Artykuły

Wiedeń. Zjawiskowy spektakl Jana Fabre'a na festiwalu ImPulsTanz

Z dystansem, poczuciem humoru, ale i krytycznie - tak patrzy na Belgów Jan Fabre w zjawiskowym spektaklu "Belgian Rules". Jeden z najważniejszych światowych reżyserów jest gwiazdą trwającego w Wiedniu festiwalu ImPulsTanz.

Wiedeńska impreza to centrum tanecznego życia. Raz w roku, przez miesiąc, stolica Austrii staje się stolicą tańca. Setki młodych tancerzy spędzają dni w ceglanych halach Arsenału, które w tym czasie zamieniają się w sale warsztatowe. Mogą tam szlifować taniec modern, ale też eksperymentować - sprawdzać jak na scenie wykorzystać własne ciało i kawał gliny czy zobaczyć co daje tancerzowi boks. A wieczorami, na różowych rowerach z logo festiwalu, śmigają na spektakle.

ImPulsTanz płynie w rytmie slow life. Tu, by zobaczyć wszystko, nie trzeba wpisywać do kalendarza czterech przedstawień dziennie - zazwyczaj ogląda się jeden-dwa.

Pierwszy tydzień imprezy zdominował Jan Fabre i jego pełen przepychu, barokowy, czterogodzinny spektakl "Belgian Rules".

Co tam panie w Absurdistanie?

Pochodzący z Antwerpii artysta, performer, reżyser, zaprezentował opowieść, którą widzowie w Volkstheater nagrodzili kilkunastominutową owacją na stojąco.

Temat tej pracy był do przewidzenia, Fabre od lat mówi w wywiadach jak ważne jest dla niego belgijskie dziedzictwo. W jednej z pierwszych scen, pokazuje niemal mitologiczne narodziny grup żyjących w Belgii - jedni powstali z węgla, drudzy z ziemniaków, trzeci z cegły - z wagonów wypełnionych tymi dobrami, wyłania się człowiek po człowieku.

Przez scenę przewijają się też postaci z jego ulubionych obrazów: można posłuchać o czym mówi małżeństwo Arnolfinich, zobaczyć postaci Rubensa czy Bruegla.

Mimo że piękny spektakl pełen jest dumy z własnego kraju, nie jest to laurka. Już w programie reżyser pisze: "Welcome to Absurdistan!" (Witajcie w Absurdistanie!). Fabre wprowadza wątki i postaci niepokojące. Kiedy wchodzą kobiety w futrach, odsłaniają gołe ciała i wiszące na ramionach karabiny, którymi celują w widownię - na scenie zaczyna się rozmowa o zarabianiu na broni. Mocnym obrazem jest też ten gdy po opowieści o powierzchownej katolickości Belgii, postaci w długich spódnicach podnoszą je do góry i okazuje się, że pod spodem mają tylko wiszące między nogami kościelne kadzielnice.

Ale najbardziej charakterystycznymi bohaterami tej epopei są ludzkiej wielkości gołębie. Tancerze perfekcyjnie oddają ptasie krótkie, ostre ruchy głową. Surrealistyczne ptactwo jest w tej opowieści chłopcem do bicia - dosłownie one zawsze dostają (tu od ubranych w niebieskie, belgijskie mundury mężczyzn), a przecież w czasach wojny właśnie gołębie pocztowe i gołębie pokoju, najbardziej się ceni.

Jednak idee reżysera "Belgian Rules" to jedno, drugie to niesamowite wykonanie. Fabre'a zawsze postrzegałam jako twórcę, który wrzuca widza i aktora w niewygodną sytuację - podejmuje bolesne problemy, a wykonawców fizycznie wykańcza. W "Belgian Rules" aktorom-tancerzom z zespołu Troubleyn też nie odpuszcza. 15 osób uwija się w spektaklu bez przerw tak że ma się wrażenie, że występuje co najmniej 50. Potęgują to zmiany kostiumów, ale i charakterów scen, gdzie poważna, wzorowana na obrazie etiuda stoi obok występu jak ze stand up comedy, z piwem lejącym się hektolitrami. Najbardziej wykańczające są sceny, w których grupa jak z fitnessu, tylko zamiast stepu mająca skrzynki z piwem, przeskakuje przez nie, podnosi i wykrzykuje reguły życia w Belgii. Po kolejnej powtórce trzydziestu zasad, gdy było widać, że artyści ledwo stoją, a siedzący na balkonie Fabre machał rękami i żądał od nich więcej energii, publiczność biła brawo, by ze swojej strony dać sygnał, że już wystarczy, już wiemy o co chodzi. A oni nie zbici z tropu skandowali dalej. Gdy skończyli, usiedli na skrzynkach, wyciągnęli belgijską czekoladę i po ugryzieniu kawałka, kontynuowali spektakl.

Spektakl w rytmie rave

Mimo że festiwal reklamują ulotki, na których stylizowany na autorytarnego władcę mężczyzna w ciemnych okularach i piersią pełną orderów krzyczy: "Ja tylko próbuję uczynić wasze życie bardziej surrealistycznym!" tematy polityczne nie pojawiały się w spektaklach. Większość artystów nie stawiała też na tak perfekcyjnie, jak u Fabre'a, skonstruowane opowieści. ImPulsTanz, który korzenie ma w latach 80., szuka głównie eksperymentów, nowości.

W tej kategorii dla mnie najciekawszy był spektakl "Seismic Night" Doris Uhlich oparty na muzyce i tańcu rave. Rozpoczynając od drobnych ruchów na podłodze Uhlich. Potem stanęła na podeście, do którego od spodu przyczepiono coś co wyglądało jak bęben od pralki i dawało wrażenie "wirowania" - wtedy już nie ona, a obiekt wprawiał jej ciało w ruch. Hipnotyczny taniec rozgrywał się zarówno w przestrzeni jak i detalu jej ciała - nietypowego jak na tancerkę, w rozmiarze XL, silnego, ale niezbyt umięśnionego. Do tego typu tańca i choreografii to nieidealne ciało jest idealne - najmniejsze drżenie było wyraźnie widoczne w każdej fałdce. Obok Doris na scenie wystąpił też tancerz poruszający się na wózku - Michael Turinsky. To ciekawy pomysł, bo osobie, która przez chorobę ma trudności ze staniem, właśnie taki zewnętrzny impuls jak wibrujący podest, może pozwolić doświadczyć tańca.

Festiwal ImPulsTanz potrwa w Wiedniu do 13 sierpnia. W kolejnych tygodniach będzie można zobaczyć spektakle m.in. Ivo Dimcheva, Wima Wandekeybusa czy Polki Oli Maciejewskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji