Artykuły

A troski zostawcie w szatni...

"Cabaret" Joego Masteroffa, Johna Kandera i Freda Ebba w reż. Eweliny Pietrowiak w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Was.

Słynny "Cabaret" Joego Masteroffa, z niezapomnianą muzyką Johna Kandera i znakomitymi tekstami piosenek Freda Ebba, oparty jest na dramacie "I Am a Camera" Johna van Drutena. Z kolei wspomniana sceniczna wersja to adaptacja semibiograficznej powieści Christophera Isherwooda "Goodbye to Berlin". Autor w latach 30. XX wieku przebywał w Berlinie, a tam korzystając z niepowtarzalnej atmosfery życia kabaretowego, nieskrępowanej żadnym ograniczeniem ani konwenansem, miał okazję poznać amerykańską piosenkarkę Sally Bowles oraz innych bohaterów. Opisał ich później w serii krótkich opowiadań i powieści "o społeczeństwie w stanie rozkładu". Na podstawie musicalu "Cabaret" reżyser Bob Fosse nakręcił film z Lizą Minnelli i Michaelem Yorkiem w rolach głównych. To niewątpliwe jeden z największych hitów w historii światowego kina. Film obrazuje faszyzm rodzący się w Niemczech oraz postępującą dekadencję Berlina, pokazaną przez pryzmat nocnego życia pewnego kabaretu i występy burleskowych artystów.

Ukazana w musicalu historia dzieje się w Berlinie wczesnych lat 30. Mamy w niej dramaty i namiętności, sporo rubasznej, nieskrępowanej zabawy z erotycznym podtekstem oraz politykę w tle. Hitlerowcy pomału dochodzą do władzy, ale mieszkańcy zdają się tego nie dostrzegać. Cliff Bradshaw (Mateusz Weber), młody, mało znany amerykański pisarz, przybywa do stolicy Niemiec, by tam szukać natchnienia i inspiracji do swej nowej powieści. W pociągu poznaje Niemca, Ernsta Ludwiga (Tomasz Budyta), który pomaga mu w znalezieniu mieszkania w niewielkim pensjonacie zaprzyjaźnionej z nim Fräulein Schneider (Agnieszka Wosińska). Ponadto zaprasza młodzieńca do Kabaretu Kit Kat, by tam w nieskrępowanej atmosferze spędzić sylwestra. W muzycznym klubie Cliff zwraca uwagę na młodą i atrakcyjną szansonistkę kabaretową - Sally Bowles (Anna Gorajska). Zauroczony jej świeżością i wdziękiem zaprasza dziewczynę do siebie. Sally zatrzymuje się u Cliffa na dłużej, a z czasem ich swobodny układ przeradza się w głębsze uczucie. Ale to tylko jeden ze scenicznych wątków musicalu prezentowanego w Teatrze Dramatycznym. Oprócz młodych i korzystających z życia bohaterów pojawiają się Fräulein Schneider i Herr Rudolf Schultz (Piotr Siwkiewicz), Niemiec żydowskiego pochodzenia. Ich miłosna relacja nie jest już tak beztroska, jak ta między Cliffem a Sally.

Muszę przyznać, iż śledząc rozwój akcji scenicznej, trudno uniknąć porównań z dziełem Boba Fossa, choć pani reżyser trzyma się oryginalnego scenariusza, a spektakl nie przypomina aż tak bardzo filmowej wersji z genialną Lizą Minnelli w roli Sally, znakomitym szalonym konferansjerem, czyli Joelem Greyem i nieśmiałym Michaelem Yorkiem. "Kabaret" Eweliny Pietrowiak jest musicalem z librettem Joego Masterhoffa i piosenkami w rewelacyjnym tłumaczeniu Wojciecha Młynarskiego, co stanowi jego atut, ale też stawia przed aktorami oraz twórcami nowe wyzwania.

Jeśli chodzi o warstwę muzyczną, to oceniam ją bardzo dobrze. Z wielką przyjemnością wsłuchiwałam się w brzmienie takich szlagierów, jak "Willkommen", "Money money", "Mein Herr", "Tomorrow Belongs To Me" czy "Cabaret", doceniając i smakując niezwykle udane aranżacje muzyczne. Nie byłoby to możliwe bez znakomitego Mistrza Ceremonii i jego zespołu - aktorów Teatru Dramatycznego. Oczywiście daleko nam do broadwayowskiego blasku, charmu i szyku, ale styl został zachowany. Umiejętności wokalne też mogą imponować, choć przecież na scenie widzimy aktorów dramatycznych, a nie zawodowych tancerzy czy śpiewaków. Oczy przyciągają artystki kabaretowe, których burleskowy taniec i śpiew nie ustępują zawodowcom. Dziewczęta radzą sobie znakomicie, zwłaszcza urokliwa Anna Szymańczyk jako Rosie, a oprócz niej Anna Gajewska - Lulu, Agata Wątróbska w roli Franchie i Natalia Sakowicz - Helga.

W głębi, na podwyższeniu miejsce swe znalazła orkiestra, wytrawny big-band na żywo akompaniujący artystom. Spore instrumentarium to ważny element, który przydaje spektaklowi smaku i wprowadza widza w beztroską atmosferę nocnego berlińskiego klubu lat 30., nieco rozpasaną, trochę kiczowatą, rozświetloną neonami. Spektakl nie jest tak widowiskowy, jak wersje prezentowane w teatrach Nowego Jorku, choreograficzne rozwiązania są oczywiście skromniejsze, scenografia również, ale trzeba pamiętać, że możliwości naszej rodzimej sceny są dużo, dużo mniejsze. Co ciekawe, Ewelina Pietrowiak w swej inscenizacji wykorzystała pomysł z opuszczającym się lustrem. To przejmujący moment pod koniec przyjęcia zaręczynowego Fräulein Schneider i Herr Rudolfa Schultza. Fräulein Kost, a za nią inni bohaterowie stają w szeregu, unoszą prawe dłonie i wykonują pieśń "Tomorrow Belongs to Me". Ogromne lustro, które pojawia się za ich plecami, odbija zniekształcone sylwetki aktorów i twarze widzów. Chodzi o potęgowanie wrażenia tłumu, który bez mrugnięcia, z powagą prezentuje swe poparcie dla władz faszystowskich Niemiec.

Gwiazdą spektaklu i królem sceny w warszawskiej wersji "Kabaretu" jest niewątpliwie - nie po raz pierwszy zresztą - Krzysztof Szczepaniak. Mistrz Ceremonii zawsze uśmiechnięty, demoniczny, nieprzenikniony, śpiewa i tańczy jak młody bóg. Często komentuje sytuacje, czasem bawi, czasem przeraża. Głosem, grymasem twarzy, ruchem, gestem. Nie boi się odrobiny perwersji, śmieszności, a przede wszystkim dionizyjskiej przesady w czerpaniu uciechy z życia. A przy tym wszystko kontroluje, nad wszystkim panuje. Jego pierwsze słowa ("Życie rozczarowało was? Zapomnijcie o nim. Troski zostawcie w szatni. Tutaj życie jest piękne!") wprowadzają nas w nastrój onirycznej zabawy, królującej w muzycznym klubie Berlina początku lat 30. Tu nie obowiązują żadne zasady (pozornie), a najważniejsza jest wolność i zwariowana muzyka. A w tle, niby niepostrzeżenie, rodzi się nazizm. Musical nie bombarduje widza wielkimi nazwiskami czy ideologiami. W sposób bardzo delikatny pokazuje początki hitlerowskiej dyktatury, faszyzmu i antysemityzmu oraz dekadencję stolicy Niemiec. Jak łatwo dostrzec, kabaret Kit Kat również nie ucieknie od historii, bo nawet tu Mistrz Ceremonii, błazen nad błaznami, wciela się w rolę mężczyzny ślepo zakochanego w małpie, która jest Żydówką! Okrutne i przejmujące.

Nie porusza mnie zbytnio historia miłosna Cliffa Bradshaw'a i Sally Bowles. Młodzi, naiwni ludzie, którzy poznali się gdzieś w wielkim mieście, niedojrzali do poważnych życiowych wyborów, mogliby spotkać się tu i teraz, a ich relacja byłaby podobna. A może właśnie o to chodzi twórcom musicalu? Mimo tego przyznaję, Mateusz Weber gra solidnie, z wyczuciem, delikatnością i naturalnością kreuje postać amerykańskiego pisarza. Natomiast Anna Gorajska jest urocza i wdzięczna, ale pozostawia niedosyt. Jej postaci brak wyrazistości, tego "czegoś", co powinna mieć wielka gwiazda, artystka kabaretowa, uwodzicielka uwielbiana przez mężczyzn. Owszem, jej Sally jest słodka, czasem zabawna, jednak nie ma w niej elektryzującej charyzmy, buzujących emocji oraz swobodnego humoru. Duże większe wrażenie robi inny motyw - rodzące się uczucia żydowskiego kupca Rudolfa Schultza do Aryjki, Schneider. Wątek tragiczny w swej wymowie, bez szczęśliwego zakończenia. Historia i polityka nie pozwoli dojrzałej parze na spełnienie ludzkich, prostych pragnień. Agnieszka Wosińska i Piotr Siwkiewicz bardzo wymownie, prawdziwie i z nieudawanym dramatyzmem pokazują charakter swych bohaterów, ich rozterki i smutek. W spektaklu Eweliny Pietrowiak jest jeszcze jedna znakomita, choć drugoplanowa postać - Magdalena Smalara i jej Fräulein Kost. Wielokrotnie podziwiałam tę artystkę na scenie, słyszałam jak śpiewa i doceniałam wielki talent, nie do końca wykorzystany przez teatralnych twórców. Tym razem znów mnie zauroczyła swą znakomitą kreacją. Doskonale zagrana rola panienki lekkich obyczajów, z humorem i pazurkiem, jest elektryzująca za każdym razem, gdy wkroczy do akcji.

A teraz czas na podsumowanie. "Kabaret" to udane, niebanalne, inteligentne przedstawienie, które warto zobaczyć i usłyszeć. Dla kilku wspaniałych aktorów, znakomitych tekstów, muzyki i solidnej reżyserii oraz zakończenia, które jest niezwykle mocne. Jednak trzeba pamiętać, że to musical, a nie grecka tragedia. Mimo poważniejszego przekazu i okazji do refleksji oraz kilku nieznaczących mankamentów ma on przede wszystkim bawić dorosłych widzów. I bawi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji