Kamil Maćkowiak: Premiera płyty planowana jest na styczeń. Nagranie zrealizujemy na scenie Teatru Nowego. Ważne jest zachowanie balansu pomiędzy adaptacją a rejestracją. Nie chcemy zaburzać spektaklu, wchodzić z kamerami w klatkę. Chcemy odtworzyć to, co widzi siedzący w teatralnym fotelu odbiorca. Atutem "Niżyńskiego" są emocje, których nie chcę zastępować montażem i trikami. Premierę płyty połączymy z rzeczywiście ostatnim pokazem tego spektaklu, prawdopodobnie w styczniu.

Długo się żegnałeś z "Niżyńskim". Pożegnalnych spektakli miało być trzy, było...

-... dwadzieścia. Na Facebooku mnie hejtowano, ale przecież jako menedżer firmy muszę wykorzystać to, że mam świetny produkt, który dobrze się sprzedaje. Nie ekshumuję teatralnych zwłok, "Niżyński" to pełnowartościowy artystycznie spektakl. Dzisiaj jeszcze lepszy niż w trakcie premiery, kiedy jako chudy dwudziestolatek miałem zagrać mężczyznę, który już nigdy nie zatańczy i żyje przeszłością. Ta rola dorosła ze mną, stała się głębsza, bardziej biologiczna.

Jak oceniasz poprzedni sezon?

- Był trudny ze względu na doświadczenia prywatne, ale dobry zawodowo. Poza pożegnaniem "Niżyńskiego" wyprodukowaliśmy tylko jeden spektakl, dynamiczny, zaskakujący dla widza "Wywiad" ze świetnymi rolami Karoliny Sawki i Pawła Ciołkosza. Graliśmy wszystkie nasze pozostałe tytuły, a to w sumie już sześć realizacji. Poza tym zadziało się wiele innych ważnych dla fundacji rzeczy. Wciąż pracujemy nad zmianą siedziby. Mam wrażenie, że ta perspektywa się przybliżyła. Myślę, że jesteśmy coraz bliżej zdobycia zaufania i za jakiś czas dostaniemy miejsce, które wyremontujemy i o które będziemy dbać. Rozmawiamy z miastem, może uda się dostać jakąś przestrzeń do rewitalizacji. Jesteśmy też otwarci na inne pomysły na znalezienie miejsca na nasz teatr.

Jakie są propozycje?

Przygotowujemy teraz nowy spektakl, którego premiera planowana jest na listopad. To będzie "Cudowna terapia" w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego. Oprócz mnie wystąpią Patrycja Soliman z Teatru Narodowego w Warszawie i Mariusz Słupiński z łódzkiego Jaracza. Znalezienie odpowiednich terminów, żeby wszystko skoordynować, to prawdziwa logistyka.

Moją ambicją jest tworzenie dobrego mieszczańskiego teatru. Mieszczańskiego - czyli emocji, a nie eksperymentów, które rozumie tylko grupa ekspertów i krytyków.

W "Cudownej terapii" odnajdzie się każdy, kto choć raz był w związku. Jak w tytule - małżeństwo z kilkuletnim stażem przychodzi na terapię. Mają dzieci, ustabilizowane życie, ale ich związek się sypie. Zaprosiłem do realizacji Waldemara Zawodzińskiego, żeby spektakl nie tylko był lekki i przyjemny.

Wszedłeś w obyczajówki. To efekt współpracy z Krystyną Jandą?

- Kocham obyczajówki! Znajomi śmieją się ze mnie, że najchętniej grałbym w realistycznej scenografii. Rzeczywiście może to wpływ Jandy, u której gram od dwóch lat. Ale nie rezygnuję z mrocznego materiału. W nadchodzącym sezonie planujemy jeszcze dwie premiery i na ich tle "Cudowna terapia" jest najlżejsza. Monodram o Klausie Kinskim i spektakl w koprodukcji z łódzkim Teatrem Nowym, o którym jeszcze nie chcę mówić, to bardzo hardkorowe propozycje.

Koprodukcja z Nowym?

- Moja relacja z tym teatrem zaczęła się rok temu, przy pożegnaniu z "Niżyńskim". Dyrektor Krzysztof Dudek jest bardzo otwarty na współpracę z nami, także na projekty długofalowe, ale wolałbym, żeby o tym powiedział on sam. Ja bym chciał zrealizować w koprodukcji z Nowym przynajmniej jedną premierę. Znalazłem tekst o moim pokoleniu, agresywny, bolesny. To historia trójkąta, sporo seksu. Ale tekst jest po coś, nie kierowałem się kluczem "skandal".

Gumowa lalka, z którą właśnie się fotografowałeś, to do tego spektaklu, czy do monodramu o Kinskim?

- Do Kinskiego. Ma na imię Danuta. Wybraliśmy się całą fundacją do sex-shopu, kupiliśmy też knebel. Śmiechu było co niemiara, zwłaszcza gdy poprosiliśmy o fakturę na FKM [Fundację Kamila Maćkowiaka - przyp. red.]. Danuta nie wystąpi na scenie, jej rola zakończyła się na pozowaniu do fotosów. Ale zamieszkała w moim fundacyjnym gabinecie.

Kończę właśnie tekst do tego monodramu, na podstawie autobiografii Kinskiego. Spędza mi sen z powiek, bo jest bardzo trudny. Przesycony seksem i chorą, rozpaczliwą potrzebą szukania jakiegokolwiek erzacu bliskości. To był popieprzony człowiek, ale chciałbym go obronić. Bardzo gorzko podchodził do zawodu aktora. Propozycje przyjmował nie kluczem reżysera czy scenariusza, ale stawki. Odmówił Felliniemu, bo dostał propozycję zagrania w japońskim filmie porno, a tam więcej płacili! Kinski nie dorabiał do aktorstwa żadnej ideologii, wręcz nienawidził tego zawodu. Balansuję, żeby dobrze wyważyć w tekście relację pomiędzy życiem prywatnym Kinskiego a jego stosunkiem do aktorstwa, bo przecież spektakl ma być interesujący nie tylko dla mnie, również dla widza. Łatwiej mi było napisać "Diva Show".

Premiera planowana jest na początek roku.

W nowym sezonie wchodzimy w realizację małych form filmowych, we współpracy z ambitnymi youtuberami. Poszerzamy działalność szkoleniową, bo nie chcemy ograniczać się do produkcji teatralnych. We wrześniu wyjdzie pierwszy numer naszego kwartalnika "Qlturalnik Łódzki". To ma być darmowe pismo, tworzone przez dziennikarzy społecznych. O kulturze i oczywiście o nas, bo to nie tylko realizacja naszej misji, również działalność autopromocyjna.

A twoje plany aktorskie?

- Trzy premiery u mnie, w fundacji, to całkiem sporo. W repertuarze poza tym wciąż mamy "Diva Show" i "Ławeczkę na Piotrkowskiej". Były przymiarki, żebym zagrał w pewnym projekcie historycznym. Sama myśl o zbroi, mieczu i klejonych wąsach nieźle mnie rozbawiła. Wolę skupić się na współczesnym repertuarze. Gram w serialu "Przyjaciółki" i, bez zmian, u Krystyny Jandy w Teatrze Polonia i w Och-Teatrze. Spełniam swoje marzenie, będąc koniem z jej stajni. Bardzo chciałbym wyjść z nią na scenę. Ona to wie, może kiedyś się uda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji