Artykuły

Pokochać feministę

"Randka z feministą" Samanthy Ellis w reż. Michała Derlatki w Teatrze Wybrzeze w Gdańsku. Pisze Katarzyna Sudoł w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Lekka i zabawna opowieść na podstawie sztuki Samanthy Ellis to nowa, wakacyjna propozycja Teatru Wybrzeże. I w okresie letniego rozprężenia sprawdza się świetnie.

Tekst Ellis napisany został dla dwójki aktorów. Każda z osób wciela się na scenie w trzy zupełnie inne postaci. Teatr Wybrzeże przygotował dwie wersje spektaklu, z dwiema obsadami. W pierwszej na scenie pojawiają się Anna Kociarz i Maciej Konopiński, w drugiej - Joanna Kreft-Baka i Krzysztof Matuszewski. My widzieliśmy tę drugą.

Kreft-Baka wcieliła się w postaci Kate, Cariny i Morag, Matuszewski zagrał Steve'a, Rossa i Joe'ego. Para aktorska doskonale spełniła swoje sceniczne wyzwania. Ich gra była żywa, wartka i energiczna. Zadanie było tym trudniejsze, że wszystko - łącznie z metamorfozami - odbywało się na scenie, na oczach widzów. Tak została pomyślana sztuka Ellis, tak wyreżyserował ją Michał Derlatka.

Tak więc przez półtorej godziny widzowie oglądają miłosne zmagania zakochanej pary - Kate i Steve'a, tytułowego feministy. Ona uwielbia złych mężczyzn, brutalnych samców, którzy wiedzą lepiej od niej czego mogłaby pragnąć. On - wychowany przez hipisowską matkę-feministkę w scenie oświadczyn przeprasza swoją wybrankę za męski szowinizm. To nie może się udać. Chyba że do gry wkroczy prawdziwa miłość.

I to o niej tak naprawdę jest "Randka z feministą". O miłości, która potrafi zmienić ludzi, ich spojrzenie na świat, ideały. Ta wizja realizowana jest we wszystkich niemal scenicznych potyczkach, w każdej ludzkiej interakcji. Radykalna feministka Morag, matka Steve'a, przechodzi metamorfozę i zakochuje się w ortodoksyjnym żydzie, ojcu Kate. Joe, rozwodnik i człowiek po przejściach, religijny i konserwatywny godzi się nareszcie z rozstaniem z żoną i swoje uczucia kieruje w stronę Morag. Nic tu nie jest tym, czym wydaje się być na początku. Kate i Steve uczą się siebie, swoich potrzeb i pragnień. Kłócą się i godzą by w końcu zrozumieć, że to miłość jest najważniejsza. Że on nie musi jeść steków, a ona wciąż może malować usta i stroić się w mgiełkę tajemnicy.

"Randka z feministą" to prawdziwa sceniczna gonitwa, w którą widzowie zostają wciągnięci już w pierwszych minutach spektaklu. Z trudnym zadaniem aktorzy poradzili sobie świetnie - zmieniali oblicza, na oczach widowni stawali się w kilka sekund zupełnie innymi ludźmi. Stanęli przed prawdziwym aktorskim egzaminem, który zdali na piątkę.

Z tekstem dobrze poradził sobie też reżyser, Michał Derlatka, który do tego, co dzieje się na oczach publiczności wprowadził głos z offu. W tej roli wystąpił Mirosław Baka, który świetnie sprawdził się jako narrator. Uzupełniał tekst sztuki i sypał żartami.

Wszystko tutaj zagrało - oszczędna, ale ciekawa scenografia Magdaleny Gajewskiej jest moblina i ułatwia aktorom pracę na scenie, muzyka Joanny Sówki-Sowińskiej uzupełnia świetnie klimat poszczególnych scen. Kiedy na scenie pojawia się matka-hipiska z głośników słychać było piosenkę "Aquarius" z musicalu "Hair", ojcu-żydowi towarzyszyła "Tradycja" ze "Skrzypka na dachu". Wszystko z humorem i przymrużeniem oka.

I taka właśnie jest cała "Randka z feministą". Choć brak tu wielkich uniesień, teatralnego geniuszu czy brawurowych monologów, to sztuka pozostaje ciekawą, pełną uroku propozycją na letnie dni w teatrze. Dużo śmiechu, dawka wzruszeń, sporo refleksji - wszystko to zbudowane wokół idei radykalnego feminizmu, który tutaj wypada naprawdę zabawnie. Bo, jak mówi Joe, wszystkie idee są złe, jeśli potraktuje się je skrajnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji