Całe Wyzwolenie
Kolejność była jak najbardziej właściwa. Po "Dziadach" Konrad Swinarski wystawił "Wyzwolenie". Na pustą, czarno okotarowaną i obramowaną scenę Starego Teatru (czernią obite są również ściany widowni), oświetloną roboczym tylko światłem i wydezynfekowaną uprzednio przez pracownika technicznego - wszedł Mickiewiczowski Gustaw-Konrad, Jerzy Trela, zakuty w kajdany, aby przemienić się w Konrada z "Wyzwolenia", Konrada Wyspiańskiego. "Idę z daleka, nie wiem, z raju czyli z piekła..." - te same słowa w zmienionym tylko szyku mówił przecież Gustaw w IV części "Dziadów". Przemiana tych Konradów następuje w chwili rozkucia bohatera przez maszynistów teatralnych. Zdejmują mu kajdany, "znaki więzień i męki". "Jesteś wolny" - mówi jeden z nich.
Jest wolny tą wolnością, jaką mógł dysponować w Galicji w roku 1902. Swinarski w sposób zdumiewająco wierny idzie za tekstem Wyspiańskiego. Dzieje się tak w całym przedstawieniu. Buduje na scenie "Wyzwolenie" historyczne, "rzecz napisaną w roku 1902, dziejącą się na scenie teatru krakowskiego". Uwidacznia nawet na scenie którego teatru, opuszczając na znak przerwy miniaturę kurtyny Siemiradzkiego. Wystawia więc Wyzwolenie historyczne (choć oczywiście nie żadną rekonstrukcję prapremiery) i udowadnia jednocześnie jak bardzo jest to dzieło ponadczasowe. Udowadnia po prostu, że jest arcydziełem i wielu z nas przekonuje o tym po raz pierwszy. Potrafił przeczytać je wspaniale i z równie wspaniałą, przenikliwą precyzją zmaterializować na scenie. Osiągnął jedność myśli i formy tak wielką i tak naturalną, że stajemy przed jego dziełem zdumieni i zadajemy sobie pytanie naiwne, dlaczego dotąd działo się z "Wyzwoleniem" inaczej ?
Wydaje się, iż działo się inaczej dlatego, że mało kto próbował zmierzyć się z całym "Wyzwoleniem", dopowiedzieć je za Wyspiańskim do końca, rozszyfrować wszystkie jego znaczenia we wzajemnych powiązaniach myślowych i konstrukcyjnych. Wiadomo, że dramat jest wielki objętościowo, skomplikowany i zawiły. Jedni mówili: grafomania, inni poprzestawali na rozwiązaniach cząstkowych, skupiając się na jednym kręgu spraw, przeważnie na publicystyce. I uwspółcześniano, uwspółcześniano... Z powojennych inscenizacji sam wspominam najlepiej przedstawienie Bronisława Dąbrowskiego w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie z roku 1958 (a więc poprzednie krakowskie...), właśnie nie uwspółcześniane w sposób zewnętrzny, a mające wtedy niesłychanie żywą wymowę współczesną, niemal agitacyjną. Pamiętam, że było to jedno z najsilniejszych moich przeżyć teatralnych. "Musimy coś zrobić, co by od nas zależało, zważywszy, że dzieje się tak dużo, co nie zależy od nikogo" - te słowa Konradowe wynosiło się wtedy z teatru.
Swinarski w swoim drążeniu istoty całego "Wyzwolenia" odrzuca interpretacje publicystyczne, uważa, że nie ma ono charakteru agitacyjnego. "Twierdzę, że "Wyzwolenie" jest bliższe spowiedzi niż publicystyce" - mówi w programie. Przede wszystkim jednak jest dla niego tragedią. Tragedią Konrada głównie, w której odbija się tragedia Wyspiańskiego - artysty i patrioty.
Tragedię mógł reżyser wyprowadzić tylko z całości utworu. Cóż znaczy ta podkreślana tu wielokrotnie całość ? Oczywiście nie znaczy grania pełnego, integralnego tekstu dramatu, bo wtedy przedstawienie musiałoby trwać znacznie dłużej niż owe trzy godziny, w których się zamyka. Skrótów jest jednak wyjątkowo mało i dotyczą ilości słów - nigdy spraw, ani istotnych elementów treściowych i konstrukcyjnych zawartych w tekście. Wielu szczegółów zapisanych przez Wyspiańskiego i wielu tekstów tak dawno nie oglądaliśmy i nie słyszeliśmy podczas przedstawień "Wyzwolenia", że prawie zapomniało się iż w ogóle są one w tym dramacie napisane. Myślę, że nie tylko ja chciałem to po przedstawieniu sprawdzić i nie tylko ja przeczytałem na nowo "Wyzwolenie". Jest wszystko i prawie dokładnie tak samo, jak u Swinarskiego na scenie... Reżyser postanowił nie pominąć niczego z propozycji poety, ogarnąć wszystkie myśli i wskazówki teatralne utworu i ściśle na ich podstawie zbudować logikę myślową i artystyczną przedstawienia. Tragedia, jaką wystawił, wysnuta została ze wszystkich elementów dramatu Wyspiańskiego i wszystkie je objęła. Reżyser zaufał autorowi i wziął na siebie - jak to ładnie sformułowała Marta Fik - pełną za niego odpowiedzialność.
Nie znaczy to rzecz jasna, aby Swinarski nie miał własnych pomysłów interpretacyjnych i czysto scenicznych. Całe przedstawienie jest przecież interpretacją, czyli scenicznym wytłumaczeniem tego, co Wyspiański napisał. Nie są to jednak nigdy pomysły przeinaczające - najwyżej dopowiadające coś, co nie jest do końca dopowiedziane i określone, precyzujące znaczenia i szczegóły z tą ulubioną przez Swinarskiego dosłownością i rzeczową konkretnością, przeciwną wszelkiej mglistej symbolice. Jest w tych "dopowiedzeniach" kilka rzeczy kapitalnych, nie mówiąc już o zwykłej klasie jego reżyserii w zakresie pracy z aktorami czy budowania sytacji scenicznych. Aktorstwo jest w przedstawieniu bezbłędne. Wybitna i zdumiewająca wytrzymałością aktora jest rola Treli. Wybitna rola Anny Polony (Muza) i epizody Joanny Żółkowskiej (Harfiarka), Izabeli Olszewskiej (Wróżka), Wiktora Sadeckiego (Karmazyn), Wojciecha Ruszkowskiego (Stary Aktor).
Pora spróbować opowiedzieć jak przebiega i jaką ma treść tragedia w tym "Wyzwoleniu", a pozwoli to również na powiedzenie czegoś konkretniejszego o rozwiązaniach i interpretacjach reżyserskich. Więc Mickiewiczowski Konrad zjawia się w krakowskim teatrze i wkracza w polską (ściślej: galicyjską) rzeczywistość roku 1902. Zjawia się z programem działania, programem "wyzwolin". To "wyzwolenie" - ma jak słusznie mówi Swinarski - wiele znaczeń. Nie tylko bezpośrednio niepodległościowe. Ma to być również wyzwolenie narodu z jego kompleksów i fałszywych ambicji, wyzwolenie spod wpływu tych ,"co mu kradną duszę", wyzwolenie od tego wszystkiego złego, o czym mówi Konrad w sporze z Maskami. A także od zgubnego wpływu mesjanistycznej, mistycznej poezji i mesjanistycznych koncepcji Mickiewicza, o czym mówi cały spór z Geniuszem. Pierwsze zetknięcie i pierwsza rozmowa Konrada to spotkanie z robotnikami teatralnymi, prostymi ludźmi, pracownikami technicznymi teatru. Im to od razu obiecuje czyn i prosi o pomoc. Drugie zatknięcie się z ludźmi to spotkanie z Reżyserem, Muzą, aktorami.
Dlaczego Konrad zjawia się w teatrze, a nie gdziekolwiek indziej? Bo jest poetą, artystą nie rozgraniczającym sztuki i rzeczywistości, wierzącym w jej magiczną i nieograniczoną siłę. W rozmowie z Maską 18 powie: "Poczekaj, poczekaj, poczekaj. - To musi mieć formę artystyczną, ha, tak, tak - formę nieodwołalną, artystyczną, formę nieodwołalnego piękna, przed którym nie ostoi się nic, które jak młot walić będzie i przed którym wszystko polęże". To przekonanie jest jego "skazą" i jedną z przyczyn klęski. Ale przecież nie jedyną przyczyną. Swinarski wskazał w swoim przedstawieniu i na inne przyczyny, tkwiące w samym narodzie. Jego Konrad zdobywa świadomość stanu tego narodu i narastanie owej świadomości jest równocześnie narastaniem jego tragedii i przybliżaniem klęski zamiaru wyzwolenia przez czyn. Udaje mu się jedynie wypędzić Geniusza, pokonać jego grobowy program - a i to niestety w teatrze, nie w rzeczywistości, a więc, jak sam się przekona, tylko na niby. Wypędzeniem Geniusza kończy się bowiem widowisko "Polska współczesna", zainscenizowane przez Konrada, Muzę i Reżysera na scenie krakowskiego teatru. Widowisko, które według jego oczekiwań miało być czymś więcej niż tylko teatrem, które miało coś zburzyć i coś zbudować w rzeczywistości, i mieć swój dalszy ciąg rzeczywisty.
Widowisko "Polska współczesna" jest u Swinarskiego jakby pierwszym etapem zdobywania przez Konrada świadomości o współczesnych Polakach. Inscenizują je tu bardziej Muza i Reżyser niż sam Konrad. On je raczej obserwuje od ustawionego na widowni reżyserskiego stolika. "Polskę współczesną twórzcie" - mówi Muza do reszty aktorów. "Sercem szczerem. Tak jak ją widzim współcześnie dokoła" - dodaje Reżyser. I pokazuje Swinarski ową Polskę współczesną, Polskę krakowską z 1902 roku. Pokazuje w sposób parodystyczny, ale nie za ostry, subtelnie dawkuje śmieszność i manierę teatralną epoki. Rzecz dzieje się, jak sugeruje dekoracja Kazimierza Wiśniaka, w katedrze wawelskiej, ale nie tylko, bo stoi tu także długi stół, za którym przy wielkich wazach i kielichach siedzą Prezes, Przodownik, Kaznodzieja, i inni reprezentanci społeczeństwa. Wyraźnie już i tylko katedrę wawelską, tak jak życzył sobie tego Wyspiański, będzie wyobrażać ta sama w zasadzie sceneria w akcie trzecim (pojawią się dymy kadzideł i pogłos uzyskany za pomocą ukrytych mikrofonów). Postacie są konkretne, krakowskie, z epoki. Prezes to hrabia Tarnowski, Prymas - kardynał Puzyna, Przodownik przypomina któregoś z inteligenckich chłopomanów, bo na miejski ubiór ma narzuconą krakowską sukmanę, a na głowie rogatywkę z pawimi piórami. Obraz jest żałosny i Konrad rzuca tym wszystkim na koniec gniewne słowa "Warchoły to wy!"
W tekście Wyspiańskiego słowa te otwierają drugi akt i zwrócone są do Masek. U Swinarskiego to nieznaczne przesunięcie tekstowe łączy oba akty. Bo za chwilę wszystko zniknie i na pustej scenie zacznie się rozmowa Konrada z Maskami. Inny plan dramatu i inny plan przedstawienia. To już nie próba w teatrze, ale osobisty, prywatny wątek Konrada. Połączenie obu aktów ma tu, jak mi się zdaje, sens głębszy. Rozmowa z Maskami jest następnym etapem poznawania przez Konrada społeczeństwa, poznawania w bliższym planie i bardziej na serio. Maski są bowiem u Swinarskiego znowu konkretnymi postaciami z epoki, co określają świetnie kostiumy Wiśniaka. Jedna jest nawet samym Franciszkiem Józefem, inna austriackim policjantem, reszta reprezentuje różne odłamy społeczeństwa z ich stereotypami myślowymi i poprzestawaniem na półprawdach.
Z takimi to przeciwnikami dyskutuje i walczy Konrad. Końcowy fragment tej walki oparł reżyser na kapitalnym pomyśle. Oto Maski usiłują uleczyć Konrada z szaleństwa, w jakie w ich przekonaniu popadł. Nie przerywając dyskusji ustawiają na scenie łóżko i aparat do transfuzji, ubierają mówiącego cały czas bohatera w szpitalną koszulę (kaftan bezpieczeństwa?). Jest lekarz, mający pod białym fartuchem austriacki mundur, i sanitariusze. Potem wszystko znika. Konrad mówi sławną modlitwę z końca drugiego aktu, a potem dostaje z rąk Hestii pochodnię, która pozwoli mu rozniecić ludzkie serca ogniem i zagrzać do czynu. Ale Hestia przemawia już z teatralnego postumentu. Więc znowu mamy jakby łącznik między aktami.
Po antrakcie wracamy do widowiska "Polska współczesna". Rozegra się teraz rozprawa z Geniuszem. Nie będzie łatwa. Geniusz pojawi się na widowni, potem będzie usiłował wejść na pomnikowy cokół z jednej strony sceny, potem z drugiej. Wreszcie Konrad wytrąci mu kielich z rąk i zatrzaśnie wejście do grobowej krypty, dokąd wabił naród Geniusz. W tych scenach uderza już różnica pomiędzy działaniem Konrada, które jest działaniem autentycznym, działaniem na serio, a sztucznością, jawną teatralnością reszty. I oto aktorzy kończą widowisko i następuje wielkie, tragiczne rozczarowanie Konrada. "Gdzieżem zaszedł? Co chciałem uczynić? - Czym będę? Przyniosłem wam pochodnię, zabroniłem grobu! Jakżeż wy to żyć chcecie? (...) O symboliczne kłamstwo, świeć nad całym polem!" Przyszedł kolejny etap zdobywania przez Konrada świadomości, ostateczny. Uzyskał świadomość granic sztuki, jej bezsilności i fałszu.
Zostaje sam w pustym teatrze. "Sztuka mię czarów siecią wiąże (...) Jak wyjdę z kręgu czarów Sztuki?" Nie wyjdzie, bo oto pojawiły się Erynie, dokładnie jak w tekście, aby ukarać go za pomyłki. Będą go szarpać, wydrą mu oczy i nie wskażą żadnego wyjścia z tego gmachu. Tak, jak to Wyspiański zamknął "Wyzwolenie" w drugim wydaniu, z r. 1906, skreślając końcowy wiersz, w którym przedtem dawał Konradowi szansę wyjścia w świat z wołaniem w naród "Więzy rwij!!!". Ale któż to u Swinarskiego przedzierzga się w Erynie? Stają się nimi robotnicy teatralni, którzy przyszli niby sprzątnąć scenę. Ci sami, z którymi rozmawiał na początku, obiecując im czyn. Jest to wielki pomysł reżysera i wielka scena finałowa przedstawienia.
Tragedia Konrada dopełnia się. Erynie pozbawiają go oczu i zostawiają samego na środku sceny, dając mu jeszcze (jak u Wyspiańskiego) do ręki - jakby na urągowisko - szablę. Na dodatek jest to szabla z teatralnej rekwizytorni (to dopełnienie wynikło już w sposób naturalny z owego pomysłu, aby Eryniami zostali pracownicy techniczni teatru)! Oślepiony jak Edyp, i jak Edyp z dopełnioną świadomością, pozostaje tak Konrad Swinarskiego i Treli - zaplątany w sceniczną kotarę, leżący, wymachujący bezsilnie wręczoną mu przez Erynie teatralną szablą.