Artykuły

Ciemności kryją scenę

Sto siedemdziesiąt lat temu, w Lipsku, pewnego czerwcowego wie­czoru, bezrobotny fryzjer wojskowy, nie pierwszej już młodości czło­wiek, zabił starzejącą się kochankę. Zadał jej siedem ran kłutych. Nożem. Tłem morderstwa była zazdrość. Uzasadniona zresztą. Zabój­ca po dokonaniu czynu zbiegł. Szybko jednak został pochwycony. Spokojnie dał się aresztować, niczemu nie zaprzeczał. To jest pierwsza, najbardziej banalna, część historii, która nasunęła Büchnerowi pomysł tragedii o losie człowieka kształtowanym przez nędzę i krzywdę społeczną. Autor dal sztuce tytuł "Woyzeck", bo tak brzmiało autentyczne nazwisko jej bohatera.

To, co nie weszło do litera­tury, jako że nie zachował się pełny tekst dzieła, a więc dalsze dzieje Johanna Christopha Woyzecka, cechuje jeszcze głęb­szy tragizm. W czasie docho­dzeń gazety zaczęły pisać o niezrównoważeniu psychicznym oskarżonego. Poddano go obser­wacji lekarskiej, a specjalista dr Clarus, stwierdził, że jakkolwiek morderca zdradza "dość duże zdziczenie moralne i stępienie naturalnych uczuć" - nie wy­kazuje zaburzeń umysłowych. Opinia ta umożliwiła skazanie Woyzecka na śmierć. Przez ścię­cie toporem. Tymczasem, już po odrzuceniu prośby o łaskę, zja­wił się nieoczekiwany świadek. Dawny pracodawca zabójcy. Ze­znał, że niegdyś zaobserwował u niego wyraźne symptomy obłę­du. Nastąpiła nowa seria badań medycznych, po których dr Clarus potwierdził swą pierwotną opinię. Woyzeck, skazany po­nownie, został stracony publicz­nie na rynku w Lipsku. Po trzech latach zawieszenia między nadzieją a rozpaczą, życiem a śmiercią. Sądzę, że współczesny dramaturg obrałby za osnowę sztuki raczej tę drugą część hi­storii.

Zastanawiając się nad reali­zacją sceniczną "Woyzecka" w Teatrze Dramatycznym (sala im. H. Mikołajskiej) dochodzę do wniosku, że postąpiono dość nie­rozważnie posługując się prze­kładem Lieberta sprzed lat po­nad 60-ciu. Przekłady - jak wiadomo - starzeją się wyjąt­kowo szybko i raczej należało zlecić nowe tłumaczenie. Tekst poddano wprawdzie retuszom i dość radykalnym skreśleniom reżyserskim, ale ze szkodą nie tylko dla literackiej wartości utworu, lecz także jego klarowno­ści i społecznego przesłania, któ­re uległy zamazaniu.

"Woyzeck" był wystawiany w Polsce wielokrotnie, z różnym efektem. Najgło­śniejsza pozostaje inscenizacja Konrada Swinarskiego (1966), dość głośno dyskutowana. Realizacja p. Pawła Wodzińskiego w Dra­matycznym, borykając się z opo­rem materii tj. ciasnotą prze­strzeni i liczebnością obsady, nie potrafiła pokonać także wielu innych trudności. Np. krótkie scenki dzielono bardzo długimi pauzami ciemności. Nie umiem powiedzieć czy z powodu prze­szkód technicznych, czy też maniery reżyserskiej. W każdym razie nie dodawało to spektaklo­wi ni sensu, ni tempa. Co gor­sza jednak nie zdołano ujedno­licić interpretacji aktorskiej: od postaci traktowanych ekspresjonistycznie (Kapitan, Doktor), po­przez szkołę realistyczną (Bab­cia, Maria, Tamburmajor), aż po rozwarcie ku nie kontrolowanej formie (niegdyś uwielbianej przez początkujących awangardystów) grania ostro, krzykliwie i histerycznie. Wydaje się, że w "Woyzecku" - utworze niezbyt zbornym - taka mieszanina stylistyczna jest nie do przyję­cia, a elementarnym zadaniem reżysera było znalezienie, w to­ku pracy, wspólnego dla wszyst­kich mianownika. Na czoło wykonawców wysu­wa się świetna p. Ryszarda Hanin, w króciutkim monologu bę­dącym perełką kunsztu aktor­skiego. On to należy do nielicz­nych chwil przedstawienia, w których widownia zamiera w za­słuchaniu. Silne wrażenie sprawia Kapitan, grany przez p. Mi­chała Pawlickiego w ostrym sty­lu ekspresjonistycznym. Jakkol­wiek nie koresponduje on z głównym partnerem (tj. Woyzeckiem), to przecież racje arty­styczne są po stronie p. Pawlic­kiego. Przekonująco rysuje Tamburmajora p. Krzysztof Kołbasiuk. Konsekwentnie, jakkolwiek może odrobinę nazbyt ciepło i lirycznie, potraktowała rolę Marii p. Danuta Stenka, aktorką utalentowana i pełna wdzięku. Tu raczej nieszczęsna ofiara niż współwinowajczyni tragedii. Z arsenału środków ekspresjonistycznych czerpał również p. Ja­rosław Gajewski nieco jednak przerysowując Doktora. Wybu­chające w jego scenach śmiechy świadczyły o błędnym odczyty­waniu przez widownię (a więc i nietrafnym nadaniu) intencji. Wreszcie sam Woyzeck. Młodo­ciany wykonawca - student PWST - p. Paweł Burczyk ma przed sobą jeszcze długą drogę ku sprawności warsztatowej. Miejmy nadzieję, że przebędzie ją i pomyślnie, i szybko. Na razie gra miast sponiewieranego przez świat, ograbionego przez życie i zdegradowanego przez społeczeń­stwo dojrzałego mężczyznę - rozhisteryzowanego nastolatka. A więc nie Woyzecka, lecz zupeł­nie kogoś innego.

Büchnerowski bohater powia­da "my, prosty naród - nie mamy cnoty; naszemu bratu zostaje tylko natura. Ale gdybym ja był panem i miał kapelusz i zegarek, i monokl, i umiał ład­nie gadać, wtedy bym już na pe­wno był cnotliwy". Szkoda, że tak mało uwagi tej gorzkiej, brutalnej prawdzie poświęcono w warszawskiej inscenizacji "Woyzecka".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji