Artykuły

Agata Skwarczyńska: Nie toleruję słowa "dekoracja"

- Czasem aktorzy są na mnie wściekli, bo przestrzeń stawia im opór. Wtedy wiem, że udało mi się osiągnąć to, co zamierzałam - z Agatą Skwarczyńską, scenografem, laureatką Głównej, Złotej Nagrody 4. edycji World Stage Design w Taipei, rozmawia Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.

Wiesław Kowalski: Na początku lipca dotarła do Polski wiadomość, że Agata Skwarczyńska została laureatką Głównej, Złotej Nagrody 4. edycji World Stage Design - najważniejszej, obok Quadriennale Scenografii w Pradze, wystawy poświęconej scenografii teatralnej. Zaprezentowała tam Pani dwie scenografie przygotowane do spektakli w reżyserii Wojciecha Farugi - "Trędowatą. Melodramat" z Teatru Polskiego w Bydgoszczy oraz "Antoniusza i Kleopatrę" z Teatru im. Jaracza w Łodzi. Proszę powiedzieć jak doszło do prezentacji Pani prac w tym egzotycznym miejscu i jak przebiegał sam konkurs oraz przez kogo był oceniany? Agata Skwarczyńska: Muszę chyba zacząć od kryzysu, którego doświadczyłam jakieś dwa lata temu, gdy właściwie z dnia na dzień odwołano nam dwie zaplanowane premiery (w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej i w Teatrze w Tarnowie). Był styczeń, gdy skończyłam pracę nad "Antoniuszem i Kleopatrą" w Łodzi i zdałam sobie sprawę, że w zasadzie jestem bez pracy i nie bardzo wiadomo, kiedy kolejna praca się pojawi. Wierzę, że w kryzysie tkwi twórcza energia i potencjał zmiany czy odświeżenia. Wynikiem mojego kryzysu była chęć podróży i doświadczenia nowego miejsca.

Zaczęłam szukać możliwości i udało się: wyjechałam na rezydencję artystyczną do Indii, tam pogłębiłam swoje zainteresowanie tkaniną artystyczną. Jest to dziedzina sztuki, którą chciałabym rozwijać poza pracą w teatrze. Uczyłam się tradycyjnych pakistańskich splotów oraz naturalnego farbowania tkanin (do barwienia używa się kwiatów, owoców i warzyw). Czas w Indiach był bardzo intensywny. Pomysł na udział w World Stage Design był na pewno konsekwencją tamtego wyjazdu, chęci żeby kontynuować twórcze podróże. Kiedy byłam kuratorką polskiej ekspozycji narodowej na Praskim Quadriennale w 2011 roku, usłyszałam o zbliżającej się edycji World Stage Design w Cardiff. W tamtym czasie nie czułam się gotowa, żeby brać udział w indywidualnej wystawie, nie czułam, że moje prace mogłyby konkurować z pracami międzynarodowych sław. Pobyt w Indiach dał mi energię, żeby działać i tym razem postanowiłam spróbować. Wysłałam swoje prace na konkurs. Jak pisali na stronie organizatorzy, zgłoszono około 700 projektów. Następnie międzynarodowe jury złożone z doświadczonych scenografów, członków stowarzyszenia OISTAT oraz dziekana tajwańskiej Akademii Sztuk Pięknych, która gościła wystawę, wybrali około 170 profesjonalnych scenografii oraz około 60 prac debiutujących młodych artystów. Wybrane prace zostały zaprezentowane na wystawie na początku lipca w Muzeum Kuando w Taipei na Tajwanie. Spośród nich jury wyłoniło zwycięzców.

Fakt zaproszenia aż dwóch moich prac był dla mnie ogromnym prestiżem i radością, natomiast kiedy ogłoszono wyniki kwalifikacji w grudniu, stanęłam przed wyzwaniem pozyskania funduszy na ten wyjazd. Nie stoi za mną żadna instytucja i praktycznie wszystko musiałam wychodzić sama. Na szczęście pod swoje skrzydła przyjęła mnie Dorota Buchwald, dyrektorka Instytutu Teatralnego; wsparcia udzielił mi również Instytut Adama Mickiewicza. Dzięki temu udało mi się zrealizować wystawę dokładnie tak, jak o tym marzyłam. Już w czasie Praskiego Quadriennale wraz z Ewą Machnio mierzyłyśmy się z problemem, jak prezentować scenografię, która jest przecież integralnym elementem spektaklu. Chociaż sama często wykonuję makiety, wydawało mi się, że nie do końca oddają działanie moich scenografii. Dlatego chciałam nakręcić wideoklipy. Nie chodziło mi jednak o trailery, jakie teatry produkują w celach promocyjnych spektaklu. Chciałam nakręcić artystyczny materiał, który odda przede wszystkim moją ideę. Zadzwoniłam do Przemka Chojnackiego, który moim zdaniem w sposób bardzo autorski realizuje trailery teatralne. Oba teatry, w których powstały moje scenografie, wykazały ogromną życzliwość i pomoc w nagraniu tych materiałów. Do udziału zaprosiłam aktorów: Małgorzatę Witkowską w materiale do "Trędowatej" oraz Krzysztofa Wacha i Magdalenę Jaworską do nakręcenia "Antoniusza i Kleopatry". Nie chciałam jednak, żeby odgrywali swoje role, ale żeby swoją obecnością nadali scenografii życie, zależało mi, żeby pokazać człowieka w skali i w reakcji na przestrzeń. Wydaje mi się, że to się udało.

W sekcji głównej w Taipei została również zaprezentowana scenografia Pawła Dobrzyckiego do opery "Traviata", a w sekcji debiutujących scenografów - scenografia Katarzyny Tomczyk do spektaklu "Zjednoczenie dwóch Korei".

- Na wystawie prezentowano prace z 35 krajów. Fakt, że z Polski wyłoniono aż 4 prace jest chyba świadectwem, że polski teatr ma się dobrze. Dla mnie możliwość prezentowania prac obok mojego dawnego profesora, Pawła Dobrzyckiego, uznanego scenografa, który zresztą przyjął mnie kilka lat temu na wydział scenografii na warszawskiej ASP, było dużym wyróżnieniem i zaszczytem.

Przy okazji prezentacji swoich scenograficznych prac na Tajwanie została Pani również zaproszona przez kuratorów wystawy do wygłoszenia wykładu o współczesnej scenografii w Polsce. Proszę powiedzieć na co zwróciła Pani szczególną uwagę, by zainteresować słuchaczy tym, co w tej dziedzinie sztuki dzieje się na polskich scenach?

- Podczas wykładu przyjęłam założenie, że nie będę mówić o zjawiskach, które są świetnie wypromowane na świecie, ale skoncentruję się na pracach, które są dla mnie inspirujące i pokazują różnorodność myślenia o przestrzeni. Chciałam pokazać rozpiętość między teatrem, który jest bardzo wizualny, jak spektakle Krzysztofa Garbaczewskiego czy Pawła Świątka, ale myślę, że również moje prace mieszczą się w tym obszarze. Aż po teatr, który z założenia jest antywizualny, zrywający z iluzorycznością teatru, jak choćby spektakle najnowszego pokolenia reżyserów - Magdy Szpecht czy Anny Krasińskiej, które programowo odrzucają użycie scenografii w tradycyjnym sensie. Dużym zainteresowaniem cieszył się spektakl teatru tańca "Balet koparyczny" Izy Szostak, zwłaszcza opis, który przytoczyłam za autorką. Szostak traktuje koparki jako przedłużenie ciała aktora, rodzaj kostiumu, odwołuje się do idei kostiumów Oskara Schlemmera. Bardzo inspirujący przykład nietypowego myślenia o kostiumie w teatrze.

Można powiedzieć, że prace do "Trędowatej" i "Antoniusza i Kleopatry", choć przygotowywane w różnych teatrach i do zupełnie innych literackich materii, wiele łączy - w łódzkim spektaklu scena przypomina spaloną ziemię, a bohaterowie - ubrani we współczesne kostiumy - wtapiają się w tę niemal wulkaniczną przestrzeń. W "Trędowatej" na scenie widzimy gigantyczne lustro, które nie jest martwe, a "żyje" jakby razem z postaciami dramatu - jest jak żywe zwierciadło obnażające pustkę i bezsensowność poczynań protagonistów Waldemara i Stefci. Jak pracuje Pani nad estetycznym kształtem swoich prac?

- To prawda, oba spektakle wynikają z tej samej idei, która chyba często powraca w moich pracach. Interesuje mnie sytuacja, w której przestrzeń reaguje na to, co dzieje się na scenie. Nie zgadzam się, żeby traktować scenografię jako dekorację - nie toleruję tego słowa. Dekoracja to coś, co jest martwe i funkcjonuje jako ozdoba w tle za aktorami. Interesuje mnie odwrotna sytuacja, kiedy przestrzeń wpływa na obecność aktorów na scenie, jest dla nich partnerem, wyzwaniem, czasem przeszkodą. Nie do końca da się ją oswoić, ponieważ ma swoją fizjonomię, osobowość, charakter. Czasem aktorzy są na mnie wściekli, bo przestrzeń stawia im opór. Wtedy wiem, że udało mi się osiągnąć to, co zamierzałam. Wydaje mi się, że kiedy przestrzeń wymusza na nich uważność - spektakl dostaje innej intensywności. Jak choćby w "Zachodnim Wybrzeżu" w reżyserii Kuby Kowalskiego. Scenografię stanowi lej nadbudowany na scenie o wysokości około 130 cm. Zbocza tego leju mają bardzo ostre krawędzie i aktorzy faktycznie mogą się lekko o nie zadrasnąć. Beata Pszeniczna mocno ryzykuje skręcenie kostki chodząc na wysokich szpilkach, wszyscy muszą być czujni i dzięki temu cały czas czują opresyjność tej przestrzeni, co było efektem zamierzonym. Teraz jesteśmy w trakcie prób z Julią Mark i myślimy o wielkim złotym balonie, który ma być i poduszką do skakania i niby-materacem wodnym, czymś co praktycznie połyka aktorów próbujących wykonywać choreografię na tej powierzchni. Bardzo jestem ciekawa końcowego efektu.

Poza Łodzią i Bydgoszczą spektakle z Wojciechem Farugą przygotowywała Pani również w teatrach w Wałbrzychu, Krakowie (NST), Bielsko-Białej i w Warszawie (Teatr Powszechny). Co Was łączy w spojrzeniu na teatr, że tak często razem współpracujecie? I jak dochodzicie do budowania przestrzeni, która nie jest tylko ornamentem, a żyje wraz z postaciami dramatu?

- Z Wojtkiem znamy się wiele lat. Śmiejemy się, że niedługo będziemy się znać więcej lat niż się nie znaliśmy. Poznaliśmy się podczas studiów na filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Można powiedzieć, że wspólnie wchodziliśmy w dorosłość i w zawód. Znamy praktycznie tych samych ludzi, rozumiemy się bez słów. Z drugiej strony, być może podobieństwo tych doświadczeń czasami jest duszące i pojawiają się między nami tarcia. Wojtek sam ma niezłą wyobraźnię plastyczną, czasem ciężko jest nad tym zapanować. Uwielbiam zawód scenografa dlatego, że pozwala mi podążać za moją wyobraźnią. Gdybym miała tylko realizować cudze pomysły, czułabym się niespełniona. Wojtek na ogół wpuszcza moje pomysły i pozwala im się rozwijać. Myślę, że ma do mnie zaufanie. Choć na naszej drodze zdarzyło nam się wiele wpadek. Czasem pewna idea zaskakiwała nas swoim działaniem - nie umieliśmy się wobec tego odnaleźć, czasem nie udawało się przekonać do koncepcji aktorów. Myślę, że taka sytuacja miała miejsce we "W środku słońca gromadzi się popiół" w Starym Teatrze. Chcieliśmy stworzyć przestrzeń dźwiękową, a sam spektakl miał być rodzajem eksperymentu: dziwnego słuchowiska. Szukaliśmy sposobu jak uwidocznić fizyczne zjawisko fal: także tych dźwiękowych. Wymyśliłam akwarium zamontowane w suficie nad aktorami, które dzięki zamontowanym rezonatorom miało na powierzchni wody emitować fale dźwiękowe produkowane przez aktorów mówiących do mikrofonów. Mikrofonów miało być około 50. Mogłaby powstać dziwna chmura dźwięków uwidocznionych na powierzchni wody. Dźwięków widzialnych, wyświetlanych jako graficzne ślady na wodzie. Niestety, nie udało się przekonać do tej idei aktorów. Praktycznie przez cały czas prób namawialiśmy ich, by nam zaufali i szukali z nami tej dziwnej formy oraz własnego miejsca w tym dźwiękowym akwarium. To się niestety nie udało. Myślę, że mogło powstać coś bardzo ciekawego.

Pracowała Pani również przy kilku realizacjach z Pawłem Wodzińskim, który chyba nieco inaczej buduje swoje teatralne światy, idąc bardziej w kierunku instalacji teatralnych, performance czy historycznej rekonstrukcji.

- Spotkanie z Pawłem Wodzińskim było dla mnie bardzo ważne. Myślę, że w jakimś sensie ukształtowało mnie jako scenografkę. W 2007 roku Paweł był kuratorem polskiej ekspozycji Narodowej na Praskim Quadriennale, ja wtedy byłam studentką pierwszego roku scenografii. Zafascynowało mnie jego myślenie o przestrzeni. To było coś zupełnie nowego i innego niż wiedza, którą dostałam w szkole. Nieśmiało zapytałam, czy mogłabym zostać jego asystentką przy kolejnym projekcie. To była "Nie-boska komedia" Krasińskiego i ponieważ Paweł nie miał reżysera świateł, wybłagałam go, żeby dał mi szansę spróbować swoich sił. Później pracowaliśmy razem przez kilka lat. Paweł zawsze obdarzał mnie zaufaniem i dawał mi dużą wolność przy swoich projektach. Jednocześnie tworzy bardzo autorski teatr. Uważam, że to jeden z najlepiej przygotowanych teoretycznie do swojej pracy reżyserów. W przypadku jego spektakli i pracy nad nimi nie sposób mówić o koncepcjach, ale o programach ideowych. Rozmowy na ten temat były zawsze szalenie inspirujące. Widzę, że bardzo dużo się od niego nauczyłam, co nie oznacza, że nie wybrałam własnej odrębnej drogi. Z dużą ciekawością przyglądam się poszukiwaniom Pawła w obszarze przestrzeni, zwłaszcza ostatnia przestrzeń do spektaklu o Solidarności jest intrygująca.

Obok już wymienionych współpracowała Pani również m. in. z Kubą Kowalskim, Remigiuszem Brzykiem, Łukaszem Chotkowskim, Bartkiem Frąckowiakiem, Igą Gańczarczyk, Agnieszką Olsten czy Pawłem Łysakiem. Od 2007 roku współpracuje Pani z Teatrem 21 Justyny Sobczyk. Znalazłaby Pani jakiś wspólny mianownik dla pracy z tymi twórcami, czy też każdy jest dla Pani osobną indywidualnością, z której Pani czerpie?

- Jestem w zawodzie mniej więcej od 9 lat. Każde doświadczenie w tym czasie było dla mnie bardzo rozwijające i każde dawało mi szansę, żeby sprawdzić moje intuicje. To był czas szukania swojego stylu i swojej drogi. Cieszę się, że miałam okazję pracować z tak różnorodnymi artystami. Zwłaszcza doświadczenie w pracy z Teatrem 21 było dla mnie ważnym i twórczym czasem. To było coś o wiele więcej niż tylko praca, czy kolejny projekt. To było przynależenie do pewnej wspólnoty, poczucie odpowiedzialności. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie czułam, że moja praca ma równie duże znaczenie jak w Teatrze 21. Z drugiej strony chyba z natury jestem zbyt indywidualna, żeby na dłużej zagrzać miejsce w jakiejś grupie. Dawniej szalenie stresowałam się perspektywą braku pracy i kurczowo trzymałam się wszystkich możliwości i wypracowanych kontaktów zawodowych. Teraz mam w sobie większy spokój, że sprawy jakoś same się ułożą i otwieram się na to, co przyniesie mi życie. Jeśli przez chwilę nie będę miała projektów w teatrze, też nie szkodzi. Uwielbiam spędzać dni w mojej pracowni na Rakowcu, gdzie zajmuję się tkaninami - ciągle brakuje mi na to czasu. Choć oczywiście z niecierpliwością czekam na nowe spotkania teatralne i nowe wyzwania.

Podsumowując, można powiedzieć, że pani prace scenograficzne stanowią spójną całość, łączy je piętno osobowości pani jako artystki i określony typ ekspresji, odważne poszukiwanie nowych form wyrazu. Sprawiają wrażenie twórczości autorskiej, na swój sposób unikatowej i niepodobnej do żadnej innej. Proszę powiedzieć jacy mistrzowie kształtowali Pani teatralny gust w tej materii? Wspomniała już wcześniej Pani o Pawle Dobrzyckim.

- Myślę, że czerpię inspiracje z bardzo wielu źródeł, począwszy od filozofii a skończywszy na serialach. Takie produkcje jak "Carnival" czy "Młody Papież" są niezwykle interesujące jeśli chodzi o stronę wizualną. Czerpie też dużo z doświadczeń polskiej awangardy. Wydaje mi się, że myślenie o przestrzeni było wtedy dużo bardziej nowoczesne niż dzisiaj. Ogromnie żałuję, że nigdy nie powstał przedwojenny projekt teatru symultanicznego autorstwa Andrzeja Pronaszki i Szymona Syrkusa. Być może dziś bylibyśmy w zupełnie innym miejscu jako twórcy teatru, gdyby to się udało. Podobnie żałuję, że nie udało się nigdy Oskarowi Hansenowi przebudować Polski w osiedla liniowe tak, jak zamierzał. Mam dużą słabość do utopistów. Zachwyca mnie ich radykalizm. Jeśli chodzi o mistrzów, uwielbiam Katarzynę Kobro - jej rzeźby prezentują niebywały zmysł przestrzeni. A moim największym przeżyciem estetycznym w Indiach nie był wcale Taj Mahal, choć jest niezwykle piękny, ale zapomniana, monumentalna architektura Le Corbusiera w małym mieście Ahmdabad (The Miller Owner's Association Building). Nigdy wcześniej nie odczułam tak głęboko przestrzeni: każdy kadr, każda strona, w którą się spojrzy jest idealną kompozycją i przepiękną rzeźbą. W ogóle uwielbiam architekturę i dzisiaj na pewno wybrałabym ten kierunek zamiast scenografii.

Myślę że czerpałam od każdego twórcy, z którym się spotkałam. Zarówno w szkole ze spotkania z Marcinem Januszkiewiczem, jak i później przy moich asystenturach u Justyny Łagowskiej i Pawła Wodzińskiego. Ostatnio młody tajwański scenograf spytał mnie o radę, co ma zrobić, żeby odnaleźć się w zawodzie. Wydaje mi się że rada dla wszystkich na całym świecie jest taka sama: szukać okazji do asystentur u ciekawych twórców.

I jeszcze jedno, jak pracuje Pani nad kompozycją przestrzeni, która w pani pracach wydaje się istnieć jakby poza czasem, wychodzi poza czystą realność i organiczną rzeźbę kreowanego miejsca?

- Faktycznie jest w moich przestrzeniach pewna pozaczasowość i dążenie do syntezy. Choć zaczynałam przecież od scenografii hiperrealistycznych w spektaklach "Wszyscy święci" czy "Betlejem polskie" w reżyserii Wojtka Farugi. Choć tam również starałam się pod realistyczną formą zbudować przestrzeń kościoła czy bożonarodzeniowej szopki. To był etap, który widocznie musiałam przejść i raczej szybko do niego nie wrócę. Obecnie bardziej interesuje mnie działanie i funkcja przestrzeni niż mimetyczne odniesienie do rzeczywistości. Naturalnie w którymś momencie zadaję sobie pytanie nie tylko co, ale przede wszystkim jak to ma wyglądać. Myślę o moich pracach jak o rzeźbach: trójwymiarowych kompozycjach. Czasem organizują również widownię, jak choćby w spektaklu "Diabeł i tabliczka czekolady" w Lublinie. Zanim dostałam się na scenografię, przez dwa lata uczestniczyłam w zajęciach na wydziale rzeźby i bardzo się cieszę z tego doświadczenia. Nauczyłam się tam myśleć o przestrzeni jako bryle.

Gratulując wspaniałej nagrody, może jeszcze kilka słów o Pani najbliższych planach artystycznych?

- To zabawne, ponieważ moja najbliższa premiera będzie miała miejsce w szkole w Wałbrzychu. Młody reżyser, Kuba Skrzywanek, zaprosił mnie do projektu realizowanego dla dzieci i młodzieży, według idei Jana Dormana. Spektakl powstanie na podstawie książki, która opowiada o małej uchodźczyni i dotyka tematu wojny. Zwłaszcza dzisiaj trzeba z dziećmi o tym rozmawiać. To jest zadanie dla teatru. Jestem ciekawa jak sobie poradzę z sytuacją, w której scenografia musi być rano zamontowana na sali gimnastycznej, a wieczorem przewieziona do innej szkoły Myślę, że to niezłe wyzwanie.

Poza tym będę współpracować z Julią Mark, Kubą Kowalskim i Wojtkiem Farugą. Marzy mi się też nowy kierunek podróży. Na Islandii jest świetny ośrodek tkaniny. Może się wybiorę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji