Artykuły

Dyktat pamięci

- Byłam w tym roku na nartach Sławsku. Przede wszystkim pod wpływem tego, co Pan pisał o swej małej ojczyźnie - jednej z trzech.

- Serio?! To mi pochlebia. Nie wiem, jak Sławsko dzisiaj wygląda. Góry chyba zostały. I niebo. Naszego domu już nie ma.

- Dom był w centrum?

- A co to jest centrum w Sławsku? Przez wieś płynie Opór, dzieląc ją na dwie części. Centrum to kościół greckokatolicki. W niedzielę narciarze ze Lwowa razem z mieszkańcami Sławska bywali tam na mszy. Znałem księdza. Przez czas jakiś mieszkaliśmy u niego w "Księżówce". Miał dwie piękne córki. Wywieźli ich, jak mi później opowiadano. Nasz dom był niedaleko rzeki. Od strony Trościanu. Przyjechała Pani zapewne od strony Tuchli, tu jest most kolejowy na rzece [rysuje na kartce], żelazny, stacja tu - to się pewnie nie zmieniło. W takich wsiach po każdej stronie stacji jest przejście, kiedy nadchodzi pociąg, rampa się zamyka. Gdyby Pani poszła stąd w prawo, w stronę Ławocznego, i stamtąd w pierwszą poprzeczną drogę... Tu droga do wsi, tu rzeka. Nasz dom stał na wzgórzu. Z okien widywaliśmy pociągi. Zimą prawie do toru podchodziła kra. Czasami.

- Między torem a Waszym domem były inne budynki?

- Na to nie było miejsca. Trochę obok dom Biziów, jeszcze dalej Georg Scott, mieszkał wyżej; niżej z boku państwo Żmudzińscy. W głębi Prysłup i Trościan. Po drugiej stronie toru, nad samą rzeką, sklep Scheina. I mostek przez Opór do wsi. W Oporze pstrągi i lipienie. A nasz dom był oczywiście drewniany, jak wszystko tam. Mógł spłonąć. Gdzie teraz chodzi się na narty?

- Najłatwiejsze zbocze z dwoma orczykami to Politech...

- To było zbocze nad schroniskiem KTN (Karpackiego Towarzystwa Narciarzy). Odgrywało rolę stoku "Pod Reglami" w Zakopanem. Można tędy zajść aż na Trościan.

- Trościan oczywiście był oblegany, mniej Pohar.

- Pohar to po drugiej stronie. I Kiczerka. Tu odbywały się slalomy, była skocznia. Jeździło się wszędzie, chyba w promieniu kilkunastu kilometrów. Ale i na Stohym po czeskiej stronie granicy.

- Trenowaliście tylko w Sławsku?

- Głównie. Ale też we Lwowie. Na Żelaznej Wodzie i Pohulance bywały nawet treningi kadry. Z trenerami PZN. Tor slalomowy znajdował się na Czartowskich Skałach. I skocznia.

- Pytam o Sławsko nie po to, by się zwierzyć, że tam byłam. Wraca Pan do bliskich sobie miejsc pamięcią, pisząc, ale nie jeździ tam.

- To naturalne, że w książce, czy książkach, miejsca akcji to Lwów, Sławsko, Baden i Wiedeń, różne teatry w różnych miejscach świata. Czas dzieciństwa, czas wojny, a później "wieku dojrzałego" - tam, gdzie mnie życie zaniosło. Piszę w pierwszej osobie, ale przecież nie o sobie. Całe prawie życie zajęło mi prowadzenie teatru (o dojrzałym życiu mówię) i inscenizowanie tekstów dramatycznych. Niewiele pozostawało czasu. Piszę więc o tym, co widziałem i przeżyłem, a widziałem rzeczy najróżniejsze. Takie rzeczy trudne do uwierzenia...

Ale byłem w maju tego roku pierwszy raz we Lwowie, po sześćdziesięciu jeden latach. Syn mnie ze sobą zabrał. Uczy tam na uniwersytecie. Pomyślałem sobie, dlaczego nie, jestem w tej fazie życia, że... Wcześniej nie chciałem pojechać. Może się bałem... Czego? Może tego, że zakłóci to wspomnienia, a ściślej wspominanie. Obraz dwudziestu kilku lat życia, które tam spędziłem. Nie wiem zresztą... Byłem niespełna cztery dni. Dziwne przeżycie... Odczuwałem je niemal jako rozrywkę, przygodę, przez cały czas emocje pozytywne, dobry humor, ale kiedy wróciłem, miałem parę gorszych dni.

Syn uważa, że mam bardzo dobrą pamięć, ale kiedy się w jednym miejscu przeżyło dzieciństwo, pamięć dana jest sama z siebie. To nie wiedza nabyta, jak moja o Warszawie. Wszystko wiemy w sposób naturalny. Dosłownie co metr potrafiłem powiedzieć, co się tutaj wydarzyło, co było. Jestem na Placu Fredry, Akademickim, teraz inaczej się nazywa, i pamiętam każdą kamienicę, kto tam mieszkał, co się tam znajdowało. To się tak nawarstwia, że wiem, co się tam zdarzyło, jak szedłem do szkoły mając siedem lat, dziewięć, dwanaście i tak dalej, i co było za Niemców, kiedy wyjechałem ze Lwowa. I tak prawie wszędzie... W Parku Stryjskim ta sama ławka, na której siadywaliśmy z Gretą, tyle że drewno wygniło, została podstawa z żelaza. I tak wszędzie...

Byłem w moim dawnym mieszkaniu na Fredry. Mieszkaliśmy tam do matury. W korytarzu długim na dziesięć metrów dwaj chłopcy grali w piłkę. My z bratem kiedyś tak samo tam graliśmy... Z okna, z którego oglądałem Józefa Piłsudskiego, widok taki sam na niegdysiejsze kasyno oficerskie. Ulica się nie zmieniła, tylko drewnianą kostkę wymieniono na kocie łby. Jednego domu brakuje, pytali mnie, czy coś tam było. Było, musiała uderzyć bomba. No i tak to...

Syn wziął samochód i jeździliśmy od miejsca do miejsca, pół kilometra, kilometr, i chodziliśmy. I znowu. Bardzo dużo widzieliśmy: teatr, gimnazjum, warsztat ślusarski w gmachu województwa. I Żelazną Wodę, i Pohulankę, bardzo dużo ważnych - oczywiście z mojego punktu widzenia - miejsc. Żeby się z tym zmierzyć, musiałbym być młodszy... Nie spotkałem ludzi, którzy pamiętaliby to samo, co ja. Kiedy pierwszy raz po wojnie wróciłem do Badenu (trzeciej bliższej ojczyzny), stanął obok mnie człowiek (to było nad strumieniem, na mostku), który podobnie jak ja pamiętał, gdzie są pstrągi. Obaj mieliśmy wtedy po czterdzieści lat. Teraz już niewielu spotykam rówieśników.

- Będzie Pan chciał wrócić do Lwowa?

- Syn odbierał teraz doktorat honoris causa tamtejszego uniwersytetu. Miałem jechać. Ale się nie złożyło.

- Czy Pan się czuje wypędzonym?

- To nie. Ale pozbawiony bliższej ojczyzny. Jak wielu Polaków.

- Dlaczego nie zajął się Pan tylko pisaniem, zajął się reżyserią?

- Właściwie zająłem się i pisaniem, i reżyserią, i jeszcze prowadzeniem teatru, co jest może rzeczą ważniejszą od samej reżyserii. Felietony przecież pisywałem niemal przez cały czas prowadzenia Teatru Współczesnego. Kiedyś powiedziałem Edwardowi Csató, mojemu przyjacielowi, który był redaktorem "Teatru", że kończą się tematy do felietonów. "Pisz wspomnienia" - powiedział. Napisałem o tym, jak mnie wyrzucili ze szkoły teatralnej. Jerzy Timoszewicz przeczytał, to inny mój przyjaciel, przyszedł do mnie, wypytywał o różne rzeczy i coś gryzmolił. Pomyślałem, że jak interesuje Timoszewicza, to może kogoś jeszcze zainteresuje. Napisałem jeden tom, potem drugi, potem trzeci i teraz czwarty. Więcej już nie zdążę, bo to zawsze parę lat trwa taki tomik.

- Wyróżnia Pana "infantylno-obiektywizujący" styl - to określenie z Pana książki - który daje się zauważyć już w tekście pisanym w czasie okupacji. Taki dystans do rzeczywistości i samego siebie jest rzadki u młodego człowieka.

- Pewnie mam takie usposobienie. Może nie jestem taki, a chciałbym być. Któż to wie... Zresztą tamten tekst napisałem pod koniec wojny. Po sześciu latach takiej wojny, jaką przeżyłem, nikt już nie jest ani całkiem młody, ani niedojrzały. Poza tym, jak powiedziała przed laty pewna młoda osoba, jestem produktem zgubnych nauczycieli sceptyków i relatywistów. Nie wiem, czy tak jest naprawdę, ale ona była o tym niewątpliwie przekonana. Zresztą nadal kocham Jurka Kreczmara i Jerzego Stempowskiego - swoich profesorów ze szkoły teatralnej.

- Jedyna wyraźna różnica między Panem piszącym w latach czterdziestych a obecnie to objętość tekstu. Kiedyś był Pan rozlewniejszy.

- Z czasem przekonałem się, że inni już wszystko napisali lepiej. Pozostaje to, co sam przeżyłem. Tego nigdy nie może być wiele.

- W chwili ogłoszenia stanu wojennego znalazł się Pan w Berlinie Zachodnim. Pisze Pan, że po raz pierwszy po wojnie poczuł się Pan wolny. Czyżby cały czas czuł się Pan zniewolony?

- Poza wyjątkowymi sytuacjami człowiek nigdy nie jest całkiem wolny. To oczywiste przecież. Niewola wojenna, może więzienie, i taka sytuacja, jak moja w ówczesnym Berlinie, to rodzaj wolności bardzo przez krótki czas atrakcyjnej. Sam piszę przecież o tym, że to niedługo trwało. Do wilii tylko.

- Z początku książka układa się w opowieść autobiograficzną, by później stać się galerią portretów aktorów, zdarzeń przywołanych poprzez teatr.

- Pisywałem w kolejności własnych kaprysów, skojarzeń, dyktatu pamięci. W książce kolejność "naturalna" nie wydała mi się najlepsza. Chciałem, żeby na początku był "Odwrót" 1939, a na końcu "Powrót 1945". Resztę ułożyła redaktor Agnieszka Rabińska. Poprosiłem o okładkę Andrzeja Dudzińskiego, również autora okładki poprzedniego tomu. Może to moje "ćwiczenie pamięci" to próba porozumiewania się z czytelnikami na sposób, w jaki ze mną porozumiewali się moi nauczyciele, polscy inteligenci starej daty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji