W trójkącie: Mickiewicz, Wyspiański, Swinarski
NIEOCENIONA gawędziarka - pani Lucyna, żona Józefa Kotarbińskiego, wieloletniego dyrektora Teatru Słowackiego w Krakowie, świetnego aktora i reżysera, odnotowała na kartach swych wspomnień:
,,- Czy nie pisze pan taraz nic dla sceny? - pytał mój mąż Wyspiańskiego, już podczas pracy nad "Nieboską".
- Piszę. Może skończę, jak zobaczę "Nieboską" - odpowiedział.
I w miesiąc po wystawieniu ,,Nieboskiej" już wychodziło na scenę to dzieło, pełne ironii, sarkazmu i bólu, bez cienia wiary i nadziei, a jednak mające swe źródło w bezmiernej miłości. Imię dał mu autor "Wyzwolenie , choć wszystko w niem, spętane kajdanami ułomności, przewinień, pustki moralnej, wyzwolenia nam nie wróżyło...
Miałam nieostrożność zapytania podczas prób Wyspiańskiego, bardzo nieśmiało, ale jednak zapytałam:
- Jak mam, panie, ubrać "Samotnika"?
Stalowe oczy, niby sztylety, zwrócił na mnie i po chwili milczenia powiedział:
- T-a-a-a-k - robiąc przy tem gest szeroki, powłóczysty. I zginął odrazu, jak kamfora...
A kiedy, słuchając Hestij, ośmieliłam się powiedzieć:
- Niech jej pan podda ton, ona to mówi źle... - odpowiedział:
- Nie. Owszem. Dobrze. I narysował ręką w powietrzu jej sylwetkę, która istotnie w drapowanych fantastycznie fałdach na wysokiej, smukłej postaci, była bardzo piękna..."
Słowo w słowo jakbym słyszał naszych dzisiejszych scenografów-inscenizatorów na próbie. Jest zaiste coś wzruszającego w tym, jak wielkie sprawy i wielcy ludzie, oglądani z bliska, tracą swoje proporcje, stają się domowi, powszednieją i maleją. Oto naraz "Wyzwolenie" okazuje się kolejną pozycją współczesnego autora do zapchania repertuarowej dziury. Oto jeden z najznakomitszych inscenizatorów polskich przemienia się w niezdecydowanego scenografa, czmychającego przed drobną sprawą. Oto reżyser sprowadzający swe uwagi na rozdroża plastycznego komentarza o wieloznacznej wymowie. Oto Wyspiański zagubiony wśród problemów własnego dzieła, zdolen wydobyć się na światło ramp scenicznych jedynie z życzliwą pomocą dyrektora Kotarbińskiego lub jego małżonki.
Czyżby więc od początku, od dnia prapremiery, tj. 28 lutego 1903 roku, reżyserów obciążał obowiązek prawidłowego odczytania, a więc niejako poprawienia lub objaśnienia światu "Wyzwolenia"? Czy tak głęboko trzeba szukać źródeł w podtekście skrytej opinii, że sztuka to mętna, wieloznaczna, ciemna, pełna sprzeczności i chaosu? A więc komentarz inscenizatorski jest ważniejszy niż tekst, z którego każdy może wycinać co się mu spodoba, co przyśni, co popadnie. Że to w końcu materia do konstruowania niezmiennie aktualnego kabaretu politycznego o polskiej głupocie, o ślepocie i ciasnym konserwatyzmie, o grzechach głównych narodowych i śmiertelnych? I nic nie szkodzi, że czas się zmienia, stosunki i sytuacje, skoro zawsze coś tam pod publiczkę, pod przypadkowe skojarzenia znajdzie się w "Wyzwoleniu". Za i przeciw, najczęściej obok!
Inscenizatorem, który w zdecydowany sposób przerwał tradycję traktowania Wyspiańskiego jako dostawcy gliny do lepienia efektownych figur politycznych, jest Konrad Swinarski. On to ukłonił się głęboko i autorowi, i dziełu, ukazując je niemal bez skrótów. Jak napisane, jeno że przemyślną nicią zbieżności związane z inną, własną inscenizacją. Z "Dziadami", w których i "Wyzwolenie" bierze początek, i inscenizacja Swinarskiego. Jest to niemal jakby ciąg dalszy: arcy-dramatu Mickiewicza napisany przez Wyspiańskiego oraz własnej pracy nad Mickiewiczem samego reżysera.
Zważmy choćby na obsadę: Konrad - w obu sztukach - Jerzy Trela, Polony w "Dziadach" Ewa, w "Wyzwoleniu" Muza, Stankiewicz - tam Guślarz, tu Prymas, Kozak wówczas - Ksiądz Piotr, teraz Reżyser itd., itp. powtarzają się w podobnych funkcjach te same osoby. Ale nie w tym jeno rzecz, Swinarskl pokazał dzieło Wyspiańskiego z głębokim pietyzmem dla słowa, lecz jakże ironicznie, jak prześmiewczo odniósł się do myśli politycznej tamtej epoki, jak gorzko zakpił sobie z argumentów autorskich w dyskusji z narodem. Na tym zaś ostrymi kreskami zarysowanym tle wyrasta postać Konrada, jego żądza czynu, jego program pozytywny, program działania, jedyna niezmiennie aktualna recepta na wszystkie nasze dolegliwości społeczne, gospodarcze i ideowe. A więc i to "Wyzwolenie" zaadresowane jest do współczesności? Oczywiście i ono także, a nawet przede wszystkim, gdyż adres ten odsłania reżyser w najgłębszych pokładach treściowych samego dzieła. W jego istocie.
Znakomita inscenizacja Swinarskiego, mimo elementów dyskusyjnych (jak np. samo zakończenie z oślepionym przez Erynie Konradem, czy Maski przemieniające się w personel kliniki psychiatrycznej, Konrad zaś w jej pacjenta itd.), stanowi ważny etap w realizacjach scenicznych "Wyzwolenia". Ważny artystycznie i społecznie. Ważny jak każde zamyślenia się nad dziedzictwem narodowej kultury, tradycji, myśli politycznej, jak każde rozdrapywanie zabliźnionych ran.
Nie tracąc nadziei, że "Wyzwolenie" w interpretacji Swinarskiego odwiedzi Warszawę, do tego czasu odkładam omówienie wielu znakomitych kreacji aktorskich w tym spektaklu, z Anną Polony, Jerzym Trelą, Andrzejem Kozakiem, Wiktorem Sadeckim, Jerzym Radziwiłowiczem na czele. A więc do spotkania na Spotkaniach lub na Forum.