Ucieczka od mitów?
Wyspiański, jak wiadomo, najpierw przygowywał dla teatru krakowskiego własne, sceniczne opracowanie "Dziadów" Mickiewicza, a potem napisał "Wyzwolenie". Sztukę, która rozgrywa się w teatrze krakowskim i jest swoistą repliką poetycką oraz filozoficzną właśnie na "Dziady" z ich głównym bohaterem Gustawem-Konradem, jako nosicielom idei - wszystko jedno, jak ją określimy: "czterdzieści cztery", "mitu cierpienia" czy "ducha i nieba". Oczywiście, zarówno w odniesieniu do symbolu "wodza", jak i do symbolu narodu. Tym symbolom pragnie przeciwstawić Wyspiański swego Konrada z "Wyzwolenia". Konrada, który reprezentuje wolę i "żywota prawo". Ciało i ziemię. Więc człowieka z krwi i kości. Bohatera czynu!
Takie przynajmniej były pobudki autorskie wiązania "Dziadów" z "Wyzwoleniem". Jeszcze za czasów Wyspiańskiego w obu spektaklach wystąpił jeden i ten sam odtwórca ról Konradów: Andrzej Mielewski.
KONRAD SWINARSKI, po 70 latach wystawia w Starym Teatrze najpierw, jak wiadomo "Dziady", a następnie "Wyzwolenie". Konrada gra tu i tam Jerzy Trela. Czy są to zbieżności pozorne? Rzecz jasna, iż nie są. Swinarski podąża zatem wiernie śladami twórcy "Wyzwolenia". Wiernie? Tu właśnie zaczynają się pozory. Swinarskiemu nie zależy przecież na próbie rekonstrukcji drogi i przewodu myślowego pisarza, aby jeszcze raz potwierdzić prawdy znane, o związkach obu dzieł. Depcze po piętach Wyspiańskiemu - raz, jako inscenizatorowi "Dziadów", po to, żeby we współczesnej interpretacji, skomplikowanego scenicznie oraz myślowo, utworu Mickiewicza ukazać szersze, ogólnoludzkie (choć bardzo polskie) oblicze Konrada w przebudowanym do gruntu teatrze tego misterium narodowego. Drugi raz idzie tropem dramaturga, który poetycki mit cierpienia i klęski usiłował zwalczyć innym mitem "bohatera czynu". Który to bohater - osiągając świadomość twych działań i myśli - również doznaje klęski. Poezja, ów napiętnowany "tyran" ulega w końcu... podobnej tyranii poetyckiej. Ale o tym za chwilę. Spójrzmy wpierw na scenę, gdzie
"przestrzeń wokół ogromna,
jeszcze gazu i lamp nie świecono..."
Opuszczony, tuż nad podłogą hełm reflektora, rzuca zaledwie krąg przytłumionego światła. Pracownicy teatru wnoszą i wynoszą jakieś drobne rekwizyty, sprzątają. Prosceniom wysunięte, nad nim - już w pierwszych rzędach foteli na widowni, krzesło i pulpit reżyserski. Jak na próbie przedstawienia. Poza tym - ładnych zmian w układzie sceny i sali, przypominających pamiętną inscenizację "Dziadów". I oto, na tle kulis - stopniowo rozświetlanych, pojawia się Konrad (Jerzy Trela). Tak, jakby dopiero zakończył swój występ w "Dziadach"
- "ręce wiążą ogniwa / na rękach ma kajdany".
Jesteśmy w tym samym teatrze. Tyle, że w innej scenerii. Boć to replika. Nie tylko Wyspiańskiego na dzieło Mickiewicza. Replika Swinarskiego na tradycje odczytywania "Wyzwolenia". Replika wywodząca się także z jego własnej interpretacji "Dziadów".
BĘDZIE tedy teatr w teatrze. Ze wszystkimi urokami i umownościami scenicznymi. Z ostro podkreślaną dwoistością utworu: próby jakiegoś dramatu, tragikomedii nie gardzącej pogrubionymi środkami wyrazu i - próby życia. Tego życia z czasów Wyspiańskiego, które określało wymiary polityczne, społeczne i filozoficzne dla obrazu ówczesnej Polski z dawnych dziejów przed - i w trakcie jej rozbiorowego losu. Zawężenie? Skądże! Oto i właśnie pierwsze z "odkryć" Swinarskiego, ustawienie "Wyzwolenia" w proporcjach wyobraźni oraz kryteriów poznawczych epoki. Niby, zdawałoby się, rezygnacja z większych aluzji i modnych intonacji "uniwersalnych". A jednak w owych ramkach c.k. widzenia świata, jakby przy użyciu zaściankowego filtra, przez który przepuszcza wówczas Wyspiański naszą historię, dzień dzisiejszy i przyszłość, jako podstawy procesu wyzwolenia narodowego i wyzwalania się "od losu" samego Konrada - bardziej prawdopodobnie mieści się, a nawet wręcz uczytelnia, nie tak znowu przejrzysta na pierwszy rzut oka - problematyka całej sztuki.
"Muzo, chcę naród przedstawić!"
WIĘC MAMY I MUZĘ (Anna Polony), która z miejsca narzuca sztuczną aktorską pozę teatrowi politycznemu. Teatrowi sztuczności i symboli, gdyż dopiero w takim ujęciu widać, jak mało - w istocie - Wyspiański zajmował się rzeczywistością społeczną i polityczną, jak mglistymi pojęciami operował, żeby dać wyraz górnolotnym, patriotycznym ogólnikom.
Dzięki "ramkowemu" ujęciu scenicznemu Swinarskiego - sprawy te wyszły z tła. W takt poloneza (w ogóle świetnie zestrojona muzyka Zygmunta Koniecznego z kadencjami wszystkich scen) reżyser wprowadza aktorów już trzeciego teatru w teatrze: Polski z legend sielskich, anielskich i diabelskich, Polski rozwarstwionej - w kontuszach, sutannach, purpurach, krakuskach na mieszczańskich głowach, i siermięgach. Polski schematów warcholskich (Karmazyn - Wiktor Sadecki, Hołysz - Jerzy Radziwiłowicz), bełkotliwych Kaznodziejów (Roman Wójtowicz), grzmiących Prymasów (Roman Stankiewicz), Mówców (Zdzisław Zazula), Prezesów załganych retoryką (Juliusz Grabowski), Przodowników nie wiadomo w czym (Marian Słojkowski), Ojców i Synów jak z elementarza (Wojciech Ruszkowski - Jerzy Święch), Samotników naiwnoszyderczych (Stefan Szramel) i Wróżek plotkarek (Izabela Olszewska), co to wiedzą, że nie wiedzą nic... A wśród tych figur, jak symbol chocholi plącze się i pląsa Harfiarka (Joanna Żółkowska), papuga z ambicjami syreny. Zaś "szarże" husarii przez scenę są klamrą ironiczną zamykającą ten akt.
W pozłocie i przepychu stołu z jakiejś "ostatniej wieczerzy" sztampowej ojczyzny toczy się ten akt przygotowawczy, w którym Reżyser na scenie (Andrzej Kozak) dyskretnie odsłania blichtr teatru, który - choć chce być próbą serio - staje się tragikomicznym tłem przemiany symbolu Konrada w człowieka. Człowieka chorego, leczonego później i jednocześnie dręczonego przez Maski.
"W tym akcie maski znaczyć mają
takich, co myśl swą ukrywają
i nigdy jej nie stawią jasno,
cudzą jest, czyli ich własną..."
DRUGIE ciekawe odkrycie "antytradycyjne" Swinarskiego - a nawet przeciwstawiające się nowoczesnym już ujęciom (choćby takim jak u Bronisława Dąbrowskiego, w którego świetnej inscenizacji "Wyzwolnienia" 1957 r. Maski stanowiły odbicie mini-Konradów na scenie), to pomysł podstawienia pod symbole - przekroju ż y w e g o społeczeństwa, współczesnego Wyspiańskiemu. Jest to zgodne i z początkowym zamysłem autora, który widział w Maskach ludzi, a równocześnie odbiera owej publicystycznej wymianie zdań charakter czysto retoryczny. Bo właśnie tu rozgrywa Swinarski centralne sceny twojej koncepcji "Wyzwolenia". Konrad przestaje działać jak widmowa maszynka do cytatów. Jest konkretnym wcieleniem tragicznej postaci - myślącej i działającej - która dąży do prawdy, zaplątana w sprzeczności wiary i rozumu. Zwycięża, bo stawia na rozwój świadomości. Ale świadomość oślepia. Zwycięstwo zmienia się w klęskę. Jest już tylko mit. I wspaniały akord końcowy, gdy ślepiec walczy szablą, sam na pustej scenie...
"...miecz w ręku mając,
wzrok wydarty,
otoczon chórem w wieńcu żmij
jako ten wasz czterdziesty czwarty
w naród wołając WIĘZY RWIJ."
Czy to jeszcze próba teatralna, czy to jeszcze jedna próba pokonania mitu - po wędrówkach przez katedrę wawelską, wśród grobów, trumien, cmentarzy, gdzie Geniusz (Tadeusz Malak) chce - jak za kurtyną Siemiradzkiego (odmalowaną wiernie i opadającą, choć zwiewnie, to niemal niby wieko krypty na scenę) - utopić wszystko w oparach trującej POEZJI?
PROPOZYCJA teatralna Swinarskiego może - i powinna - zawierać pytajniki tego rodzaju. W końcu jego teatr jest teatrem dyskusyjnym. Także teatrem, który zmusza do dyskusji. Nie ma w nim miejsca na bierność i postawy obojętne. To chyba najlepsza ocena pracy inscenizatora i reżysera. Cokolwiek by można zarzucić poszczególnym członom widowiska - czy pewną wtórność pomysłu , "szpitala" i "leczenia" Konrada przy pomocy kaftana bezpieczeństwa, czy prawie naturalistyczną rozlewność scen II aktu - czy szokujące wprowadzenie do gry Masek, postaci np. Franciszka Józefa lub Hestii jako Statuy Wolności made in USA, a wreszcie kilku Geniuszów-tyranów poezji, jedno jest pewne: ta premiera powiększa liczbę wielkich dokonań scenicznych nie tylko w Starym Teatrze, ale w naszym teatrze współczesnym w ogóle.
GODZI SIĘ jeszcze na koniec podkreślić rozwój talentu Jerzego Treli, który od Konrada z "Dziadów" uczynił dalszy krok na drodze doskonalenia swego warsztatu aktorskiego. Niełatwo przecież udźwignąć taką rolę, a jednak Trela - choć ma inklinacje do grania niemal bez przerwy na wysokim C - wykazał oszczędność i umiar, nie tracąc ekspresji tam, gdzie wymagały tego tekst i sytuacje.
Anna Polony jako Aktorka-Muza dyskretnie a wymownie posługiwała się ironią cudzysłowu, co nadawało całości przedstawienia wyraźne akcenty gry w grze. Kapitalny epizod Wróżki wycyzelowany od początku do końca - to zasługa utrzymanego we wzorowych ryzach aktorstwa Izabeli Olszewskiej. Wstrząsającą - a prostą - scenę opowieści Starego Aktora stworzył Wojciech Ruszkowski.
Wreszcie scenografia Kazimierza Wiśniaka - kontrastującą surowość prostotę niezabudowanego wnętrza "akcji" aż po barokowe spiętrzenia oleodrukowości kipiącej kolorami, ociekającej jarmarczno-odpustową odświętnością - stwarza zamierzone przejścia nastrojów, jakby podszyte drwiną współczesnego obserwatora tamtych, scenicznych oraz pozascenicznych, dyskutantów i obserwatorów.