Artykuły

Jest Scena Kameralna!

Długo wypadło czekać na wprowadzenie do repertuaru Opery Śląskiej dzieła z epoki, poprzedzającej przełomową dla tego gatunku twórczość Wolfganga Amadeusza Mozarta. Moje oczekiwania, którym kilkakrotnie dawałem wyraz, dotyczyły zwłaszcza oper późnego baroku. I oto doczekałem się, a wraz ze mną "opero-fani", wystawienia przez bytomski teatr jednego z .najbardziej reprezentatywnych dla nurtu barokowej opery dzieła rodem z Neapolu - "La serva padrona" Giovanniego Battisty Pergolesiego. Pojawiło się ono w towarzystwie innego dzieła - "Il maestro di cappella" Domenica Cimarosy, kompozytora również przez wiele lat związanego z Neapolem, choć nieco później.

Obydwie pozycje - opera Pergolesiego i rozbudowana do rozmiarów kantaty Aria buffo Cimarosy reprezentują treści pogodne, nasycone komizmem. Radość więc podwójna i tak też odbiera ów mariaż większość słuchaczy a zwłaszcza widzów, co nie oznacza, że wyrażam dezaprobatę dla muzycznego kształtu zaprezentowanego spektaklu, któremu nadano tytuł "Il maestro finito" Został on od strony muzycznej przygotowany optymalnie, to jest - w oparciu o kameralny skład zespołu instrumentalnego, złożonego z wyselekcjonowanych z orkiestry operowej muzyków bezbłędnie wykonujących powierzone im zadania oraz dwoje odpowiednich solistów śpiewaków i trzeciego w roli niemej. Sposób, w jaki uczynił to Jerzy Salwarowski, jest najlepszym argumentem na rzecz słuszności otwarcia tym spektaklem Sceny Kameralnej Opery Śląskiej, choć nie taję swych zastrzeżeń co do pomysłu scalenia tu pod wspólnym tytułem dwu gatunkowo i stylowo różnych, dzieł.

Z całą świadomością używam określenia "scalenie", gdyż pierwszy akt opery "La serva padrona" Pergolesiego otwiera w inscenizacji bytomskiej uwertura z dzieła Cimarosy, a zamyka jego podstawowa kompozycja; w dodatku zatrzymano do końca na scenie, powierzając mu odpowiednie funkcje, służącego Vespona, zaś głównej postaci dzieła Pergolesiego - zrzędnemu staremu kawalerowi Ubertowi przydzielono profesję kapelmistrza! Wiele lat temu oglądałem w Pomarańczami w Warszawie operę Pergolesiego - nb. we wspaniałej obsadzie z Bogną Sokorską, Bernardem Ładyszem oraz Bronisławem Pawlikiem (w roli niemej) - i nie odczuwałem wtedy najmniejszego niedosytu Sama "La serva padrona" dawała w pełni zadowalający artystyczny rezultat i wystarczała na wypełnienie wieczoru. Myślę, że wierne oddanie jakże wdzięcznej "operki" Pergolesiego zadowoliłoby również śląskich melomanów.

Odrzućmy jednak to trochę purystyczne stanowisko, bo - jak się rzekło - pod względem muzycznym spektakl zaprezentowany przez Scenę Kameralną z Bytomia może satysfakcjonować, a stwierdzam to po obejrzeniu dwu spektakli, w tym zaprezentowanego w stylowej Lustrzanej Sali Pałacu Pszczyńskiego. W premierze katowickiej 7 XII 1987 (bytomskiej niestety nie widziałem) w roli Serpiny wystąpiła Dorota Salomończyk-Wiśniewska, w roli Uberta - Tadeusz Leśniczak, Vespona - Wiktor Czerniawski. Natomiast 24 stycznia w Pałacu Pszczyńskim miałem sposobność usłyszeć Barbarę Niedzielę - odtwórczynię roli Serpiny z bytomskiej premiery (pozostałe dwie role miały tę samą obsadę).

Otóż Barbara Niedziela obdarzona jest głosem niezbyt wielkim, ale też w operze Pergolesiego nie jest taki wymagany, zaś ruchliwość techniczna i czystość intonacji zapewniły partii Serpiny wykonanie w pełni satysfakcjonujące. Wrażenie zadowolenia potęgowały wdzięk i lekkość poruszania się po ograniczonej z natury rzeczy "scenie" Sali Lustrzanej. A właśnie tych ostatnich cech zabrakło w katowickiej premierze poprawnej pod względem muzycznym Dorocie Salomończyk-Wiśniewskiej. Raziła zwłaszcza w momentach zastosowania bardziej śmiałych rozwiązań reżyserskich pewną nachalnością gry aktorskiej potrącającą chwilami o wulgarność.

Rola basa, wykonującego w omawianym ujęciu de facto dwie partie - Uberta w operze Pergolesiego "Służąca panią" i kapelmistrza w "Il maestro di cappella" Cimarosy, nie należy do zbyt wdzięcznych. Pierwsza wymaga śpiewaka o dobrych "dołach" (do Es), druga porusza się często w wysokim rejestrze głosowym - niełatwo więc o sprostanie obydwu wymogom Tadeusz Leśniczak radził sobie lepiej z drugą partią. Muzykalny wszak i bardzo sprawny aktorsko, dał Leśniczak kreację Uberta-kapelmistrza przekonującą i zasługującą na uznanie.

Zastanawiam się tylko, ile z jakże licznych muzycznych subtelności (np. pięknie zaśpiewanej przez Barbarę Niedzielę arii w pierwszym akcie, czy przeuroczego i bardzo pięknie w Pszczynie wykonanego przedfinałowego duetu o bijących sercach) trafiło do słuchaczy zważywszy, że zaprezentowany przez bytomskich artystów spektakl był zdominowany aktorstwem i to chwilami niezbyt wybrednym. Tak ustawiona została np. postać Vespona - w wersji bytomskiej trochę przygłupa, trochę cwaniaka, pijaczyny i erotomana (jak na konwencję barokową). Dysponujący ogromnym potencjałem komicznego aktorstwa Wiktor Czerniawski dawał raz za razem dowody swych nieograniczonych możliwości ale i... braku smaku reżysera Roberta Skolmowskiego. Wspomagała go w obnażaniu osobliwego poczucia humoru reżysera Serpina - w katowickim spektaklu skuteczniej!

Nagromadzenie nie zawsze celnym "gagów" powodowało nadmierne koncentrowanie uwagi na wizualnej stronie spektaklu z olbrzymią, w moim odczuciu szkodą dla uroczego tekstu muzycznego. To, że publiczność się bawi, nie jest dla mnie żadnym argumentem, nie mówiąc o reakcjach podczas przedstawień dla młodzieży szkolnej.

Z przedstawienia w Pomarańczami pozostała mi w pamięci postać Serpiny - przebiegłej i figlarnej, z katowickiego - bezczelnej i co najmniej frywolnej, z pszczyńskiego - trochę mniej bezczelnej i frywolnej, za to rezolutnej z przebłyskami figlarności. Przyznam, że zupełnie nie rozumiem niektórych intencji reżysera - np. co miał symbolizować króliczek w dłoniach kapelmistrza, zresztą w pewnym momencie nielitościwie rżnięty wiolonczelowym smykiem. Czy to jakaś hiperparabola do "Rigoletta"?,.. Tam tyleż samo uzasadnienia miał w arii Gildy. Ma zdaje się pan Skolmowski także obsesję jabłek. Pardon, tym razem było tylko jedno.

Do udanych elementów inscenizacji zaliczam natomiast usadowienie zespołu instrumentalnego wraz z dyrygentem na scenie, lecz nie wiem dlaczego nie postawiono w tym wypadku przysłowiowej kropki nad "i" - nie ubrano muzyków w stroje z epoki i nie posadzono dyrygenta przy klawesynie. Miałoby to swój szczególny urok w Sali Lustrzanej, której wystrój stanowił o naturalnej w tym przedstawieniu scenografii. Cóż, trochę mało tam miejsca, lecz wydaje mi się, że pomysł przeniesienia spektaklu do Pałacu Pszczyńskiego godzien jest kontynuacji. Jest wiele innych oper, które tam mogłyby błyszczeć jak drogocenny klejnot w pięknej oprawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji