Artykuły

Córka Kantora na nowojorskiej scenie

- Dowiedziałam się, że Kantor ma dziecko, córkę. Kiedy się poznałyśmy, pomyślałam: dlaczego by nie pokazać jej punktu widzenia na ojca i jego sztukę? - mówi Elizabeth LeCompte, reżyserka teatralna i liderka słynnej nowojorskiej The Wooster Group w rozmowie z Mikem Urbaniakiem w Wysokich Obcasach.

Co jeszcze, poza byciem wizualną artystką tworzącą w teatrze, łączy cię z Tadeuszem Kantorem?

- Fascynacja przestrzenią, w której pracuję, i otaczającymi mnie w niej przedmiotami. Kantorowska architektura wyobraźni jest czymś, z czym się bardzo identyfikuję. Kantor zarówno metaforycznie, jak i dosłownie tworzył w pokoju - ja tworzę w naszym garażu na Manhattanie. Myślę, że łączy nas też sposób, w jaki prowadzimy nasze zespoły aktorskie. Kantor znał swoich aktorów na wylot i wykorzystywał tę wiedzę, tworząc rozmaite konstelacje na scenie. Ja robię podobnie.

Kiedy go odkryłaś?

- W latach 80. poszłam zobaczyć jego "Umarłą klasę", którą zaprosiła nowojorska La MaMa. To było niezwykłe doświadczenie. Oglądając Kantora na scenie, cały czas się zastanawiałam: czy on myśli, że występuje? Co tak naprawdę oznacza jego obecność na scenie? Dlaczego on w ogóle na niej jest? To mi długo nie dawało spokoju i wpływało na moje myślenie o teatrze. I nagle, po latach, Paweł Potoroczyn, ówczesny dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza, proponuje mi, żebym w setną rocznicę urodzin Tadeusza Kantora zrobiła spektakl inspirowany twórczością tego wielkiego artysty. Byłam zaskoczona.

Dlaczego?

- Bo słyszałam, że mój spektakl o Jerzym Grotowskim, który pokazywaliśmy w Polsce, nie został zbyt ciepło przyjęty. Zdziwiło mnie więc, że znowu mnie chcecie, ale byłam z tego powodu szczęśliwa.

Zaczęłaś od wizyty w Krakowie.

- Spędziłam dużo czasu w Cricot 2 i Cricotece, w domu Kantora i jego pracowni. Przegadałam też wiele godzin z jego aktorami i współpracownikami. Chciałam być w jego miejscach z jego ludźmi i byłam ciekawa czasów, w których żył i tworzył. Krótko mówiąc, zafascynował mnie świat Kantora.

Coś cię w nim zaskoczyło?

- Jego obsesyjne wręcz porządkowanie, układanie i podpisywanie przedmiotów. Jego pracownia była idealnym miejscem do medytacji, co jest raczej zaskakujące, kiedy myślimy o miejscach pracy artystów. Kojarzymy je raczej z bałaganem.

Oprócz aktorów twojej słynnej The Wooster Group w "A Pink Chair" występuje Dorota Krakowska, córka Kantora. Jej kilkakrotne pojawienie się w spektaklu jest dla mnie, muszę przyznać, najciekawsze. Dlaczego postanowiłaś ją zaangażować?

- Zacznijmy od tego, że dowiedziałam się o jej istnieniu, bo ktoś mi powiedział, że Kantor ma dziecko. Kiedy się poznałyśmy, pomyślałam, że dlaczego by nie pokazać jej punktu widzenia na ojca i jego sztukę. Dlaczego nie zaangażować kogoś, kto ma być może dostęp do tajemnicy Kantora?

Nie bałaś się, że to się może źle skończyć? Dzieci są często strażnikami pamięci o rodzicach.

- Ale nie w tym przypadku. Postanowiłam zaryzykować i się przekonać, jak to będzie. Szybko się okazało, że Dorota ufa mojej artystycznej intuicji, a ja ufam Dorocie, która, nawiasem mówiąc, jest dramaturżką naszego przedstawienia.

Co było największym wyzwaniem?

- Czas, który był bezlitosny, a pamiętaj, że nie pracowaliśmy na gotowym tekście. Wszystko powstawało w trakcie prób. Uwielbiam tak pracować, ale kilka tygodni na zrobienie spektaklu to jednak mordercze tempo.

Oglądając "A Pink Chair", zastanawiałem się, co amerykańska widownia z tego rozumie. Czy ty, robiąc spektakl, zadałaś sobie takie pytanie?

- Nie, nie myślę o tym. Mam poczucie, że nasze spektakle są otwarte dla wszystkich. Oczywiście amerykańska widownia widzi je w inny sposób niż na przykład polska, ale każda wyciąga coś dla siebie. Akcenty rozkładają się różnie, ale przesłanie jest zawsze uniwersalne.

Łączysz w spektaklu wiele pamięci - pamięć Kantora, pamięć The Wooster Group, pamięć Doroty i w końcu swoją własną. Dużo jak na nieco ponadgodzinny spektakl. Jak ci się to udało?

- Pojęcia nie mam. Szłam po prostu za własną intuicją.

Łatwizna.

- Tak ci się tylko wydaje.

Sukces?

- Ja nie do końca rozumiem to słowo w teatrze, ale wiem, że sukces jest wtedy, kiedy napisze o tobie dobrze "The New York Times". Czekamy więc na recenzję.

I na pokazy spektaklu w Polsce?

- Byłoby wspaniale pokazać "A Pink Chair" polskim widzom. Rozumiem, że nas zapraszasz?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji